poniedziałek, 18 czerwca 2012

Jazda

Lubię czeskie filmy. Im więcej ich oglądam, tym bardziej. A najwięcej oglądam tych współczesnych, nakręconych w przeciągu ostatnich 20 lat. Zaskakujące, że tak, jak u nas po upadku komuny nie powstała właściwie żadna komedia, której można by przypiąć łatkę filmu kultowego (za to co roku pojawia się mnóstwo dowodów na to, że polscy filmowcy nie mają poczucia humoru), tak nasi południowi sąsiedzi trzaskają doskonałe, zabawne, a przy tym niegłupie obrazy jeden za drugim... No, ale nie o tym miało być - dzisiaj biorę na warsztat czeski film drogi.


Pierwszy raz na "Jazdę" trafiłem całkiem przypadkowo pięć lat temu. W tamtym czasie wystarczyło o godzinie 20:00 włączyć Ale Kino lub TVP Kulturę, aby odkryć jakąś filmową perełkę. Obraz Jana Svěráka może wówczas nie powalił mnie na kolana, ale miał w sobie coś, co mnie urzekło i nie pozwoliło o nim zapomnieć. Długo nie zdawałem sobie sprawy ze stopnia jego kultowości. Wymienienie w świetniej książce Bartka Koziczyńskiego "333 popkultowe rzeczy... lata 90." mówi jednak samo za siebie.

"Jazda" to zrealizowana za całkiem małe pieniądze opowieść o dwójce przyjaciół, którzy kupują stare zielone coupe, przerabiają je na kabriolet i ruszają na drogi południowych Czech. Ale nie szybkie i zatłoczone dwupasmówki, lecz na wąskie szosy przecinające pola i lasy. Jadą powoli i delektują się podróżą, która nie ma żadnego konkretnego celu. Liczy się tylko przyjemność płynąca z pokonywania przestrzeni. To tacy czescy Swobodni Jeźdźcy, którzy, aby w pełni poczuć się wolnymi, nie muszą mieć harleyów, ani zmagać się z wrogo nastawionymi miejscowymi. Nie muszą wreszcie tragicznie kończyć.

Film Svěráka dostał Czeskiego Lwa za zdjęcia i muzykę. Nie ma się czemu dziwić, gdyż oba te elementy budują nastrój całego obrazu. Czechy w "Jeździe" wyglądają po prostu przepięknie. Małe miasteczka, wioski, a przede wszystkim lasy i pola w okresie żniw - krajobrazy to niezwykle swojskie, które bez trudu można odnaleźć również w południowej Polsce. Patrząc na piękno tego lata, ogarnia człowieka niesamowita nostalgia za wakacjami z lat 90, kiedy to przy polnych drogach więcej było drzew niż reklamowych szyldów. Z kolei muzyka jest dziełem zespołu Buty, którego liderem jest Radek Pastrňák, odtwórca jednej z głównych ról. Na temat piosenek nie ma co się rozpisywać, najlepiej posłuchać najbardziej znanej z nich, "Mám jednu ruku dlouhou", która to towarzyszy początkowi "Jazdy".


Fabuła nie jest tutaj najistotniejsza, liczy się klimat. Klimat letniej, przyjacielskiej wyprawy, którą w pewnym momencie urozmaica, żeby nie rzec: komplikuje, pojawienie się dziewczyny. Podczas kolejnego seansu "Jazdy" nasunęły mi się skojarzenia z pierwszym tomem komiksu "Lupus" Frederika Peetersa. I mimo, że bieg wydarzeń jest w tych dziełach całkiem inny, to w obu pojawia się ten sam motyw letniej podróży, którą dwójka kumpli podejmuje, aby przede wszystkim dobrze się zabawić, a przy okazji udowodnić sobie i światu, że jeszcze nie są tak dorośli, jakby tego wszyscy chcieli. Pojawienie się dziewczyny jest tutaj punktem zwrotnym, zwiastunem nowych "atrakcji", które ożywią nieco monotonną podróż. W "Lupusie" komplikuje ono dodatkowo relacje bohaterów i wystawia ich przyjaźń na ciężką próbę. W "Jeździe", mimo że wszystko wskazuje, iż będzie podobnie, nic takiego nie ma miejsca, a dziewczyna wydaje się być tylko epizodem w podróży głównych bohaterów (o tym, że nigdy tego epizodu nie zapomną, widz przekonuje się dopiero w końcówce filmu).

"Jazda" to idealny film na rozpoczynające się właśnie lato. Doskonale pokazuje, że dla wielu osób wymarzone wakacje to coś więcej niż hotelowy basen i drink z palemką w jakimś popularnym kurorcie. Myślę, że każdy, kto obejrzy ten obraz, też zapragnie kupić jakiegoś gruchota, obciąć mu dach i ruszyć przed siebie (podobno w Czechach "Jazda" zainspirowała masę ludzi do podobnych wypraw).