
"StarCraft 2" w końcu ujrzał światło dzienne - to wiedzą już wszyscy. Nocka z 26 na 27 lipca stała dla miłośników Gwiezdnego Rzemiosła, tym czym dla trzynastolatków były premiery kolejnych "Harrych Potterów". I ja czekałem na tę chwilę z niecierpliwością, niemniej splot kilku czynników, nie do końca zależnych ode mnie, przesunął mą radość nieco w czasie.

Pierwszym krokiem ku upragnionej grze było kupno nowego kompa. Przeszukałem sieć, wybrałem sklep, model i złożyłem zamówienie. Był 21 lipca. Pieniążki przelałem tego samego dzionka. Nazajutrz dostałem maila z informacją, iż zamówienie zostanie zrealizowane w ciągu 2-3 dni roboczych od wpłynięcia kwoty na konto. No, czyli na 27, względnie 28, powinno być. Nic z tego... Kiedy nastał dzień premiery, a laptop nadal nie gościł na mym stoliku, postanowiłem napisać do sklepu. O, a tu się okazało, że dostawa się opóźniła i komputery dotrą do nich dopiero w pierwszym tygodniu sierpnia. Miło, że mnie raczyli poinformować sami z siebie... Mogłem zrezygnować, ale skoro już sobie upatrzyłem sprzęt, to nie będę szukał na nowo. Postanowiłem poczekać. W takim wypadku z kupnem gry się nie śpieszyłem. Ostatecznie zaopatrzyłem się w nią 30 lipca, komp dotarł 4 sierpnia, kampanię skończyłem wczoraj. Tyle kalendarium.

Półtora tygodnia na przejście "Wings of Liberty" to spory kawał czasu, zwłaszcza jeśli weźmie się poprawkę na to, że jednym z osiągnięć w grze jest przejście jej w mniej niż 7 godzin. W międzyczasie chodziłem jednak do pracy, miałem trzydniowy wyjazd i ogólnie zajmowałem się wieloma rzeczami, które skutecznie odciągały mnie od gry. Rzecz jasna, w czasie, w którym przy kompie nie siedziałem, cały czas myślałem o nowym "StarCrafcie", a Pikielniki i Wypalacze przewinęły się nawet przez moje chore sny. Maniactwo zobowiązuje... O samej rozgrywce pewnie jeszcze nie raz napiszę, teraz zaś kilka luźnych uwag, tak na świeżo.

Kampania jest skonstruowana doskonale. Z każdą kolejną misją gracz poznaje kolejne jednostki, a same zadania zdecydowanie odbiegają od prostego schematu: zbuduj bazę i zniszcz przeciwnika. Wielkie brawa należą się za mini kampanię Protossów. Jej ostatnia misja była nawet bardziej wymagająca niż finał głównej kampanii. Zresztą cały podział na mini kampanie to strzał w dziesiątkę. Fabuła wciąga na całego i skutecznie wzmacnia syndrom "jeszcze jednej misji". Pomysł z osiągnięciami sprawdza się doskonale, podobnie jak badanie w laboratorium, wynajmowanie najemników i opracowywanie ulepszeń w zbrojowni. Chodzenie po Hyperionie, rozmawianie z postaciami i klikanie wszystkiego co się da, skutecznie wydłuża rozgrywkę. Ba, można nawet pobawić się szafą grającą czy pograć w "Zagubionego Wikinga" (trochę szkoda, że nie jest to odświeżone "The Lost Vikings" - wiekowa, acz doskonała produkcja Blizzarda). Misji ogółem jest 26 (łącznie z jedną ukrytą). Ponad połowę z nich przechodzi się, bez większego wysiłku, w mniej niż pół godziny, a pierwsze schody zaczynają się dopiero w misji, w której gracz kieruje Gabrielem Toshem. To wszystko jednak na poziomie normalnym. Mając za sobą całą kampanię czuję lekki niedosyt - chcę dalszą część opowieści, ale też więcej misji. Mam nadzieję, że ten drugi rodzaj apetytu zaspokoją czekające jeszcze osiągnięcia. Niestety, głód na dalszą część fabuły zaspokoję prawdopodobnie dopiero z 1,5 roku (wieść niesie, że tyle przyjdzie czekać na "Heart of the Swarm").

Filmiki, jak to u Blizzarda, stanowią klasę samą w sobie. Te tworzone na silniku gry pozostawiają co nieco do życzenia (zwłaszcza jeśli ma się w pamięci doskonałe animacje w trzecim "WarCrafcie" i wrażenie, jakie swego czasu, wywierały przerywniki we wszystkich kolejnych produkcjach Blizzarda). Z czasem się do nich przyzwyczaiłem i stały się dla mnie naturalną częścią gry, bardziej rozbudowanym wariantem pogadanek przed misjami. Pełnoprawne, "blizzardowskie" animacje są tylko cztery (łącznie z intrem i outrem), ale każda z nich zrzuca z fotela. Największe dreszcze miałem w trzeciej, gdzie pojawia się retrospekcja z dziewiątej misji oryginalnego "StarCrafta" (The New Gettysburg).

I na dzisiaj to już będzie wszystko. Czas mnie goni, trza się zbierać na wakacje. Jedno jest pewne: kiedy wrócę, znowu zasiądę do "StarCrafta 2" i spędzę przy tej grze niejedną godzinę. Będę się również starał na bieżąco dzielić wrażeniami (tego jednak nie mogę obiecać, wszak "SC 2" wciąga na całego).