poniedziałek, 21 września 2009

Uprowadzona

Ostatnio znowu mam pewien zastój w pisaniu. Nie wiem, czy spowodowane jest to faktem, że mam nieco więcej roboty na stażu, czy że mi się zwyczajnie nie chce. No, ale w mym życiu też się trochę dzieje. Kolejne wesela (na szczęście żadne moje), poszukiwanie mieszkania (znalezione, pierwszego przeprowadzka), no i jeszcze rekrutacja na studia (taa, zachciało mi się zdobywać kolejne stopnie drabiny zwanej karierą naukową...) - wszystko to, nie dość, że absorbuje, to jeszcze męczy. Tyle dobrze, że kiedy jest doprowadzane do szczęśliwego finału, daje również satysfakcję. A ja (nie licząc newsów na Aleję Komiksu) nic nowego nie skrobię, przez co dzisiaj kolejny tekst, który powstał z myślą o filmwebowym konkursie. Smacznego.


Francuzi zrobili film w stylu amerykańskich produkcji sensacyjnych z lat 70-tych i 80-tych – tak w skrócie można opisać dzieło Pierre'a Morela. Nie jest to bynajmniej zarzut. Wręcz przeciwnie, „Uprowadzona” to kawał porządnego, męskiego kina.

Bryan był agentem amerykańskich służb specjalnych. Przez lata wiernie służył swojemu krajowi, co bez wątpienia dawało mu dużo satysfakcji, a w ostatecznym rozrachunku także świadomość zawodowego spełnienia, ale zarazem całkowicie zniszczyło mu życie osobiste. Zaniedbał żonę oraz córkę, więc w końcu został sam. Typowe dla ludzi, którzy przedkładają karierę nad rodzinę. Tylko, że karierę Bryan miał dosyć niezwykłą... Teraz bohater stara się naprawić relacje z córką (na odzyskanie żony nie ma co liczyć). Wychodzi mu to z różnym skutkiem. Widać, że bardzo się stara, jest nawet nadopiekuńczy, co może dziwić u rodzica, który nie mieszka ze swoją pociechą. Jednak córka ma już 17 lat i trochę nie w smak jej tatuś, który traktuje ją jak siedmiolatkę. Jak się okaże, taka postawa Bryana, a także umiejętności, jakie nabył podczas swojej błyskotliwej kariery, uratują niepokornej Kim życie.

Fabuła „Uprowadzonej”, jak przystało na produkcję sensacyjną, nie grzeszy zbytecznym skomplikowaniem. Uprowadzona córka i próbujący odzyskać ją ojciec – nic ponad ten schemat. Jednak sposób w jaki pokazano kolejne kroki, które podejmuje Bryan w swej krucjacie, naprawdę robi wrażenie. Główny bohater jest człowiekiem z krwi i kości, co prawda doskonale wyszkolonym, ale jednak człowiekiem. W życiu osobistym to raczej nieudacznik, jednak kiedy rusza do akcji trup ściele się gęsto. Nie prezentuje przy tym swojej muskulatury ani nie robi salt z wykopem. Działa szybko, sprawnie, choć nie zawsze dyskretnie. Po całej masie filmów, w których bohater biega po ścianach, uchyla się przed kulami i samurajskim mieczem rozwala hordy przeciwników uzbrojonych w pistolety maszynowe (a przy tym nierzadko jest wątłą dwudziestokilkulatką), energiczny tatuś naprawdę robi wrażenie. Zwraca uwagę fakt, że Bryan to, co prawda, lekko zmęczony życiem emeryt, ale przy tym, jak ma to miejsce w wielu innych produkcjach, wcale nie oschły cynik, który każdą wolną chwilę spędza nad kielichem. Realizm jest największym plusem tego filmu. Oczywiście, jeśli można mówić o realizmie w przypadku opowieści, w której główny bohater urządza rzeźnię w największym mieście Europy.

Bryan nie tylko zadaje ciosy i opróżnia kolejne magazynki, lecz robi także trochę inny użytek ze swoich umiejętności – a to zmyli policyjny system namierzania, a to założy kroplówkę, a to w reszcie, w celu ułatwienia konwersacji, strzeli do żony przyjaciela w taki sposób, aby jej nie zabić, ale zarazem zachęcić wspomnianego przyjaciela do współpracy. Główny bohater z jednej strony jawi się jako kochający ojciec i „ostatni sprawiedliwy”, a z drugiej jako kawał bezwzględnego, zimnego profesjonalisty, który nie negocjuje i nie okazuje litości. Nie jest to jednak typ socjopaty pokroju Punishera, lecz raczej ktoś podobny do głównego bohatera „Historii przemocy” Davida Cronenberga. Widz cały czas kibicuje Bryanowi i jakoś nie przejmuje się tym, że większość z zabijanych przez niego oprychów niekoniecznie zasługuje na „najwyższy wymiar kary”. Niemała w tym zasługa Liama Nessona, który stworzył wiarygodną i naprawdę dobrą kreację.

„Uprowadzona” to film dla wszystkich, których znudziły cyfrowe efekty specjalne i sceny akcji rodem z gier komputerowych. Kawał porządnego kina sensacyjnego w starym stylu, któremu, ze współczesnych produkcji, najbliżej chyba do cyklu o Bournie. Fani „Szklanych pułapek” też nie powinni być zawiedzeni.

2 komentarze:

Stoniu pisze...

A szczeble kariery studenckiej nie gdzieś na filologicznym wydziale?:) Mnie czeka powrót do Opola za tydzień i mam nadzieję, że akademiki nie podrożały. Czekam na jakiś wpis komiksowy.

PKP pisze...

Na wydziale historyczno-pedagogicznym (w tym aspekcie wszystko po staremu). Co do cen akademików, to niestety nic nie wiem. W poniedziałek wybywam na mieszkanie (ta, trza dorosnąć...). Wpisy komiksowe powinny się pojawić po MFKiG, z którego parę rzeczy planuję przywieźć, więc coś tutaj skrobnę (sama relacja jest bardzo prawdopodobna). Póki co, po komiksowe teksty mego autorstwa odsyłam na Aleję Komiksu.