Więcej czytam, więcej piszę - widać, że okres pourlopowy wyraźnie mi służy. Dzisiaj znowu o komiksie nie pierwszej świeżości, z którym warto się zapoznać.
Pierwszy wydany przez kulturę gniewu album Jacka Świdzińskiego, to swoista rozgrzewka przed "Zdarzeniem. 1908". Jeśli nie czujecie się na siłach sięgać po ten drugi komiks, bo nie wiecie, czy jesteście w stanie przyjąć aż tyle stron rozrysowanych w specyficznym minimalistycznym stylu autora, zawsze możecie sięgnąć po albumik w różowej okładce.
Gdybym
pisał o "Tesli" zaraz po premierze z pewnością bardziej bym się
zachwycał, ale mając za sobą lekturę "Zdarzenia" nie jestem w stanie
uciec od porównywania tych albumów. To normalne, że pierwsze zetknięcie z
estetyką i sposobem narracji Świdzińskiego zawsze będzie najbardziej
ożywcze. I dla mnie tym pierwszym komiksem pozostanie "Zdarzenie", ale
czytelnik sięgający po dzieła tego autora we właściwej kolejności wpierw
zetknie się z tytułem wydanym w 2013 roku. I na pewno się zachwyci.
"A
niech cię, Tesla!" to cztery naprzemiennie prezentowane opowieści (dla
ułatwienia oznaczone, w górnym rogu każdej strony, odpowiednią ilością
kropek), które łączą się w spektakularnym finale. Każda z historii ma
swoich bohaterów, swoje tempo i w zasadzie diametralnie różni się od
pozostałych. Zaczynamy od wizyty w laboratorium, w którym przy pomocy
akceleratora wzmacniana jest fala emitowana przez theremin - na pozór
specyficzny instrument muzyczny, a w istocie potężną broń. Dokładną
historię tego niezwykłego przedmiotu i badań nad nim poznajemy z
opowieści jednego z pracujących przy eksperymencie naukowców. Druga
historia to swojska scenka obyczajowa, w której mąż wraca do domu,
rozmawia z żoną, leży na kanapie itd. Następna jest historia o
dekonspiracji sowieckich agentów i niebezpieczeństwach z tym związanych.
I w reszcie wizyta w gabinecie ważnej persony, która instruuje swych
podwładnych nt. aktualnej sytuacji geopolitycznej i wynikających z niej
zagrożeń. Gatunkowo mamy zatem naprzemiennie: science-fiction,
obyczajówkę, szpiegowskiego akcyjniaka i thriller polityczny. Przez
większość stron każda z historii toczy się swoim tempem i w całkowitym
oderwaniu od reszty, aż ni stąd ni zowąd wszystko zaczyna się łączyć.
Koniec jest szybki i trochę nieoczekiwany, jednak ostatnia scena na tyle
dobrze oddaje istotę wydarzenia, którego dopiero co byliśmy świadkami,
iż nie można powiedzieć, że scenariusz się urywa. Świdziński
konsekwentnie prowadzi każdy wątek i do samego końca panuje nad całością
swego dzieła.
Ilustracje.
Jeśli widzieliście "Zdarzenie. 1908" to wiecie, czego się spodziewać.
Ba, wielu bohaterów wygląda identycznie, jak ci występujący w tamtym
komiksie. W kadrach pojawiają się tylko postacie i rekwizyty (plus
budynki w scenie pościgu) - zatem jest jeszcze skromniej niż w
"Zdarzeniu", gdzie miejscami mieliśmy do czynienia z namiastką teł. Tym
bardziej należy docenić fragment, w którym autor wykazał się niezwykłą
pieczołowitością i narysował szereg elementów, które bez problemu
rozpozna każdy fan komiksów zza wielkiej wody (m.in. hełm Boby Fetta,
młot Thora, macki Doctora Octopusa, głowa Sentinela). Wracając do stylu
samych ilustracji, to Jacek Świdziński jest prawdziwym specem w
rozrysowywaniu, właściwie przy pomocy kilku kresek, scen, które wydają
się graficznie "wymagające". Swoją twórczością po prostu dowodzi, że nie
trzeba posługiwać się hiperrealistyczną kreską, aby narysować wszystko,
co się chce (w tej trudnej sztuce jest mistrzem tej miary, co Bartosz
Minkiewicz).
Napisałem
na wstępie, że nie uda mi się uciec od porównywania "A niech cię,
Tesla!" ze "Zdarzeniem. 1908". I cóż... Pierwszy z tych komiksów jest
świetnie napisany, zabawny, niegłupi, ale drugi to prawdziwie epicka
opowieść, opus magnum Jacka Świdzińskiego. Jeśli macie czas i środki
tylko na jeden z tych albumów, to sięgnijcie po "Zdarzenie". Zakochacie
się i wcześniej czy później "Tesla" w waszych rękach i tak wyląduje,
ale przynajmniej przez jakiś czas pozostaniecie syci. Jeśli macie
naprawdę niewiele czasu i nieco mniej środków, to pewnie pomyślicie, że
lepiej upolować skromniejszy z albumów. Niby tak, ale to trochę, jak z
przystawką, a może raczej deserem, który wcinacie przed obiadem. Jest
super, na chwilę zapycha, ale główne danie już się czai i ani myślicie
go odpuścić. W tym przypadku szybciej sięgniecie po drugi komiks. Tak
czy inaczej, wcześniej czy później przeczytacie wszystkie pozycje z
cyklu wydanego przez kulturę gniewu, więc chyba najlepiej od razu
zaopatrzyć się w oba tytuły sygnowane przez Jacka Świdzińskiego, które
ukazały się nakładem popularnego wydawnictwa. A potem czekać na
dokładkę, czyli "Wielką ucieczkę z ogródków działkowych" - nowy komiks
tego autora, który powinien ukazać się pod koniec września bieżącego
roku.