niedziela, 13 listopada 2011

Sześciokącik StarCraft #18

Siłą rozpędu - dzisiaj więcej oglądania niż czytania.


Przy okazji dłuższego weekendu postanowiłem zerknąć na od dawna nieodwiedzaną witrynę starcraft2.net.pl. Wśród masy informacji ze świata gwiezdnego e-sportu znalazłem jeden niezwykle interesujący filmik. Pogrzebałem dalej i trafiłem na kolejne rzeczy warte obejrzenia. Potem już tylko szybka wizyta na YouTube i w ten sposób powstał dzisiejszy wpis, będący w istocie kompilacją kilku starcraftowych animacji. Mam nadzieję, że nie trafił się wśród nich jakiś odgrzewany kotlet, którego już kiedyś linkowałem... Smacznego.

Na dobry początek proponuję jednak oficjalny trailer "Heart of the Swarm", który niecały miesiąc temu pojawił się w sieci i z miejsca zdobył moje serce.


Świetny, prawda? To teraz proponuję trailer do podstawki, który pojawił się w okolicy jej premiery, czyli pod koniec lipca 2010 roku.


Czemu go przypominam? Ano temu, żebyście właściwie odebrali poniższe cudeńko.


Zatem kiedy wszyscy są już w dobrych nastrojach, proponuję dzisiejszy gwóźdź programu, w postaci amatorskiej animacji nawiązującej do pierwszego StarCrafta. Więcej informacji o tym dziele znajdziecie na StarCraft Legacy. Dodam tylko, że autorem tej animacji, do której nijak nie pasuje potoczne znaczenie przymiotnika "amatorska", jest młody mieszkaniec Rumunii. W jej tworzeniu pomógł mu m.in. nasz rodak - Piotr Musiał, którego działem jest muzyka towarzysząca obrazowi.


Miałem w zanadrzu jeszcze kilka filmików, ale doszedłem do wniosku, że przy powyższym wszystkie one wyglądają żałośnie i to nawet pomijając fakt, że zamiarem ich twórców było rozbawienie widzów, a nie wywoływanie w nich zachwytu poziomem wykonania. Bo będąc szczerym, to przy przygodach kucyków te odrzucone animacje też jakoś nie bawią, zatem aby nie kończyć słabym akcentem zostawię je na kiedy indziej. Podobnie kiedy indziej porozczulam się nieco nad zmianami w jednostkach, które przyniesie ze sobą "Heart of the Swarm"...

sobota, 12 listopada 2011

Sentymenty, nu metal i "Osiedle Swoboda"

Moje newsy na Alei Komiksu przestają być krótkimi, subiektywnymi informacjami, do ludzi, których ledwo znam, piszę maile długości kilku akapitów, a na fejsbuku wdaję się w dyskusje na temat warszawskiego Marszu Niepodległości... Wątpię, aby którekolwiek z powyższych wyszło mi na zdrowie. Wniosek zatem tylko jeden: pora wrócić do pisania bloga, zanim głód twórczego stukania w klawiaturę nie doprowadzi do tego, że zacznę komentować wiadomości na portalu gazeta.pl.

Parę dni temu, siedząc w robocie, odpaliłem sobie na YouTube playlistę z kawałkami Machine Head. Leciał numer za numerem, żmudne przeglądanie kolejnych teczek szło całkiem sprawnie, a ja znowu przypomniałem sobie, że ekipa kierowana przez Roberta Flynna robi kawał fajnej muzy. Trafiony falą nostalgii pogrzebałem w Wikipedii i okazało się, że chłopaki wypuścili niedawno nowy album. Nie oni jedni...

Powiedzmy, że mija dekada, kiedy pojawiła się u mnie zajawka na muzykę, którą ignoranci i ci, którzy lubią proste kategoryzowanie muzyki, określiliby mianem nu metalu. Pod ten jakże pojemny termin podpiąć można zarówno to, co się z nim najbardziej kojarzy, czyli np. Korna i Limp Bizkit, ale także kapele, które od tego nurtu zaczynały bądź zaliczyły z nim krótki flirt, czyli np. Deftones, System of a Down, czy właśnie Machine Head. Ja do worka swoich ówczesnych fascynacji muzycznych dorzuciłbym jeszcze typowy rapcore, w postaci Rage Against the Machine. Z jednej strony jest zatem dosyć ambitny Deftones, z drugiej trashowy Machine Head, a z trzeciej irytujący Limb Bizkit. A to tylko wycinek nu metalowego tortu, bo przecież grzebiąc w jego kolejnych warstwach można znaleźć nawet Faith No More. I pewnie wiele osób się obruszy, że "jak to tak szmatławe kapele mieszać z wielkimi współczesnego rocka?". Może w tych głosach będzie sporo racji, ale sam termin nu metal jest na tyle mylący i niejednoznaczny, że dopasowanie do niego konkretnych zespołów jest po prostu niemożliwe. Niech będzie, że zespół nu metalowy w moim ujęciu, to taki, który w żaden sposób nie może legitymizować się dopiskiem death, black, power, doom (i innymi kanonicznymi określeniami towarzyszącymi słowu "metal", wyjąwszy może trash, gdyż kapele z tego nurtu dosyć chętnie przestrajały sobie gitary), a jego członkowie lubują się w spodniach bojówkach, skate'owych butach i dredach (oczywiście przymusu nie ma). I właśnie takiej muzy słuchałem namiętnie pod koniec szkoły średniej (właściwie to chyba przez jej większy kawałek). Potem trochę mi przeszło, skręciłem w kierunku punka, a teraz to już słucham niemal wszystkiego... 

Gdzieś w schyłkowym okresie tego nu metalowego okresu życia odkryłem "Produkt" i "Osiedle Swoboda". Tak się złożyło, że akurat wracałem do komiksowego hobby (po kilkuletniej absencji) i na nowo odkrywałem piękno historii obrazkowych. "Osiedle Swoboda" było takim szokiem, że od razu pożyczyłem od kumpla jego kolekcję "Produktów" i z zapartym tchem wchłaniałem przygody Smutnego i reszty. "Produkt" upadł, na rynku pojawiła się kolorowa seria, a ja stałem się prawdziwym fanem Śledzia, bez narzekania łykającym wszystko, co wyszło spod jego ręki (nawet na pierwsze "Kompendium Wiedzy", kurzące się na półce, zerknąłem z nowym błyskiem w oku). Dodatkowym smaczkiem było, to że "Osiedle Swoboda" naszpikowane było nabazgranymi tu i ówdzie nazwami kapel, takich jak Korn, SOAD czy Soulfly. Zacząłem nawet rozglądać się za koszulką Deftonesów, w którą przyodziany był w jednym odcinku tytułowy bohater serii "Olaf_22", a naszywkę Machine Head (podobną do tej, jaką miał Niedźwiedź na swojej czapce) z dumą nosiłem na swojej torbie (i to już na studiach...).

Abstrahując na chwilę od nu metalu i minionej dekady, to chciałbym zaznaczyć, że muzykę lat 80-tych i 90-tych do tej pory uważam za najlepsze, co mogły kiedykolwiek usłyszeć moje uszy. Dotyczy to zwłaszcza polskich kapel - z jednej strony klasyczny punk i post punk, z drugiej (już w ostatniej dekadzie XX wieku) wynalazki pokroju Illusion, Flapjacka, KNŻ, Houka i innych. Teraz nadeszła moda na reaktywacje: Kazik na Żywo lada chwila wypuści nową płytę, Flapjack ciągle takową obiecuje, a Illusion znowu daje koncerty. Podobnie rzecz się ma z wielkimi, znanymi na całym świecie kapelami: Rage Against the Machine znowu wspólnie koncertują, tak samo System of a Down. Poza tym zeszłoroczne płyty Korna i Deftones są naprawdę dobre i mogą być argumentem przeciw twierdzeniom, że te kapele odcinają tylko kupony od dawnej popularności. Mało tego, muszę szczerze przyznać, że - wbrew moim wszelkim obawom i przewidywaniom - nieźle wypadła tegoroczna płyta najbardziej nu metalowej kapeli na świecie (w klasycznym rozumieniu tego terminu), czyli Limp Bizkit. Szkaradne opakowanie kryje naprawdę niezgorszą zawartość, która nowych fanów zespołowi na pewno nie przysporzy, ale jednocześnie nie odstraszy starych. Takich zespołów, które przeżywają swoja drugą młodość, jest dużo więcej - wystarczy choćby wymienić wspomniane na wstępie Machine Head (tak naprawdę będące zespołem trash metalowym, o czym dobitnie przekonuje na ostatnich albumach).

Podobnie jest z "Osiedlem Swoboda". Drugi dodruk sprzedaje się ponoć jak świeże bułeczki, na grudzień Śledziu planuje start sieciowych epizodów nawiązujących do tej serii, a gdzieś na horyzoncie majaczy kontynuacja "OS", czyli "Centrum". Jak to zwykle bywa, sentymenty biorą górę nad moimi gustami i myślę sobie, że naprawdę dobrze się dzieje. Jak za dawnych, dobrych lat czytam "Osiedle Swoboda", zasłuchuję się Machine Head i liczę, że RATM ponownie wystąpi w Polsce, jako support mając KNŻ. Bojówek nigdy nie przestałem nosić, ale może pora na nowo zapuścić włosy?