środa, 7 października 2009

20. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier

Poniższą relację napisałem już w poniedziałek, więc zawarte w niej wrażenia są całkiem świeże i momentami zbyt emocjonalne. A publikuję ją dopiero dzisiaj, ponieważ mam mocno ograniczony dostęp do Internetu. Taa, trudno uwierzyć, że w dzisiejszych czasach takie rzeczy mogą mieć jeszcze miejsce… Ogólnie to, co niektórzy z Was przeczytają poniżej, to prywata pierwszej wody, a nie żadna rzetelna relacja. Zresztą i tak wykasowałem z niej jeden akapit, który mógłby sugerować, że jestem jakimś emo. Do czytania nie zachęcam, coby później nikt nie miał pretensji. Ci co będą chcieli i tak przeczytają. Pozdrawiam wszystkich, z którymi udało mi się pogadać lub po prostu poznać, czyli część alejowców (Karola, Louise, Ystada), chłopaków z Motywu Drogi i autorów „Demonicznego Detektywa”. No i Dawida, który w pociągu powrotnym przegadał dobre kilka godzin z Marvano (pieprzony fuksiarz, że też mi nie trafiła się podobna okazja w PKSie do Opola…).


Moje pierwsze MFKiG. Brzmi to jak tytuł wypracowania na lekcję polskiego w podstawówce… Długo czekałem na ten festiwal, a teraz przyszła pora podzielić się moimi wrażeniami. Zatem zapraszam do subiektywnego sprawozdania z największej komiksowej imprezy w Polsce.


W piątek nie działo się nic co jakoś specjalnie przyciągałoby moją uwagę, dlatego postanowiłem wyruszyć w sobotę. Towarzyszył mi kumpel z wioski, który był stałym elementem mych wędrówek po dwóch festiwalowych obiektach (tak, nie ruszyłem się nigdzie dalej i całe MFKiG odbywało się dla mnie w murach ŁDK i Textilimpexu). Z Opola wyjechaliśmy o 6:40, w Łodzi byliśmy w okolicach 11. Miałem zamiar od razu rzucić się w wir festiwalowych atrakcji, ale mój towarzysz postanowił czynić notatki. Rzecz jasna, nie miał ani pisadła, ani tym bardziej żadnego notesu. Z irytacją towarzyszyłem mu więc w wędrówce przez Łódź, w celu zakupu notatnika, którego okładki nie zdobiłoby serduszko. W końcu takowy znaleźliśmy. Dowodem czego niech będzie poniższe zdjęcie. Wiem, że nijak to się ma do relacji z festiwalu i każdego, kto to czyta, pewnie g… to obchodzi, ale obiecałem Dawidowi (imię owego kumpla), że mu to wypomnę, co niniejszym czynię. Bo czyż może być coś bardziej irytującego niż dostanie upragnionego prezentu, który z różnych przyczyn można odpakować dopiero za jakiś czas?


Na początek bilety. Oczywiście karnecik na dwa dni. Hm, skoro już miałem czerwony plecak w białe kwiaty, to różowa opaska na ręce nie sprawiła chyba, że wyglądałem jakoś bardziej „gejowsko”… Pierwszy obrazek to właśnie jej fragment (widać nawet nieco owłosienia mej ręki). Następnie pobłądziliśmy troszkę po ŁDK, aż w końcu trafiliśmy do Textilimpexu (co to w ogóle za nazwa?). Szybki przegląd wystawców. Parę znajomych twarzy mignęło tu i tam. Przy samym wejściu natknąłem się na Łukasza i Konrada z Motywu Drogi. Fajnie było poznać na żywca osobników, których teksty czytam regularnie od kilku lat. Przy okazji upomniałem się o przypinkę, która wypełniła puste miejsce po innej z obrazkiem z „Pierwszej brygady”(to, że mi zniknęła z torby zauważyłem dopiero w autobusie, którym jechaliśmy do Łodzi). Z racji współpracy z Aleją, najdłużej zabawiłem przy stoisku Karola Wiśniewskiego. Potem jeszcze pochodziłem tu i tam. Tradycyjnie duże wrażenie robiło stoisko Biocosmosis. Nigdy nie czytałem żadnego komiksu z tego uniwersum, ale sposób, w jaki twórcy promują swoją serię zasługuje na uznanie (standy, koszulki i inne gadżety). Tylko te krzesła nie pasowały do klimatu stoiska, które mieściło na uboczu hali wystawowej.


Przynajmniej byłym na kilku fajnych spotkaniach. Na początek Denis Kitchen, czyli parę słów o Willu Eisnerze od jego współpracownika, wydawcy i przyjaciela w jednym. Dobrze się słuchało, ale obyło się bez żadnych sensacyjnych informacji. Potem przeszliśmy do sali 221, gdzie miała miejsce dyskusja o filmach z Batmanem. O, tu już było więcej emocji. Najciekawsze stwierdzenia padały z sali, ale prowadzący też dawali radę. Myślę, że dla kogoś kto nie siedzi w komiksowo-filmowych klimatach (a tym bardziej nie jest fanem Batmana) widok kilku kolesi debatujących nad tym dlaczego Joker z filmu Nolana nie jest tak naprawdę szaleńcem, musiało być ciekawym doświadczeniem. Pozostające w tej samej sali uczestniczyliśmy w spotkaniu promocyjnym nowego albumu z Jeżem Jerzym. Byli autorzy, była i maskotka ich sztandarowego bohatera, były także fragmenty filmu puszczane w tle. One tutaj chyba najbardziej przykuwały uwagę. Nie jestem tylko do końca przekonany czy byli nimi zachwyceni rodzice, którzy na to spotkanie przyszli ze swoimi pociechami. Aha, w programie było napisane, że jest to spotkanie i warsztaty, a tych ostatnich jakoś nie zauważyłem (no, chyba, że odbyły się już po spotkaniu i w innej sali). Zaraz po spotkaniu z Leśniakiem i Skarżyckim, w 221, miało miejsce spotkanie z dwójką greckich twórców: Alexią Othonaiou i Spirosem Derveniotisem (oczywiście nie zapamiętałem ich imion – przepisuję z programu). Lubię spotkania z twórcami nieznanymi w naszym kraju i pochodzącymi z państw, o których rynku komiksowym kompletnie nie mam bladego pojęcia. Oczywiście nie wiem, na ile ta dwójka jest reprezentatywna dla komiksu greckiego, ale przyjemnie się jej słuchało. No i nie musiałem siedzieć na parapecie (jak to miało miejsce w przypadku batmanowej dyskusji), gdyż sala świeciła pustkami. O 17:00 w dużej sali miało miejsce kolejne spotkanie, tym razem z Grzegorzem Rosińskim. Niby miała być to premiera zbiorczego wydania „Skargi Utraconych Ziem”, ale jakoś tego nie zauważyłem. Spotkanie prowadzone było z pozycji wielkiego fana, z czego pan Rosiński skwapliwie korzystał i w moim odczuciu zachowywał się jak gwiazdor. Nie powiem, nie słuchało się tego całkiem źle, wielki twórca miał dużo do powiedzenia - szkoda tylko, że jego wypowiedzi momentami drażniły pretensjonalnością i gwiazdorstwem. I to było ostatnie spotkanie tego dnia, na którym zostaliśmy.


Potem na chwilę wróciliśmy na halę targową, na której już powoli zaczęły pojawiać się pustki i gdzie zdobyłem autograf i rysuneczek w nowym albumie Jeża Jerzego (jako ostatni). Teraz przyszła pora na kombinowanie noclegu. Wcześniej nie udało się zarezerwować miejsc w ŁDK-u. Mieliśmy nadzieję, na jakiś akademik czy schronisko młodzieżowe. Niestety, w pierwszym nie przyjmowali, a w drugim nie było już miejsc. Pani odpowiedzialna za nocleg w ŁDK była jednak na tyle miła, że znalazła dla nas miejsce, dzięki czemu nie musieliśmy spać na dworcu. Dawid umówił się ze znajomą, która studiuje w Łodzi, a ja nie znając miasta i nikogo, kto jeszcze został na festiwalu, postanowiłem mu towarzyszyć. Z tego powodu ominęła mnie festiwalowa gala, czego niezmierne żałuję (zwłaszcza kiedy nazajutrz stojąc w kolejce po autografy nasłuchałem się o niej samych dobrych rzeczy). Połaziliśmy zatem po knajpach, wypiliśmy kilka piw i całkiem wcześnie wróciliśmy do ŁDK. Na sali była tylko grupa uczniów z dwiema opiekunkami (późna podstawówka lub gimnazjum) i para osobników dyskutujących o subtelnych różnicach w kolejnych wydaniach „Diuny” Herberta… Sami uczniowie nie wpisywali się zbytnio w stereotyp gimnazjalistów, zatem mogliśmy zasnąć z nadzieją, że nie obudzimy się pomazani markerem czy z koszem na głowie. BTW: niektórych to nauczycielki zabierają na fajne wycieczki. Widać było, że jedna pani jest dobrze zorientowana w komiksach, gdyż coś tam opowiadał dwóm chłopcom o „Yansie”. Każdemu życzę takich belfrów.


Póki miałem procenty we krwi spało się jeszcze w miarę znośnie, ale kiedy wyparowały, gdzieś ok. trzeciej na ranem, to miałem w zasadzie po śnie. Obudziłem się i bezskutecznie próbowałem zasnąć, cały trzęsąc się z zimna (nie wiedzieliśmy jak będzie z noclegiem, więc aby na darmo nie taszczyć tobołów, nie zapraliśmy karimat ani śpiworów). W końcu wstaliśmy, ogarnęliśmy się, wszamaliśmy śniadanie na dworcu i mogliśmy rozpocząć kolejny festiwalowy dzień.


Na początek chciałem jeszcze raz odwiedzić część targową. Dzień wcześniej odpuściłem sobie kupowanie komiksów, dochodząc do wniosku, że zrobię to w niedzielę i tym sposobem oszczędzę sobie noszenia dodatkowego, acz drogocennego ładunku. Niestety, okazało się, że część stoisk zwinięto na dobre. W tym Kultury Gniewu, gdzie planowałem największe zakupy. Nie było też Karola, którego boks zajmował teraz Rycho Dąbrowski i kupka jego komiksów. Na szczęście „Łaumę” i trzecie „Wartości rodzinne” udało mi się nabyć na stoisku Incalu, więc miałem z czym potem podejść do KRLa (Śledziu gdzieś mi mignął, ale brakło mi odwagi aby go zagadać, zwłaszcza, że w tym samym momencie witał się z Kamilem Śmiałkowskim). Trochę się powłóczyliśmy, po czym mogliśmy podejść na pierwsze tego dnia spotkanie – z Ramonem Perezem. Na sali nie było tłumu, ale pogadanka wypadła całkiem sympatycznie. Wspominany już Konrad z Motywu Drogi sprawdził się w roli prowadzącego, a Perez zdradził kilka rzeczy, m.in. fakt, że w połowie jest Polakiem. Po spotkaniu szybka wypad do Textiliplexu, gdzie udało mi się zdobyć podpis i rysunek KRLa. Pół żartem, pół serio – kiedy zapytał co ma być - zaproponowałem Protossa, myśląc, że świetnie nadawałby się na nagłówek Sześciokącika, ale widząc, że nic z tego, zdecydowałem się na wąsatego kolesia z fajką. Aha, gdzieś tam błąkał się kamerzysta z telewizji regionalnej, zatem istnieje ryzyko, że mieszkańcom województwa łódzkiego mogła mignąć moja facjata, np. przy kolacji. Za wynikłe z tego faktu niestrawność nie biorę odpowiedzialności…


Z podpisaną już „Łaumą” pobiegłem na spotkanie z Marvano. I była to prawdziwa atrakcja dnia. Kto nie był niech żałuje (tak jak ja żałuję, że ominęła mnie gala festiwalowa). Było naprawdę konkretnie, a przy tym zabawnie. W pewnym momencie sam gość nie orientował się już kto jest tłumaczem: tłumacz właściwy (niestety nie znam jego imienia i nazwiska) czy prowadzący spotkanie Kamil Śmiałkowski. Najlepszy momentem spotkania miał miejsce kiedy tłumacz z rozpędu zaczął tłumaczyć na polski… polską wypowiedź Śmiałkowskiego. Sam Marvano zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Wielka gwiazda, ale bez cienia zadęcia – całkowicie inaczej niż u siedzącego w tym samym miejscu dzień wcześniej Grzegorza Rosińskiego. Chciałem jeszcze zostać na spotkaniu z KRLem, a później Polchem, ale miałem całkiem komfortowe połączenie z Opolem punkt 14:00, więc sobie darowałem. Poszliśmy jeszcze tylko na halę targową, gdzie miałem nadzieję zdobyć autograf w moim egzemplarzu „Sagi Utraconych Ziem” (abstrahując od spotkania, które miało miejsce dzień wcześniej, Grzegorz Rosiński to wielki rysownik i legenda rodzimego komiksu, w związku z czym każdy chciałby autograf tego pana), ale widząc długość kolejki, spasowałem. Wychodząc natknąłem się jeszcze na twórców „Demonicznego Detektywa”- komiksu, który planowałem kupić, ale jakoś wyleciało mi to z głowy. Zatem kupiłem teraz, zamieniłem z chłopakami kilka słów i dostałem rysunek. Aha, obiecałem im recenzję, z czego niebawem będę musiał się wywiązać. Obiecałem też, że zdjęcie, które im przy okazji zrobiłem, pojawi się w sieci. Oto ono.


Odprowadziłem Dawida na salę, gdzie jeszcze trwało spotkanie z KRLem, a gdzie lada chwila miał pojawić się Bogusław Polch i powędrowałem na dworzec PKS. Z festiwalu przywiozłem stosik komiksów i przeziębienie, które właśnie mnie męczy. Czego żałuję? Przede wszystkim mojej nieśmiałości, która sprawiła, że nie poznałem ludzi, których chciałem poznać, a z tymi, z którymi chciałem dłużej pogadać, tak naprawdę tylko się przywitałem. Oprócz tego, nie obejrzałem żadnej wystawy. Miałem ku temu trochę czasu, ale jakoś zabrakło sprzyjających okoliczności (cokolwiek by to nie znaczyło). Żałuję opuszczenia spotkań z Peterem Milliganem, KRLem, Ivanem Brunem, Piątkowskim i Gawronkiewiczem. Cóż, nie mogłem być wszędzie… Najbardziej mi chyba żal imprezy w sobotę o 20-tej. Nie żal mi za to wszystkiego innego. Festiwal naprawdę robił wrażenie. Dobór gości super, sale nie pozostawiały nic do życzenia, a wszędzie czuć było prawdziwie komiksowy klimat (tam gdzie się włóczyłem - gier było jak na lekarstwo). I tylko pogoda z tzw. „dupy” (kompletnie bym się tym nie przejmował, gdyby nie nieprzespana noc i późniejsze przeziębienie). Reasumując: 20. Międzynarodowy Festiwal Komiksu był dla mnie świetną imprezą i będę robił wszystko, aby pojawić się na nim również za rok.

4 komentarze:

Kaj-Man pisze...

No czekamy na recenzję, a owszem. Tylko taką pochlebną, co nie? :)

PKP pisze...

Recenzja już od wtorku gotowa. Teraz czeka na publikację. Udam, że drugiego zdania nie przeczytałem ;)

samszatan pisze...

Nie nabijaj się z człowieka, który w trosce o profesjonalizm żurnalisty długopis i notatnik zakupił.
Jak by później miał z Marvano siedzieć i w oczy świecić serduszkami?
Poza tym: materiał przekłamany, w wielu momentach było zgoła inaczej, niż tu bloger chce czytelnikom wmówić. Kto był ten wie, a kto bez grzechu manipulacji blogersko-dziennikarskiej jest, ten i pierwszy rzuci kamieniem.
A za ten czarny PR to wie sz.p. bloger co go na wsi czeka

PKP pisze...

To ja w necie zdjęcia twych dłoni zamieszczam, cobyś trochę poczuł się jak sieciowy celebryta, a ty mi tu z czarnym PR wyjezdzasz?? No, ale jak kiedyś na wiosce zasnę w rowie na mrozie czy spotka mnie inne nieszczęście, to wiadome będzie kto jest temu winien. Tak panowie policjanci, powyższy komentarz jest kluczowym tropem w wielu waszych śledztwach.