Dzisiaj znowu tekst o anime. Chyba trzeba będzie w końcu pójść do kina, coby jakiś film aktorski obejrzeć... Korzystając z okazji zapraszam na mój świeży blog, który właśnie założyłem na Polygamii. W zamierzeniu będę tam wrzucał tylko teksty dotyczące w jakimś stopniu starych pism o grach. Zobaczymy jednak, jak to wyjdzie w praniu. Znajdziecie go pod tym adresem. Anime, gry, filmy, komiksy i cała reszta raczej zostaną tutaj. A teraz już zapraszam do lektury.
„Gargantia on the Verdurous Planet” to, co prawda, seria nie tak głośna jak opisywany poprzednio „Atack on Titan”, jednak spokojnie zaliczyć ją można do najlepszych anime, jakie zaliczyły swój debiut nie tylko w bieżącym roku, ale w ogóle w ostatnich latach. O ile bowiem przy opowieści o Tytanach, murach i żołnierzach unoszących się ponad dachami malowniczych kamienic, zdecydowanie łatwiej było sprostać oczekiwaniom grupy widzów, którą najprościej określić jako shōnen (czyli chłopcy, niech będzie, że także ci niekoniecznie nastoletni), o tyle historia kosmicznego pilota, który trafia na zalaną wodą Ziemię, ma w sobie nieco mniej elementów, które przyciągnąć mogą odbiorcę ze wspomnianej grupy. Paradoks polega na tym, że obfitych kobiecych piersi jest tu jednak pod dostatkiem...
Początek pierwszego
odcinka to typowa space opera. Na ekranie pojawia się więc wielka
kosmiczna flota, która zmierza ku ostatecznej konfrontacji z
przypominającymi bezkręgowce obcymi. Główny bohater opowieści,
Ledo, to młody żołnierz, którego jedynym życiowym celem jest
walka. Jeśli wykaże się w boju może liczyć na uzyskanie praw
obywatelskich, co z kolei wiąże się z pozwoleniem osiedlenia się
na wydzielonej kosmicznej enklawie, gdzie życie płynie słodko i
przyjemnie, a o walkę troszczą się podobni głównemu bohaterowi
wojacy. Sęk w tym, że Ledo nie zna innego życia, więc też za
bardzo nie tęskni do obiecywanej arkadii. Rozpoczyna się walka,
tradycyjnie coś idzie nie tak i bohater wraz ze swym pojazdem
(robotem, tudzież pancerzem bojowym, nazywanym Chamber) trafia na
zalaną wodą planetę, która okazuje się być miejscem, z którego
pochodzi cały ludzki gatunek. Społeczeństwo zamieszkujące Ziemię
jest dla przybysza prymitywne, przez co nie potrafi odnaleźć się
on w nowych realiach. Powoli uczy się jednak, jak być człowiekiem
– w takim staroświeckim, archaicznym stylu. Dla Ledo bowiem takie
samo niepojęte novum stanowi czas wolny, jak i przyjaźń.
Tytułowa Gargantia to
ogromna flota złożona z połączonych okrętów, na którą po
wyłowieniu z morza trafia protagonista. Tutaj poznaje pozostałych
bohaterów opowieści, przede wszystkim Amy, która stanie się dla
niego przewodnikiem po nieznanym świecie. Oczywiście z czasem ich
przyjaźń przerodzi się w coś więcej, ale na szczęście obejdzie
się przy tym bez nachalnie poprowadzonego wątku miłosnego, który
mógłby zdominować całą opowieść. „Gargantia on the Verdurous
Planet” to historia obcego, który trafia do miejsca, którego
początkowo nie jest w stanie pojąć, a rządzące nim prawa wydają
mu się nielogiczne. Z czasem jednak odkrywa istotę tego świata, a
przez to odnajduje także sens własnego istnienia. A wszystko to
pokazane bez silenia się na filozofowanie. Widz po prostu odkrywa i
ogląda życie na Gargantii oczyma Ledo. Należy przy tym podkreślić,
że pomimo faktu, że jest to opowieść science-fiction, to
wpleciono w nią mnóstwo elementów typowych dla historii
obyczajowych, czy - jak częściej tego typu fabuły bywają nazywane
wśród fanów mangi i anime - „okruchów życia”.
Podziwiając kolorowy,
słoneczny świat opowieści i patrząc na Amy unoszącą się nad
Gargantią na lotni, momentalnie nasuwają się skojarzenia ze
starszymi dziełami mistrza Miyazakiego, takimi jak „Nausicaä z
Doliny Wiatru”, „Laputa - zamek w chmurach” czy nawet
„Podniebna poczta Kiki”. Ale omawiana historia nie jest tak
baśniowa, jak produkcje studia Ghibli. No i ten wszechobecny
fanserwis (niezorientowanym polecam wygooglać ów termin), którego
źródłem są tutaj trzy postacie kobiece: Ridget (oficer bardzo
wysoko stojąca w hierarchii floty), Bellows (czerwonowłosa
poszukiwacza skarbów, od pierwszego momentu nasuwająca skojarzenia
z Yoko z „Tengen Toppa Gurren Lagann”) oraz Saaya (obficie
obdarzona przez naturę koleżanka Amy). Wstawki te jednak nie
irytują, wręcz przeciwnie – są kolejnym dowodem na gatunkową
różnorodność omawianego anime.
„Gargantia on the
Verdurous Planet” to produkcja, którą doskonale się ogląda. I
to nie tylko ze względu na spójną, zamkniętą opowieść, która,
mimo iż rozłożona na 13 odcinków, to prowadzona jest spokojnym,
niespiesznym tempem. To anime po prostu wygląda przepięknie.
Bogata, żywa paleta barw, świetna jakość animacji – od strony
technicznej nie można chcieć niczego więcej. Od strony fabularnej
zresztą też nie. Może i zdradziłem nieco informacji na temat
samej historii, ale zapewniam, że nie wyczerpują one tematu i z
czasem pojawi się pewna wielka tajemnica, która będzie ostatecznym
czynnikiem zmieniającym nastawienie Ledo. Dobrze, nie przeciągając
już: bardzo dobre anime, które mówi więcej o człowieku niż
niejeden ambitny film. Zapewniam, że żadna minuta, którą
poświęcicie na wizytę na Gargantii, nie będzie stracona.