wtorek, 31 grudnia 2013

Subiektywne podsumowanie growe A.D. 2013

Bardzo nie chcę, aby grudzień zamknął się bez wpisu. Jeszcze kilka miesięcy temu łudziłem się, że licznik postów przekroczy w 2013 liczbę 20 bez większego wysiłku. Teraz już wiem, iż jest to całkowicie nierealne, zatem chociaż do siedemnastki spróbuję dobić. Post pisany na szybciora (ech, te nieszczęsne powtórzenia), obrazki dodawane też, więc proszę o wyrozumiałość. Jako, że od dwóch lat ostatni dzień roku kojarzy się w internetach z pewną okazjonalną sondą uliczną i celną ripostą pana w kapturze, tak też dzisiaj będzie o jednym: graniu w grę (tzn. gry).


W ciągu mijających 365 dni naprawdę sporo się nagrałem. Właściwie to pod kątem godzin spędzonych przy tzw. elektronicznej rozrywce nie miałem podobnego okresu co najmniej od dekady. Dla wyjadaczy te kilka tytułów, które wymienię poniżej, pewnie nie będą niczym nadzwyczajnym, lecz dla mnie każdy z nich oznaczał od kilku do kilkudziesięciu godzin konkretnej zabawy, co ostatecznie przełożyło się na wynik liczony w setkach godzin. Niesłychane marnotrawstwo czasu, który mogłem przeznaczyć na czytanie komiksów lub zrobienie czegokolwiek w kierunku reanimacji mojej "kariery naukowej"...

Pierwszy tydzień 2013 upłynął mi pod znakiem "Castle Crashers". Genialna produkcja, która przywraca wiarę w gatunek chodzonych mordobić. Piękna, dwuwymiarowa grafika, która nigdy się nie zestarzeje, klimatyczna muzyka, a nade wszystko hektolitry miodu wylewające się z ekranu. I mimo, że etapy z kosmitami nieco psują baśniowy nastrój całości, to i tak uważam, iż od czasów capcomowskich "Dungeons & Dragons" nie było równie dobrego beat'em up w klimatach fantasy (w "Guardian Heroes" niestety nie dane mi było zagrać).

Kolejna produkcja, która przykuła mnie na dłużej do komputera, to "Darksiders". Kupiony za grosze w Humble Bundle urzekł mnie przede wszystkim świetnym klimatem i bardzo przyjemnym systemem walki. Jako peceteowie nie miałem zbytniej styczności z "God of War" i jego klonami, więc opowieść o jednym z Jeźdźców Apokalipsy pokazała mi jak wyglądają współczesne gry akcji. Od czasów "Prince of Persia" nie bawiłem się równie dobrze przy innej grze tego typu (właściwie to nie pamiętam, czy w ogóle w takową grałem). Z rozpędu w weekendowej odsłonie Humble Bundle (chyba nigdy nie przestanę reklamować tej rewelacyjnej inicjatywy) kupiłem sobie drugą cześć "Darksiders" (i przy okazji ponownie pierwszą, gdyż były w jednej paczce), która cały czas czeka na swój czas.


Później przyszedł czas "StarCraft II: Heart of the Swarm". Jedna z najdłużej ogrywanych przeze mnie w tym roku produkcji, aczkolwiek po zrobieniu wszystkiego, co byłem w stanie, odłożyłem ją i jakoś nie mogę się pozbierać, żeby wrócić. Coś mi mówi, że moja przygoda z drugim "StarCraftem" będzie kontynuowana już przy okazji kolejnego dodatku. Przy "Sercu Roju" bawiłem się jednak przednio i nie popsuł tego nawet fakt, że fabuła nieco kuleje i nie śledzi się jej już z takimi wypiekami na twarzy, jak miało to miejsce w przypadku poprzedniczek (zwłaszcza pierwszej części "StarCrafta").

Pod maratonach z "Darksiders" i "StarCraft II: Heart of the Swarm" musiałem odpocząć przy czymś mniejszym. Idealnym rozwiązaniem okazał się "Shatter". Przepiękna wariacja na temat klasyka pt. "Breakout" (ew. "Arkanoida") olśniła mnie nie tylko oprawą, ale też ścieżką dźwiękową, która została ze mną jeszcze długo po skończeniu samej gry. Z "Shatter" bawiłem się tylko kilka godzin, ale bez wahania zaliczam ten czas do jednego z przyjemniej spędzonych przed komputerem w mijającym roku.

"Serius Sam HD: The First Encounter". Zaczęło się od dema kontynuacji tej gry i kiedy tylko pojawiła się stosowna paczka Humble Bundle, nie mogłem odmówić sobie zakupu. Ostatecznie zatrzymałem się na jedynce, ale kolejne części pewnie kiedyś sprawdzę. Świetna, oldskulowa zabawa w zabijanie kolejnych hord przeciwników. Do tego całkiem fajny klimat starożytnego Egiptu. Co ciekawe, kiedy lata temu grałem w demo tej gry, jeszcze w klasycznej wersji (bez HD), to wcale do mnie ono nie przemawiało. No, ale to był czas "Half-Life", a na horyzoncie majaczył już "Medal of Honor: Allied Assault", więc jakoś mnie ten powrót do przeszłości (dosłownie i w przenośni) nie był wówczas w stanie zachwycić.


W wakacje, podobnie jak w poprzednich latach, sięgnąłem po "Call of Duty". Tym razem wybór padł na "Modern Warfare 2". Cóż mogę napisać o tej grze? Głośny hit, kontrowersyjna misja na lotnisku i ogólnie krótka kampania. Co by nie pisać, to grało się świetnie. Nieustanna akcja, adrenalina, taka sobie fabuła (pierwsza część "Modern Warfare" była jednak czymś nowym i... miała wybuch bomby atomowej), różnorodne misje, piękna grafika (ach śnieżne scenerie). Naprawdę chciałoby się więcej, gdyż to kampania jest dla mnie zawsze najważniejszą częścią gry i zazwyczaj z końcem tejże kończy się dla mnie również przygoda z danym tytułem (po sieci grywam niezwykle rzadko). I chociaż w "MW 2" skosztowałem również innych trybów gry, to już nie były one w stanie mnie zaabsorbować równie mocno, co przygody "Soapa", "Roacha" i reszty.

"Mirror's Edge". Jedno z największych odkryć roku. Znaczy słyszałem o tej grze już dawno temu, ale dopiero po osobistym sprawdzeniu, o co chodzi z tą całą "platformówką FPP", przekonałem się, że ten pomysł naprawdę działa. Ba, nie tylko działa, ale też wygląda. Mam nadzieję, że nowa odsłona tego tytułu nie zniszczy jego legendy (w końcu gra ma już pięć lat, więc tego typu określenie jest jak najbardziej do przyjęcia).

Po przygodach z pierwszej perspektywu postanowiłem zasiąść za wirtualnym kółkiem. Szybki rzut oka na steamową bibliotekę uświadomił mi, że mam tylko jeden tego rodzaju tytuł - "Burnout Paradise". Wiele godzin jeżdżenie po tej samej okolicy jakimś cudem nie było mnie w stanie znudzić. Bardzo przyjemny tytuł dla każdego wielbiciela nie tylko ścigania się, ale też uciekania, demolowania czy robienia samochodem rozmaitych tricków. Co prawda szkoda, że samochody są w tej grze fikcyjne, lecz fani czterech kółek nie powinni mieć problemów ze wskazaniem ich rzeczywistych pierwowzorów.


I na koniec dwie gry, które w tym roku skradły me serce. "Batman: Arkham Asylum" i "Batman: Arkham City". Pierwsza z nich okazała się objawieniem, które sprawiło, że na nowo zainteresowałem się postacią Mrocznego Rycerza. Doskonała fabuła, niesamowity klimat, intuicyjny system walki, a do tego te wszystkie zagadki, które skutecznie wydłużają rozgrywkę. Jeśli przy "Arkham Asylum" spędziłem naprawdę wiele godzin, to granie w jej kontynuację otarło się wręcz o nałóg. Ogromny obszar gry początkowo mnie onieśmielił i nigdy nie spodziewałbym się, że tytułowe Arkham City będę przemierzał aż tyle razy, w poszukiwaniu rozwiązania wszystkich zagadek i misji pobocznych. Jeśli miałbym wskazać moją prywatną grę roku (oczywiście nie patrząc na datę wydania, lecz rok, w którym w nią grałem), to tytuł ten bez wątpienia powędrowałby do "Batman: Arkham City".

Więcej tytułów aktualnie nie jestem sobie w stanie przypomnieć. Znaczy kilka pamiętam, ale to właśnie pozycje wyszczególnione powyżej dostarczyły mi w 2013 najwięcej frajdy. W inne produkcje grałem zbyt krótko lub mnie po prostu rozczarowywały. W gronie krócej ogrywanych, ale wartych uwagi tytułów, na pewno warto wymienić "BIT.TRIP RUNNER", "Dustforce" czy demo "Rayman Legends". A zawody? Chyba głównie "Superfrog HD", czyli doskonały przykład, dlaczego czasami nie warto czegoś na siłę upiększać. W moim odczuciu pierwotna odsłona tej gry była fajniejsza. Bo cóż z tego, że podrasowano grafikę, skoro postać tytułowej żaby nie ma już dawnego uroku, a poziomy są wręcz banalne?


A po co sięgnę w nowym roku? Aktualnie gram w "The Lord of the Rings: War in the North" i muszę przyznać, że mimo, iż nie ma się czym zachwycać, to jednak ta pradukcja ma w sobie to coś, co sprawia, że nie tak łatwo ją odstawić. Muszę też w końcu sprawdzić "Street Fighter X Tekken", którego kilka tygodni temu upolowałem w Biedronce. Znając jednak życie, po drodze trafi się jeszcze jakiś inny tytuł, który przykuje mnie do monitora w pierwszych dniach lub tygodniach nadchodzącego roku. I właśnie takich niespodziewanych growych odkryć (również wśród starszych tytułów lub wręcz klasyków) życzę Wam, drodzy czytelnicy, w 2014 roku.