czwartek, 30 czerwca 2011

Dwa komiksy, o których prawie nikt nie słyszał

Może zdążę przed północą, dzięki czemu czerwiec zamknie się dwoma postami. Do dzieła zatem.

Tak to jakoś już ostatnio mam, że na ciekawsze komiksy trafiam w sieci niż na papierze. Pewnie to przez to, że przywykłe do monitorowej poświaty oczy zaczęły łatwiej przysposabiać wszelkie treści w formie cyfrowej niż papierowej...

Wyjątkowo postanowiłem opisać dwa komiksy w jednym tekście. Celowo nie nazywam go recenzją, gdyż nie można recenzować rzeczy, której w całości się nie przeczytało. A tak się złożyło, że komiksy, które przedstawię miały, co prawda, swą papierową premierę, lecz w internecie można znaleźć ich spore fragmenty. I właśnie o tych fragmentach będzie.

Oba dzieła spokojnie można określić mianem komiksowej alternatywy (i to takiej przez duże A). Prezentują jednak dwa skrajne bieguny tejże alternatywy. Pierwszy jest wulgarny, niesmaczny i niesamowicie zabawny, drugi za to poważny, realistyczny i... brzydki. Dzieli je również dekada, gdyż pierwszy ukazał się parę dni temu, a drugi ma już na karku dobre 10 lat. Oba nie mają szans trafić do szerszego grona odbiorców.


Wczoraj trafiłem na informację o dziele pt. "La Masakra" niejakiego Maxa Atlanty. Ów dzieło wydane zostało z okazji Bałtyckiego Festiwalu Komiksu przez ekipę stojącą za zinem "Biceps". "La Masakra" narodziła się jednak jako webkomiks na blogowym silniku i właśnie w tej postaci dostępnych jest większość opowieść z wspomnianego albumu. Muszę przyznać, że dawno nie czytałem równie chorej rzeczy. Takiej jazdy bez trzymanki nie urządzali Termos i Fil, a wydaje mi się, że i nawet Ojciec Rene. Każda plansza to jedna historia zakończona puentą. I to taką puentą jakiej naprawdę nikt się nie spodziewa. Zatem jest niespodziewanie. Jak jeszcze? Ładnie. Co prawda kreska w "La Masakrze" jest wyraźnie stawiana naprędce, jednak na pewno nie można jej nazwać niechlujną, a autora, czyli Maxa Atlany, nieutalentowanym. Zresztą wystarczy uważniej przyjrzeć się ilustracjom, aby rozpoznać w nich styl pewnego młodego, cenionego i ostatnio nieco mniej aktywnego komiksiarza (a może się mylę?). Przede wszystkim jest jednak zabawnie (lecz w ten specyficzny sposób, który kulturalne osoby napawa obrzydzeniem, a nie śmiechem). Czytając te jednoplanszówki bawiłem się równie dobrze, jak w latach 90-tych przy słuchaniu kawałków Nagłego Ataku Spawacza, czy w połowie zeszłej dekady przy okazji Arki Satana. Tak czy owak, wstyd się śmiać z takich rzeczy, więc nikomu nie polecam...


Drugi komiks, który pragnę przedstawić światu (czyli tak naprawdę kilku osobom, które czytają ten tekst), to "Życie codzienne w Polsce w latach 1999-2001" Wilhelma Sasnala. O dziele tym przeczytałem w książce "Kultura niezależna w Polsce 1989-2009", a konkretnie w zamieszczonym w tejże artykule autorstwa Jakuba Woynarowskiego. Dotarło wówczas do mnie, że dziesięć lat temu pojawił się w Polsce świetny komiks obyczajowy, o którym do tej pory nie miałem bladego pojęcia. Dzisiaj postanowiłem w pewnym stopniu nadrobić tę zaległość i dotarłem do jednego z epizodów, które składają się na komiks Sasnala. I jestem naprawdę oczarowany. Uwielbiam wszelkie autobiograficzne opowieści, a zwłaszcza takie, z którymi mogę się w jakimś stopniu identyfikować. A zaprezentowane tutaj, tytułowe życie codzienne w Polsce w latach 1999-2001 jest niesamowicie znajome, mimo że przecież dzieli mnie od niego cała dekada (tylko ceny wyższe...). Na pewno wiele osób odrzuci od tego komiksu specyficzna kreska, która z ust przeciętnego czytelnika nie doczeka się innego określenia niż "brzydka" (lub synonimu, niekiedy mniej eleganckiego, tegoż). Ale tak już rysuje Sasnal. Zresztą to artysta, którego obrazy sprzedają się za setki tysięcy dolarów, więc taki laik jak ja nawet nie powinien próbować w jakikolwiek sposób komentować jego stylu. Mnie osobiście te charakterystyczne ilustracje bardzo się podobają, tak samo zresztą jak zaprojektowane przez omawianego twórcę okładki płyt Siekiery i Kryzysu.

Zestawianie tak różnych komiksów jak "La Masakra" i "Życie codzienne w Polsce w latach 1999-2001" może wydawać się sporym nadużyciem. Cóż też sobie myślałem, robiąc tak niemądrą rzecz? Ano, że naprawdę fajnie, iż są rodzime komiksy, które potrafią mnie mocno zaskoczyć, a przy tym dostarczyć porządnej (jakże przy tym różnej) radochy podczas lektury. Pewnie nie będzie to łatwe zadanie, ale postaram się upolować papierowe wcielenia omawianych dzieł. Na razie muszą mi wystarczyć cyfrowe próbki.

Oto linki do nich:

La Masakra
Życie codzienne w Polsce w latach 1999-2001

sobota, 4 czerwca 2011

Sześciokącik StarCraft #17

Niemal 10 miesięcy minęło od ostatniego wpisu dot. "StarCrafta". Bardzo chciałem, aby moje wrażenia z gry pojawiały się na bieżąco, lecz jakoś tak wyszło, że zbyt wiele uwagi poświęcałem samej rozgrywce, w związku z czym nie miałem już siły na pisanie o niej. Od kilku dobrych miesięcy już nie gram w "StarCrafta II". Ile miałem, tylko pograłem (aczkolwiek w wakacje planuję powrócić do "SC II" i nieco punktów nabić) - cała kampania na poziomie normalnym i trudnym, ok. 10 misji na brutalnym, troszkę na BN (nie na tyle jednak, by dostać się do jakiejś ligi). Po prostu, dla mnie kluczowy jest tryb single. Teraz mogę znowu skupić się na tym, co doskonale Blizzard umożliwia, czyli na czekaniu.


"Heart of the Swarm", czyli pierwszy dodatek do "SC II", doczekał się swojej strony, a to znaczy tyle, że można już spokojnie odliczać czas do jego premiery. Tą pierwotnie planowano na grudzień bieżącego roku, jednak coś mi mówi, że tak szybko ona nie nastąpi. Obstawiam pierwszy kwartał 2012, będąc świadomym, że równie dobrze premiera może nastąpić dopiero za rok.


Grunt, że są pojawiły się już obrazki, zarys fabuły, a przede wszystkim dwa filmiki: teaser i prezentacja gameplaya. Teaser jak to teaser - cieszy, ale pozostawia niedosyt. Jak już pojawi się trailer z prawdziwego zdarzenia, to na pewno zrzuci czapkę z łba. Na razie jest naprawdę nieźle. Co do prezentacji rozgrywki, to można mieć mieszane uczucia. Kerrigan będzie oczywiście kluczową postacią i w samych misjach pewnie spotkamy ją jeszcze częściej niż Raynora w "Wings of Liberty". Szkoda tylko, że nie jest to ta sama ruda "duszyczka", co w pierwszym "SC". Blizzard zaprezentował coś w pół drogi pomiędzy Królową Ostrzy, a żeńskim Ghostem pokroju Novy. Skoro główna bohaterka "Heart of the Swarm" postanowiła nie opuszczać zergów, to dlaczego przywdziała terrańskie wdzianko? To oczywiście tylko czepianie się, którego nie mogłem sobie odpuścić...


Tak naprawdę gameplay prezentuje coś dużo bardziej istotnego, czyli rangę, jaką podczas misji odegra Kerrigan. Widać wyraźnie, że bohaterka całego zamieszania dostanie własny panel ulepszeń, co nasuwa przypuszczenia, że jej rola w misjach będzie więcej niż pomocnicza. O ile Raynor był po prostu mocną jednostką, o tyle Kerrigan będzie prawdopodobnie kluczem do zwycięstwa. Obawiam się, czy fakt ten nie zaburzy RTS-owego modelu rozgrywki (oczywiście dot. to trybu single player). Blizzard zawsze lubił w swoich strategiach dodawać elementy RPG i zawsze wychodziło to bardzo sprawnie (np. w "WarCraft III"), jednak rola armii pozostawała przy tym kluczowa. Czy tutaj będzie podobnie? Wszak największą potęgą Kerrigan tak naprawdę nie są jej umiejętności, lecz Rój.


Moje wątpliwość budzi również dodanie zimowego światu. Z samych dekoracji i map niezmiernie się cieszę, ale jakoś średnio mi one pasują do zergów. Przypominam, że mowa tutaj o robalach, a robale nie lubią zimna. W fabule znajdzie to wytłumaczenie faktem, że Kerrigan pracuje nad ewolucją Roju w kierunku odporności na niskie temperatury. Jakoś mnie to nie przekonuje, jednak wierzę, że sytuację uratuje zaginiony szczep, który dawno temu został posłany na lodową planetę Kaldir i który, jak można wnioskować po jednym z concept artów, zmienił się w robaczki pokryte białym futerkiem. Niemniej mogli z tymi zimowymi klimatami poczekać i wrzucić je do trzeciego dodatku.


Pomarudziłem, ale wierzę, że pierwszy dodatek do "SC II" w niczym nie będzie ustępował podstawce. Specjalnością zergów jest ewolucja, zetem wszelkie ulepszenia będą rzeczą całkowicie naturalną. Wybór pomiędzy trzema zerglingami z jednego jaja lub pozostaniem przy dwóch, ale za to takich, które potrafią błyskawicznie doskoczyć do wroga - to jeden z przykładów. Bardzo jestem też ciekaw nowych bohaterów, takich jak zbuntowane królowe czy Izsha - doradca, a jednocześnie pamięć Kerrigan z czasów, gdy była Królową Ostrzy. No i jak w tym całym zamieszaniu odnajdzie się Jim Raynor? Chyba nie po to przywrócił swej ukochanej ludzką postać, aby mu się wyślizgnęła... Zresztą ma chłop nauczkę, wszak znał proroctwo Zeratula i wiedział, że tylko Sarah może uratować wszechświat. Ale to już temat na oddzielny wpis.