środa, 2 maja 2012

Pamiętniki z wakacji i innych okresów w roku spędzonych z Diabolo

Tekst taki nieco ćwiczebny, coby paluchy i łeb rozruszać. Obrazki pochodzą z blizzardowych stronek, a ich autorem jest Duncan Fegredo (ten sam, który od jakiegoś czasu rysuje kolejne części "Hellboya"). Na marginesie - ciekawe, czy tytuł tego posta przyciągnie jakieś zbłąkane dusze zafascynowane modnymi ostatnio memami? No, to lecimy.


Od startu otwartej bety trzeciego "Diablo" minęły już niemal dwa tygodnie. Ludzie zdążyli ochłonąć, może nawet zapomnieć o problemach z serwerami i na powrót mogą skupić się na odliczaniu dni do 15 maja. I ja czekam. Nie na grę jednak, lecz na pierwsze recenzje, opinie, głosy pełne zachwytu, ale i zawodu. Bo "Diablo" to zjawisko, które porównać można z premierą kolejnych "Gwiezdnych Wojen". Wiem przy tym, że gry w dniu premiery nie kupię, bo nie mogę sobie pozwolić na poświęcenie jej dni wolnych, a przede wszystkim wakacyjnego urlopu. Nie zawsze jednak tak było i o tym m.in. traktuje niniejszy tekst.

"Diablo" nigdy nie było dla mnie obiektem kultu porównywalnym z drugim i trzecim "WarCraftem" czy oboma "StarCraftami". Bycie na najniższym stopniu podium blizzardowej trójcy nie przeszkodziło mu jednak zabrać mi z życiorysu masy czasu - co ciekawe, głównie w okresie wakacyjnym. Przygoda z jedynką zaczęła się od dema, które znalazłem na jakiejś płytce z niemieckiego magazynu o grach (kiedyś sprzedawano je w kioskach całymi pakietami, niby jako osobne pismo - na cedekach trafiało się dużo dobrych, starszych rzeczy, a cena była całkiem znośna). No i to demko przeszedłem kilka razy. Jak wtedy mniemałem, była to moja pierwsza przygoda z grami RPG - do czasu aż okazało się, że "Diablo" to ponoć wcale nie rolplej... Nie minęło wiele czasu i w moje ręce trafiła pełna wersja wspomnianej gry. Słyszałem wówczas, że "Diablo" da się przejść w jedną noc. Nie wątpię, ale mi zajęło to tydzień. Wyjątkowo upalny tydzień. Wakacje w pełni, temperatura w okolicach 30 stopni, a ja zabunkrowany w zaciemnionym pokoju (promienie słoneczne nie dość, że przeszkadzały w wpatrywaniu się w monitor, to dodatkowo psuły klimat). Pamiętam, że pierwszy raz przeszedłem "Diablo" łotrzycą. Potem był wojownik, a następnie wersja z "Hellfire" i ukryty barbarzyńca oraz bard. Ostatni raz w jedynkę grałem w 2008 roku (oczywiście w wakacje) - tym razem czarodziejem. Jedynie mnichem nigdy nie ukończyłem gry, a wszystko chyba przez jego plastikowy wygląd.


"Diablo 2" stało się grą kultową na długo przed swoją premierą. Dzisiaj, kiedy na kolejne produkcje (zwłaszcza te tworzone przez Blizzarda) czeka się latami, cała akcja z wielomiesięcznym oczekiwaniem na drugą część "Diablo" może wydawać się śmieszna, ale na przełomie wieków to naprawdę była najbardziej, a przy tym najdłużej, wyczekiwana gra (dorównać mógł jej tylko "Duke Nukem Forver"). W prasie jej zapowiedzi pojawiały się co kilka miesięcy i gdybym przegrzebał teraz swoją kolekcję pism o grach, to jestem pewien, że w wielu z nich znalazłoby się coś o "Diablo 2". W końcu rzeczona produkcja ujrzała światło dzienne i zaczął się szał. Kumpel w drodze do szkoły regularnie streszczał mi (i w sumie wszystkim, którzy byli w autobusie, bo głos ma donośny) swoje postępy w grze. Wówczas jakoś mnie to nie brało. Już teraz nie pamiętam, czy sprzęt miałem za słaby, czy ogólnie nie czułem potrzeby zagrania w jedną z najgłośniejszych wówczas gier (do dzisiaj mam tak z "World of WarCraft"). Owszem, sprawdziłem demko i muszę przyznać, że było całkiem przyjemne, jednak to już nie było to coś, co czułem, kiedy pierwsze raz zagrałem w poprzednią część. Dopiero kiedy pojawił się dodatek, postanowiłem spróbować. Wybór padł na druida. No i znowu wsiąkłem, tradycyjnie kosztem wakacyjnego obcowania z tzw. świeżym powietrzem. Dwójka miała to wszystko, za co gracze pokochali jedynkę, tylko jeszcze więcej i lepiej (jak to wzorcowy sequel). Najprzyjemniejsze było oczywiście kolekcjonerstwo. W jedynce obiektem pożądania były przedmioty unikatowe, w dwójce zastąpiły je komplety. Tym jednak, co mnie najbardziej urzekło i ostatecznie przekonało do "Diablo 2" był drugi akt. Lut Gholein oraz otaczająca to miasto pustynia, pełna starożytnych grobowców, to jedna z najpiękniejszych lokacji z jakimi kiedykolwiek zetknąłem się w grach. Mieszanka arabskich i staroegipskich klimatów sprawdziła się doskonale, a za prawdziwą wisienkę na torcie trzeba uznać wejścia do grobowców, jako żywo przypominające budowle w Petrze.

Należę do tych graczy, którym jednorazowe przejście gry wystarczy i jeśli już do niej wracają, to po latach. Tak było z pierwszym "Diablo", tak było też z drugim, po które ponownie sięgnąłem w 2010 roku, tym razem wybierając czarodziejkę. Oczywiście grałem w wakacje. I to w czasie, kiedy miał pojawić się drugi "StarCraft". O tym jak bardzo wciągnął mnie Pan Grozy i jego bracia, niech świadczy fakt, że "Diablo 2" kończyłem w czasie, kiedy na mej półce znajdował się już "StarCraft 2", a na stole leżał nowy laptop. Jeden, dwa dni musiały jednak jeszcze poczekać - wszak już tak niewiele pozostało mi do ostatecznej konfrontacji z Baalem.


No i teraz beta "Diablo 3". Już pierwsze obrazki były bardzo obiecujące, a sprawdzenie gry na żywca utwierdziło mnie w przekonaniu, że będzie ona godnym następcą swoich wielkich poprzedników. Oczywiście, są pewne braki, a fakt, że system walki oparto na umiejętnościach i nie mogę (lub nie potrafię) użyć broni, którą dzierżę w dłoni, naprawdę mnie wkurza. W sumie, to pograłem tylko jeden dzień (w piątek i w sobotę nie udało mi się połączyć z serwerem), a moja mysz cierpi na niedobór klawiszy, więc może da się jakoś wykonać zwyczajny cios mieczem, czy wypuścić z łuku strzałę, która nie przypominałaby kolorowej wiązki lasera... Klimatu trzeciemu "Diablo" jednak nie brakuje, a to przecież najważniejsze. Poza tym, kiedy już pograłem w betę, to przez kilka dni towarzyszyła mi spora ochota kontynuowania rozgrywki. I właśnie przez to niepokojące uczucie, które łatwo może przerodzić się w nałóg, chwilowo daruję sobie zakup pełnej gry.

Może trudno w to uwierzyć, ale nigdy nie grałem w "Diablo" w multi. Pierwszy raz dopiero przy okazji otwartej bety trzeciej części i muszę przyznać, że kiedy raz spróbuje się trybu dla wielu graczy, to singiel wydaje się lekko nudnawy. No, ale tak jak wspominałem, w poprzednie części grałem dla opowieści, klimatu i przedmiotów.

Na zakończenie warto wspomnieć, że grafika nawiązująca do "Diablo" zdobi pierwszy numer "Resetu", a towarzyszy jej napis "Przebój sezonu", co doskonale może świadczyć o ówczesnej randze tej produkcji.

Brak komentarzy: