czwartek, 21 lutego 2013

Szklana pułapka 5

Od seansu minęło już kilka dni, a ja nadal nie mogę dojść do siebie. Niestety...


Szklana pułapka to jeden z moich ulubionych cykli filmowych, którego każda kolejna część była dla mnie małym objawieniem. Zaczęło się od trójki, potem nadrobiłem jej poprzedniczki, wreszcie z niecierpliwością i niemałymi obawami czekałem na czwórkę, która ostatecznie okazała się całkiem przyjemnym filmem. Fakt ten pozwalał żywić nadzieję, że również piątkę będzie się dało oglądać bez zgrzytania zębami. Niestety, tym razem się nie udało. Ale po kolei.

Już sam trailer dawał do myślenia. Zazwyczaj zwiastuny powodują opad szczęki i prezentują wszystkie najlepsze sceny z pełnego obrazu. Jeśli parę słabych wybuchów, kilka rozbitych samochodów i ze dwa czerstwe hasła, miały być tym, co obraz Johna Moore'a ma najlepszego do zaoferowania, to coś tu nie grało. Hm, a może twórcy nie odsłonili swych najlepszych kart i stworzyli zwiastun, który pokazywał tylko lukier na filmowym torcie, wisienkę rezerwując dla tych, którzy zdecydują się na wizytę w kinie? Nie, oni faktycznie pokazali co lepsze kąski, które wcale takie dobre nie były.

Fabuła jest prosta i opiera się na filmowej nostalgii za schyłkowym okresem zimnej wojny, kiedy to wszyscy żyli w strachu przed szaleńcem, który postanowi wcisnąć atomowy guzik. Uwielbiam zarówno Szpiegów takich jak my, jak i Polowanie na Czerwony Październik - wiecie, cały ten koloryt potężnego ZSRR, dla którego jedynym zagrożeniem okazują się sprytni Amerykanie. W latach dziewięćdziesiątych powstawały jeszcze filmy, w których pobrzmiewał lęk przed ruskimi atomówkami, więc można było się łudzić, że może i po latach ten patent się sprawdzi. Może gdyby to jeszcze był jakiś Bond, a nie kolejna przygoda Johna McClane'a, lub rosyjskie zagrożenie pojawiło się w swojskim Nowym Jorku... Wracając do fabuły: oto Jack, syn Johna, wpada w Moskwie w nieliche kłopoty, w wyniku których ma być sądzony wraz z filmowym odpowiednikiem Michaiła Chodorkowskiego. Na ratunek rusza mu ojciec. John z synem nie miał zbyt dobrych relacji, od lat się do niego nie odzywał, więc nie powinno dziwić, że umknął mu fakt, że jego latorośl została agentem CIA. Para oczywiście się spotka, pojedna, rozwali sporo moskiewskich samochodów i nieco zabudowań w Prypeci. Skończy się dobrze - dla wspomnianej pary, nie dla widza.

Początek jest jeszcze w miarę zjadliwy, a scena pościgu moskiewskimi ulicami naprawdę może się podobać. Mercedes Sprinter robiący pełne kółko przy sporej prędkości, mercedes klasy G doskonale radzący sobie na niełatwej nawierzchni złożonej z innych pojazdów, wreszcie ciężarowy mercedes z gracją unikający strzału z rakietnicy i kręcący w powietrzu rozkosznego bączka. Pozytywni bohaterowie jeżdżą w tym filmie głównie mercedesami, a sami Rosjanie wybierają tylko produkty niemieckiej motoryzacji. Jeśli już mają skorzystać z innego środka lokomocji, ich wybór pada na niezawodne radzieckie śmigłowce Mi (no, nie do końca takie znowu niezawodne...). Pościg jest mocno przerysowany - może nie aż tak, jak analogiczne sceny ze Szklanej Pułapki 4, ale wystarczająco, aby oglądało się go naprawdę przyjemnie. Rozwałka robi wrażenie, dynamiczne ujęcia przyśpieszają tętno, a sama Moskwa okazuje się przy tym wcale nie taka znowu wyludniona, jak można by wnioskować po reszcie filmu. Jeden pościg to jednak za mało, aby uratować cały obraz.


W momencie, kiedy bohaterowie wchodzą do opuszczonej sali balowej rozpoczyna się festiwal coraz gorszych scen. Po kolei: tańczący główny (prawie główny, ale o tym sza...) czarny charakter, zjazd po rurze, który tak naprawdę jest spadaniem z wieżowca, którego nawet John McClane nie powinien przetrwać, wreszcie nazbyt komputerowy Mi-24. Później jest jeszcze podróż z Moskwy do Czarnobyla (prawie tysiąc kilometrów) wyglądająca jak wypad za miasto i cała część filmu, która rozgrywa się w Prypeci. Odnaleźć w niej można dwa elementy, które wywołują śmiech przez łzy (a łzy fana Szklanej pułapki to coś, czego nie naprawi zwykłe "przepraszam" ze strony twórców). Pierwszy z nich to długa (dla mnie trwała całą wieczność) scena, w której ojciec i syn mówią sobie najsłynniejsze z amerykańskich zdań (i nie chodzi wcale o "Fuck you"). Han Solo potrafił właściwie zareagować, jak usłyszał coś takiego z ust księżniczki Lei, a taki mistrz ciętej riposty jak John McClane'a, nie? Nie wierzę (zaraz, to on chyba wypowiedział je jako pierwszy...). Drugi element to wielki kolo z tatuażem CCCP na plecach, który w miejscu, gdzie prawie wszyscy biegają w kombinezonach, hasa sobie bez koszulki udając Techno Wikinga. Takie typy zazwyczaj robią w filmach akcji za sub bossów, którzy dają głównym bohaterom porządny wycisk przed starciem z tym najbardziej złym ze złych. Ale nie tutaj, facet trochę strzela z wielkiego karabinu i już go nie ma. Kino akcji - zwłaszcza kino akcji - też ma swoje żelazne zasady, a wszelkie odstępstwa od nich mało kiedy są dobrym rozwiązaniem. Sam finał rozgrywa się w ciemnościach, które niestety nie są w stanie ukryć mizerności komputerowych efektów specjalnych. W filmie, który wędruje od razu na rynek DVD, może byłoby coś takiego do przyjęcia, ale nie w obrazie, który wchodzi w skład jednego z najważniejszych cykli kina sensacyjnego.

Wylałem swe żale obficie zachlapując niniejszy tekst, ale czy najnowsza Szklana pułapka naprawdę jest aż tak zła? Może gdyby w tytule nie stało jak byk "Die Hard", to ten film byłby znośną, nielogiczną sensacyjną fabułką, ale w momencie, w którym scenarzysta nazywa głównego bohatera John McClane, moje oczekiwania, i wielu innych widzów pewnie też, znacznie rosną. Szklana Pułapka 5 robi to, co nie udało się jej poprzedniczce - niszczy legendę.

1 komentarz:

Piekło pisze...

Jak dla mnie film dobry ale to już nie to co część pierwsza ;)