poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Sześciokącik StarCrafta #16

Ten post powinien się tutaj pojawić już niemal trzy tygodnie temu. Co się odwlecze to nie uciecze. Za dwie godzinki wyjeżdżam na wakacje, zatem szybko do rzeczy. Aha, będzie dużo prywaty...


"StarCraft 2" w końcu ujrzał światło dzienne - to wiedzą już wszyscy. Nocka z 26 na 27 lipca stała dla miłośników Gwiezdnego Rzemiosła, tym czym dla trzynastolatków były premiery kolejnych "Harrych Potterów". I ja czekałem na tę chwilę z niecierpliwością, niemniej splot kilku czynników, nie do końca zależnych ode mnie, przesunął mą radość nieco w czasie.


Pierwszym krokiem ku upragnionej grze było kupno nowego kompa. Przeszukałem sieć, wybrałem sklep, model i złożyłem zamówienie. Był 21 lipca. Pieniążki przelałem tego samego dzionka. Nazajutrz dostałem maila z informacją, iż zamówienie zostanie zrealizowane w ciągu 2-3 dni roboczych od wpłynięcia kwoty na konto. No, czyli na 27, względnie 28, powinno być. Nic z tego... Kiedy nastał dzień premiery, a laptop nadal nie gościł na mym stoliku, postanowiłem napisać do sklepu. O, a tu się okazało, że dostawa się opóźniła i komputery dotrą do nich dopiero w pierwszym tygodniu sierpnia. Miło, że mnie raczyli poinformować sami z siebie... Mogłem zrezygnować, ale skoro już sobie upatrzyłem sprzęt, to nie będę szukał na nowo. Postanowiłem poczekać. W takim wypadku z kupnem gry się nie śpieszyłem. Ostatecznie zaopatrzyłem się w nią 30 lipca, komp dotarł 4 sierpnia, kampanię skończyłem wczoraj. Tyle kalendarium.


Półtora tygodnia na przejście "Wings of Liberty" to spory kawał czasu, zwłaszcza jeśli weźmie się poprawkę na to, że jednym z osiągnięć w grze jest przejście jej w mniej niż 7 godzin. W międzyczasie chodziłem jednak do pracy, miałem trzydniowy wyjazd i ogólnie zajmowałem się wieloma rzeczami, które skutecznie odciągały mnie od gry. Rzecz jasna, w czasie, w którym przy kompie nie siedziałem, cały czas myślałem o nowym "StarCrafcie", a Pikielniki i Wypalacze przewinęły się nawet przez moje chore sny. Maniactwo zobowiązuje... O samej rozgrywce pewnie jeszcze nie raz napiszę, teraz zaś kilka luźnych uwag, tak na świeżo.


Kampania jest skonstruowana doskonale. Z każdą kolejną misją gracz poznaje kolejne jednostki, a same zadania zdecydowanie odbiegają od prostego schematu: zbuduj bazę i zniszcz przeciwnika. Wielkie brawa należą się za mini kampanię Protossów. Jej ostatnia misja była nawet bardziej wymagająca niż finał głównej kampanii. Zresztą cały podział na mini kampanie to strzał w dziesiątkę. Fabuła wciąga na całego i skutecznie wzmacnia syndrom "jeszcze jednej misji". Pomysł z osiągnięciami sprawdza się doskonale, podobnie jak badanie w laboratorium, wynajmowanie najemników i opracowywanie ulepszeń w zbrojowni. Chodzenie po Hyperionie, rozmawianie z postaciami i klikanie wszystkiego co się da, skutecznie wydłuża rozgrywkę. Ba, można nawet pobawić się szafą grającą czy pograć w "Zagubionego Wikinga" (trochę szkoda, że nie jest to odświeżone "The Lost Vikings" - wiekowa, acz doskonała produkcja Blizzarda). Misji ogółem jest 26 (łącznie z jedną ukrytą). Ponad połowę z nich przechodzi się, bez większego wysiłku, w mniej niż pół godziny, a pierwsze schody zaczynają się dopiero w misji, w której gracz kieruje Gabrielem Toshem. To wszystko jednak na poziomie normalnym. Mając za sobą całą kampanię czuję lekki niedosyt - chcę dalszą część opowieści, ale też więcej misji. Mam nadzieję, że ten drugi rodzaj apetytu zaspokoją czekające jeszcze osiągnięcia. Niestety, głód na dalszą część fabuły zaspokoję prawdopodobnie dopiero z 1,5 roku (wieść niesie, że tyle przyjdzie czekać na "Heart of the Swarm").


Filmiki, jak to u Blizzarda, stanowią klasę samą w sobie. Te tworzone na silniku gry pozostawiają co nieco do życzenia (zwłaszcza jeśli ma się w pamięci doskonałe animacje w trzecim "WarCrafcie" i wrażenie, jakie swego czasu, wywierały przerywniki we wszystkich kolejnych produkcjach Blizzarda). Z czasem się do nich przyzwyczaiłem i stały się dla mnie naturalną częścią gry, bardziej rozbudowanym wariantem pogadanek przed misjami. Pełnoprawne, "blizzardowskie" animacje są tylko cztery (łącznie z intrem i outrem), ale każda z nich zrzuca z fotela. Największe dreszcze miałem w trzeciej, gdzie pojawia się retrospekcja z dziewiątej misji oryginalnego "StarCrafta" (The New Gettysburg).


I na dzisiaj to już będzie wszystko. Czas mnie goni, trza się zbierać na wakacje. Jedno jest pewne: kiedy wrócę, znowu zasiądę do "StarCrafta 2" i spędzę przy tej grze niejedną godzinę. Będę się również starał na bieżąco dzielić wrażeniami (tego jednak nie mogę obiecać, wszak "SC 2" wciąga na całego).