piątek, 27 lutego 2015

Dinosaur 13

Fajny dokument ostatnio widziałem. I właśnie o nim traktuje poniższy wpis. Zapraszam.


Gdzieś pomiędzy 8 a 10 rokiem życia byłem święcie przekonany, że gdy dorosnę zostanę paleontologiem. Tak, dinozaury były moją pierwszą poważną pasją. Z tamtego okresu w głowie zostało mi kilkadziesiąt nazw gatunków i niemal tyle samo książek na półce. Zajawka po kilku latach się rozmyła, ale sentyment do strasznych jaszczurów pozostał.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, trzeba przyznać, że wówczas w telewizji pojawiało się całkiem sporo programów o wielkich gadach, a w księgarniach zawsze było na co wydać kilkanaście tysięcy złotych (dla tych, co nie pamiętają: denominacja miała miejsce dopiero w 1995). Spośród licznych wydawnictw bardzo ciekawym zjawiskiem był magazyn „Dinozaury!”. Charakteryzował się on świetnymi ilustracjami, plakatami w trzech wymiarach oraz fluorescencyjnym modelem tyranozaura, którego kolejne elementy dołączano do pierwszych kilkunastu numerów. Na marginesie, warto zauważyć, że historia zatoczyła koło i aktualnie w kioskach można nabyć podobną gazetę... Jednym z moich ulubionych punktów „Dinozaurów!” były dwustronicowe komiksy poświęcone słynnym odkryciom paleontologicznym. Dzisiaj nie przypominam sobie zbyt wielu nazwisk, ale wówczas odkrywca Deinonychusa czy Baryonyxa byli dla mnie prawdziwymi idolami. Czytałem o nich, ich twarze widziałem w programach telewizyjnych i głęboko wierzyłem, że kiedyś do nich dołączę i też będę grzebał w ziemi, odkrywając szczątki największych z lądowych zwierząt. Starczy tego przydługiego wstępu – pora przejść do rzeczy.

Film pt. „Dinosaur 13” pokazuje, że życie paleontologa wcale nie musi być usłane różami. I to nawet w przypadku, kiedy wypełnione jest wielkimi (dosłownie i w przenośni) znaleziskami i idącą za nimi sławą. W swoim dziele Todd Douglas Miller pokazuje historię odkopania przez paleontologów z Black Hills Institute of Geological Research niemal kompletnego szkieletu tyranozaura (nazwanego Sue) i wszystkich związanych z tym wydarzeniem reperkusji. Bracia Larson i ich współpracownicy dokonali niezwykłego odkrycia, które wyniosło ich na szczyt, a następnie zrujnowało im życie. Ich wiara w to, co robią pozostała jednak niezmienna – i właśnie ten fakt może wydawać się najbardziej zaskakujący. Rząd odebrał bohaterom filmu ich największe znalezisko, następnie przetrzebił zgromadzone przez nich zbiory, postawił ich przed sądem i skazał. Ta historia nie ma happy endu, ale ukazana na ekranie miłość z jaką można wykonywać swoją pracę jest naprawdę budująca.

Black Hills Institute to prywatna firma, którą tworzą łowcy skamieniałości. Mają odpowiednie wykształcenie, lecz nie tytuły naukowe, zaś na pomoc rządu nie mają co liczyć. Mimo to robią swoje z największym poświęceniem. Oczywiście muszą zarabiać, ale to nie przeszkadza im być prawdziwymi pasjonatami. Mało tego, dobro znaleziska jest dla nich najważniejsze. Nawet, kiedy już je tracą, to jego dalszy los spędza im sen z powiek (bynajmniej nie ze względów finansowych). Dodajmy, że cały czas wspierani są przez lokalną społeczność, a po latach otwierają w swojej miejscowości muzeum. Da się? Da się! A teraz porównajcie to z krajowym środowiskiem naukowym, wiecznie narzekającym na niedofinansowanie. Z tymi wszystkimi wygodnickimi profesorami z kilkoma etatami na prywatnych uczelniach, na których pojawiają się raz do roku i dorobkiem naukowym, który opiera się na wiecznym powielaniu fragmentów doktoratu (będącego oczywiście rozbudowaną magisterką). Jasne, że przesadzam, ale tylko trochę... Po prostu chcę pokazać, że bycie naukowcem nie gwarantuje, iż robi się coś wartościowego (patrz: pewna kandydatka na prezydenta, której tytuł naukowy wszyscy wymawiają niczym jakieś cudowne zaklęcie mające jej przydać inteligencji). Z drugiej strony: nie posiadając tytułu naukowego można w dorobek naukowy ludzkości wnieść naprawdę sporo. I tak jest właśnie z braćmi Larson.

„Dinosaur 13” ogląda się doskonale. Świetne jest zarówno pierwsze 30 minut, czyli historia odkrycia, jak i reszta obrazu, dokumentująca batalię i powolny, ale niepełny powrót wszystkiego do jako takiej normalności. Mamy tutaj zarówno gadające głowy, jak i sceny inscenizowane (nienachalne, ale pięknie sfilmowane). Do tego dodać należy świetną muzykę i już mamy produkcję nominowaną w kategorii filmu dokumentalnego na Sundance Film Festival w 2014 roku.

Za dzieciaka nie jaraliście się dinozaurami, nie oglądaliście w czwartkowej telewizji edukacyjnej programu prowadzonego przez pewną panią o kręconych włosach, nie zbieraliście wspomnianego na wstępie magazynu, ani nawet nie uwielbialiście „Parku Jurajskiego”? Nie szkodzi. Nawet jeśli nie pokochacie Sue, to na pewno zadumacie się nad jej historią.

Brak komentarzy: