Na początek ogłoszenia parafialne (niezainteresowani mogą od razu przeskoczyć pod plakat). Dawno mnie nie było i pewnie po tym poście znowu długo nie będzie. Wszystko przez pisanie do miejsc, w których jest szansa na jakąś tam liczbę wyświetleń... W tym roku mam również nadzieję na nieco więcej aktywności na papierze, zatem Blog Cyber Niekulturalny powoli idzie w odstawkę. Nie mam jednak serca całkiem go zwinąć, w związku z czym dalej będzie sobie wisiał w sieci, a od czasu do czasu urozmaicę go nowym wpisem. Polygamia przeniosła się w nowe miejsce i pozamykała wszystkie swoje blogaski (ponoć prawa ma do nich Agora), zatem w wolnej chwili wrzucę gdzieś to, co napisałem na Stos Starych Czasopism (część tej pisaniny – a może całość – wyląduje pewnie tutaj). A teraz już do rzeczy.
"Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" to tak naprawdę trzecia część "Avengers". Tym razem nie dostajemy konfliktu na skalę kosmiczną czy lewitujących państw-miast, ale zabawa jest naprawdę przednia. Prawdopodobnie najlepsza, w jakiej do tej pory wspólnie uczestniczyli marvelowscy bohaterowie. Każdy, kto kojarzy event "Civil War" wie mniej więcej, czego się spodziewać. Oto przez fakt, że herosi działają poza prawem i niszczą przy tym sporo miast, w których ginie naprawdę wiele osób, ONZ przygotowuje tzw. "Protokół z Sokovii", który oddaje najpotężniejszych ziemskich bohaterów pod jurysdykcję tej organizacji. Iron Man jest za, Kapitan Ameryka przeciw, zatem konflikt jest nieunikniony. Do tego dochodzi sprawa Zimowego Żołnierza, który jest podejrzany o zamach w... Ale tego dowiecie się już z filmu.
Każdy z bohaterów zdobywa wśród nadludzi stronników i rozpoczyna się starcie. Obok starych znajomych, pojawiają się nowe twarze, tak w szeregach Avengers (Ant-Man), jak i w ogóle na ekranie (Black Panther i Spider-Man). Nie trzeba chyba dodawać, że nowi bohaterowie kradną całe show... Mimo, że herosów przewija się przez ekran całe multum, to każdy z nich dostaje swoje pięć minut, dzięki czemu mamy okazję zobaczyć, że każdy z nich jest jakiś. Nawet ci, którzy w poprzednich filmach specjalnie nie błyszczeli, tutaj pokazują swoje prawdziwe oblicze. Taki Falcon na przykład. Tutaj wychodzi, że to naprawdę spoko koleś, a jego przekomarzanie się z Buckym jest jedną z sympatyczniejszych scen w całym filmie (zwłaszcza, że obaj siedzą w Garbusie). Trzech wielkich bohaterów przemierza niemieckie drogi w Volkswagenie Beetle – proste, zabawne, a przy tym niegroteskowe. Każdy bohater jest tu jakiś i mimo, że wielu z nich pojawia się tylko na chwilę, to kradną nasze serca. Zwłaszcza jeden z nich.
Spider-Man. Pajęczak, który pojawia się w omawianym filmie, to najlepsza ekranowa odsłona Petera Parkera, jaka do tej pory powstała. A chyba wiem, co mówię, bo wczoraj widziałem zarówno "Kapitana Amerykę 3", jak i "The Amazing Spider-Mana 2". Tobey Maguire był ok, nieporadny i sympatyczny, Andrew Garfield chyba jeszcze lepszy, ale Tom Holland jest takim Spider-Manem na jakiego czekaliśmy. Jeśli "Avengers" są filmowym odpowiednikiem "The Ultimates", to oczywiście zaserwowano nam postać rodem z "Ultimate Spider-Mana". Młodziutką i osadzoną we współczesności, a do tego będącą bratankiem najmłodszej cioci May, jaką w życiu widzieliśmy. I mimo że chciałbym już moją ulubioną wersję Petera, czyli tę z lat 90. i całego runu J. M. Straczynskiego, to muszę przyznać, że dzieciak jest najleszą ekranową inkarnacją tego bohatera. Dużo go tutaj nie ma, ale jak już się pojawia, to widzimy w nim dokładnie takiego Petera, jakiego uwielbiają wszyscy Spider-fani (cytując klasyka). Aha, jeśli poczekacie do końca napisów (ale tego całkiem końca), to dostaniecie więcej Spider-Mana.
O fabule nie będę się rozpisywał, bo raz, że nie lubię, a dwa, że dla czytelników to żadna przyjemność. Jest po prostu super. Ogląda się wszystko jednym tchem, a kolejne zworty akcji naprawdę potrafią zaskoczyć. Warto nadmienić, że poza przywódcami obu frakcji i pomysłem wyjściowym, nie znajdziecie tutaj wielu wspólnych punktów z komiksowym piewowzorem. "Civil War" Millera, wraz ze wszystkimi seriami pobocznymi, to w końcu materiał na wysokobudżetowy serial, więc nie ma co się dziwić. Twórcy filmu wzięli zatem pomysł i ładnie przełożyli go na dwu i pół godzinny, pierwszorzędny blockbuster. Jest tutaj mnóstwo pięknych scen, a walka na lotnisku, to chyba najlepsza superbohaterska sekwencja, jaką do tej pory widzieliśmy na dużym ekranie. Od czasu "Raidu" ekranowe okładanie się po mordach nie wyglądało równie efektownie. Warto jeszcze dodać, że w roli głównego złego (tak, to wojna domowa, ale zły i tak musiał się pojawić) doskonale sprawdza się Zemo, którego gra najlepszy (znaczy mój ulubiony) niemiecki aktor, Daniel César Martín Brühl González...
No i tyle. Chcecie kolejnych "Avengers", to właśnie ich dostaliście. Chcecie więcej Ant-Mana, to też go tutaj znajdziecie. No, a jeśli czekaliście na trzecie ekranowe wcielenie Spider-Mana - z nadzieją, że będzie lepsze od poprzednich – to właśnie się doczekaliście. Będziecie niepocieszeni tylko, jeśli jesteście fanami Thora, Hulka i z wiadomych względów Quicksilvera (ale on jeszcze w tym miesiącu pojawi się w nowych X-ludziach).