Od premiery minęło już sporo czasu, od seansu niewiele mniej, zaś poniższy tekst też swoje na dysku odleżał, zatem najwyższy czas, abym wydobył na światło dzienne te kilka przemyśleń nt. najnowszego filmu z Dziećmi Atomu.
Brian Singer wrócił do kręcenie X-Menów z zamiarem przywrócenia filmowej wersji mutantów Marvela dawnej świetności. Można się tylko zastanowić, czy było co przywracać. Wszak ostatnia część „zbiorczej” serii, czyli Pierwsza klasa, była obrazem naprawdę dobrym (według niżej podpisanego: najlepszym ze wszystkich ekranowych występów Xaviera i reszty).
Brian Singer wrócił do kręcenie X-Menów z zamiarem przywrócenia filmowej wersji mutantów Marvela dawnej świetności. Można się tylko zastanowić, czy było co przywracać. Wszak ostatnia część „zbiorczej” serii, czyli Pierwsza klasa, była obrazem naprawdę dobrym (według niżej podpisanego: najlepszym ze wszystkich ekranowych występów Xaviera i reszty).
Odwołania do tamtego
obrazu są wyraźnie widoczne w przypadku najnowszego dzieła
Singera, co już samo w sobie stanowi zachętę do jego obejrzenia.
Fabuła Przyszłości, która nadejdzie luźno nawiązuje do
historii komiksowej pod tym samym tytułem, w której to, aby ocalić
swój gatunek przed zagładą z rąk Sentineli, w czasie przeniosła
się Kitty Pryde. Kino wymaga bardziej wyrazistej postaci, więc nie
powinno nikogo dziwić, że w omawianym przypadku w
przeszłość wysłano Wolverine’a.
Mamy zatem Rosomaka,
który z roku 2024 przenosi się do 1973. Jego misja ma na celu
uświadomienie Profesorowi X i Magneto, że przyszłość mutantów
można uratować tylko przez powstrzymanie Mystique przed zabiciem
Bolivara Traska – człowieka odpowiedzialnego za konstrukcję
Sentineli i przekonanie amerykańskiego rządu o zasadności ich
użycia. I właśnie w przeszłości rozgrywa się większa część
akcji filmu. Dla kogoś, kto z sentymentem wspomina pierwsze trzy
tytuły o mutantach, może to stanowić minus, ale dla mnie im więcej
młodszych wcieleń Charlesa i Erika, tym lepiej.
W Pierwszej klasie
strzałem w dziesiątkę było osadzenie fabuły w konkretnych
realiach historycznych. Tutaj podobny pomysł również się
sprawdza. Skala wydarzeń historycznych tym razem nie jest tej rangi,
co w przypadku kryzysu kubańskiego, ale nawiązania do wojny w
Wietnamie, zabójstwa Kennedy’ego czy sama postać Nixona wypadają
bardzo zgrabnie. Te historyczne smaczki, obok wiernie oddanej mody i
stanu techniki (oczywiście wzbogaconej o wszelakie cuda wychodzące
spod ręki geniuszy pokroju Traska), czynią ekranową opowieść
jeszcze ciekawszą. Retro klimaty to naprawdę całkiem dobry pomysł
na ekranizację komiksu i jeśli X-Meni będą nadal prezentować się
na tle, tak wyrazistych przecież, dekad zeszłego wieku, to mogą
być atrakcyjną alternatywą dla reszty superbohaterskich filmów,
których akcja tradycyjnie osadzana jest „tu i teraz” bądź „w
niedalekiej przyszłości”.
Przeszłość, która nadejdzie to film dla fanów. Dla tych, których mocno rozczarował Ostatni bastion i solowe przygody Wolverine’a i którzy poczuli, że Pierwsza klasa stanowi zwrot w dobrym kierunku oraz dla wszystkich tych, którzy po prostu znają i lubią komiksowe przygody mutantów. Tym ostatnim spodoba się fabuła nawiązująca do rysunkowego pierwowzoru, brak męczącej genezy bohaterów i przede wszystkim multum postaci znanych z komiksów. Pierwsze skrzypce grają Xavier, Magneto, Wolverine i (sądząc głownie po plakacie, bo w filmie znowu aż tak dużo jej nie ma) Mystique. Całkiem często na ekranie widać również Hanka McCoya, zaś cały show kradnie Quicksilver i spektakularna scena z jego udziałem. To w zasadzie tyle, jeśli chodzi o przedstawicieli Homo Superior z przeszłości (jest jeszcze zalążek Bractwa Złych Mutantów). Zdecydowanie więcej bohaterów pojawia się w przyszłości. Ich nagromadzenie, przy dosyć znikomej ilości scen rozgrywających się w roku 2024, sprawia, że te występy są w zasadzie migawkami. Niemniej każdego fana powinno ucieszyć pojawienie się Colossusa, Icemana, Sunspota, wspomnianej już Kitty Pryde, a zwłaszcza Bishopa.
Przeszłość, która nadejdzie to film dla fanów. Dla tych, których mocno rozczarował Ostatni bastion i solowe przygody Wolverine’a i którzy poczuli, że Pierwsza klasa stanowi zwrot w dobrym kierunku oraz dla wszystkich tych, którzy po prostu znają i lubią komiksowe przygody mutantów. Tym ostatnim spodoba się fabuła nawiązująca do rysunkowego pierwowzoru, brak męczącej genezy bohaterów i przede wszystkim multum postaci znanych z komiksów. Pierwsze skrzypce grają Xavier, Magneto, Wolverine i (sądząc głownie po plakacie, bo w filmie znowu aż tak dużo jej nie ma) Mystique. Całkiem często na ekranie widać również Hanka McCoya, zaś cały show kradnie Quicksilver i spektakularna scena z jego udziałem. To w zasadzie tyle, jeśli chodzi o przedstawicieli Homo Superior z przeszłości (jest jeszcze zalążek Bractwa Złych Mutantów). Zdecydowanie więcej bohaterów pojawia się w przyszłości. Ich nagromadzenie, przy dosyć znikomej ilości scen rozgrywających się w roku 2024, sprawia, że te występy są w zasadzie migawkami. Niemniej każdego fana powinno ucieszyć pojawienie się Colossusa, Icemana, Sunspota, wspomnianej już Kitty Pryde, a zwłaszcza Bishopa.
Omawiany film ogląda się
świetnie. Fabuła jest co najmniej dobra, a przy okazji zgrabnie
restartuje oryginalną trylogię (pozostając w ramach jej świata
przedstawionego). Pewnie jakichś błędów logicznych nie udało się
uniknąć, ale to przecież standard w przypadku opowieści o
podróżach w czasie. A propos innych filmów, to Przeszłość,
która nadejdzie przypomina najbardziej nie – jak mogłoby się
wydawać - Terminatora, lecz Matrix. Przeszłość jest
tutaj czymś na kształt rzeczywistości wirtualnej, a wrażenie to
potęguje fakt, że Logan przenosi się w czasie nie ciałem, lecz
duchem. Zniszczony, spowity w mroku świat przyszłości, w którym
rebelianci prowadzą partyzancką walkę z maszynami, jest żywcem
wyjęty z wizji braci Wachowskich. I jeszcze ten atak na kryjówkę
Xaviera i reszty, podczas którego o wszystkim decydują ułamki
sekund… Tego elementu się jednak nie czepiam. Uwagi mam do innych
rzeczy: nierównych proporcji pomiędzy dwiema rzeczywistościami (na
szczęście na korzyść tej ciekawszej) i tego, że po odnalezieniu
Mystique akcja nie tyle zwalnia, co nie jest już tak ekscytująca,
jak w pierwszej części filmu. Cała przemiana Magneto była, rzecz
jasna, konieczna, ale jakoś za szybko na powrót stał się on
łotrem - a przecież wiadomo, że taki do końca zły, to znowu
chłopina nie jest. Bardziej wiarygodnie wypadają rozterki moralne
Mystique, co oczywiście nie zmienia faktu, że mistrz magnetyzmu w
wykonaniu Fassbendera jak zawsze daje radę.
Oglądając Przeszłość,
która nadejdzie ma się wrażenie, że ta opowieść doskonale
sprawdziłaby się w formie serialu (raptem kilkuodcinkowego, ale
jednak). Już pierwszy sezon Herosów udowodnił, że seriale o
superbohaterach mają rację bytu, z kolei takie tytuły jak Mad
Men czy Zawód: Amerykanin pokazały, że we współczesnych
„serialach kostiumowych” kryje się spory potencjał.
Przeszłość, która nadejdzie to drugi najlepszy film o X-Menach, plasujący się tuż przed X-Men 2, ale jednak za Pierwszą klasą. Obraz Matthew Vaughna wygrywa spójnością i przede wszystkim muzyką, która do tej pory nie pozwala mi zapomnieć o kryzysie kubańskim z mutantami w tle. Nie zmienia to faktu, że Brian Singer stworzył naprawdę doskonałe widowisko i pozostaje czekać na kolejną część. Ostatnio zresztą łapię się na tym, że ni stąd niż zowąd zaczynam mamrotać pod nosem „En Sabah Nur”…
3 komentarze:
Ciekawy post ;) A może tak obserwacja za obserwacje?? :D Jeśli tak to odezwij się u mnie
-----> pisanewaniliom.blogspot.com
Mnie się bardzo film podobał co najważniejsze wrócili starzy dobrzt X-Men
Prześlij komentarz