piątek, 25 grudnia 2009

Ghost Rider 2099

Na początku tradycyjne życzenia (trochę spóźnione, ale jednak). Wszystkim, którzy tu czasami zaglądają, życzę tradycyjnie wesołych (cokolwiek by to nie znaczyło) świąt, dobrego jedzonka (to zapewnione) i idealnego trawienia (to już nie zawsze). A bardziej poważnie, to mam nadzieję, że te święta upłyną wszystkim w spokojnej, rodzinnej atmosferze, że znajdzie się czas zarówno dla bliskich, jak i chwila odosobnienia przy dobrym komiksie, grze, płycie, książce. W telewizji nic ciekawego nie ma (poza najlepszym ze świątecznych filmów - "Szklaną pułapką"), zatem oczy można spokojnie poniszczyć przed kompem. A teraz już tekst. Tym razem kolejne z "resetycznych" wykopalisk przyniosło recenzję trzynastego numeru "Mega Marvela". Początkowo nie chciałem tego tekstu tutaj wrzucać, gdyż pojawił się on także na Alei Komiksu (w nieco zmienionej, dostosowanej do okresu wakacji, wersji). W recenzji nie wspomniałem o Buckinghamie, co zostało mi od razu wytknięte. Nie polemizowałem z tym, gdyż wiedziałem, że może to wywołać burzę w szklance wody. Niemniej przyznaję się - tak, uważałem, że tylko Bachalo stworzył rysunki do omawianego komiksu. Tak, widziałem, że nazwisko Buckingham też jest w stopce, niemniej sądziłem, że tylko w kontekście inkera. Przecież Tm-Semic często wymieniało inkerów obok rysowników... Dzisiaj postanowiłem rozgrzebać temat i okazało się, że racja leżała gdzieś pośrodku. Z pomocą przyszła marvelowa wikipedia, czyli Marvel Comics Database. I tak: zeszyty 1-3 rysował Chris Bachalo, 4 Peter Gross, a dopiero 5 Mark Buckingham. Tusz do nich wszystkich nakładał... Buckingham. Tyle w tej sprawie. Aha, poniższy tekst debiutował w RF nr 3/2006.


Ferie to okres, kiedy człowiek cierpi na nadmiar wolnego czasu. Ma niby tyle planów, tyle rzeczy do zrobienia, ale tak naprawdę nie może się chwycić za żadną konkretną robotę. Nowe albumy, nowe gry, nowe filmy- tyle zaległości do nadrobienia. Skończyło się na tym, że i tak jeszcze raz przetrawiłem stare pozycje. Tak już mam, że lubię łykać to, co sprawdzone (dwuznaczność niezamierzona...). Stare giery, stare filmy, stara muza, no i oczywiście stare komiksy. W związku z tym dzisiaj pragnę zaprezentować album już niemal dziesięcioletni, ale w moim odczuciu jak najbardziej przyjemny.

"Ghost Raider 2099" ukazał się w naszym pięknym kraju w ramach znanej i lubianej (przez niektórych) serii wydawniczej TM-Semic o nazwie Mega Marvel. Cały incydent miał miejsce pod koniec 1996 roku i przeszedł bez większego echa. No, bo czy taka błaha i sztampowa opowiastka mogła równać się z wcześniejszymi kultowymi "Daredevil: The Man Without Fear", czy "Weapon X"? Jasne, że nie mogła. Czemu, więc poświęcam jej miejsce? A bo tak- jedyny przywilej redaktora RF... No, ale do rzeczy. Mamy rok 2099 (kto by pomyślał?), światem rządzą wszechwładne korporacje, a po ulicach snują się gangi hackerów- jednym słowem: cyberpunk pełną gębą. Do jednej ze wspomnianych band, Ostrych Męczenników, należy nasz bohater, Kenshirio "Zeroman" Cochrane. Jest to młodzieniec wielce utalentowany w tym co robi. Niestety talent ten wcale mu nie pomaga, a tylko przeszkadza, bowiem przez swoje umiejętności naraża się pewnej wielkiej, wszechwładnej i oczywiście złej korporacji, o jakże złowieszczej nazwie D/MONIX. Kenshirio kradnie ważną dla tej firmy informację, przez co sprowadza na swój kark (i karki swoich kumpli) wrogi, wynajęty przez D/MONIX gang. Wszyscy Ostrzy Męczennicy giną (no, cóż: nazwa zobowiązuje). "Zeroman" po śmierci trafia do GhostWorks (czegoś w rodzaju wirtualnych zaświatów). Egzystująca tutaj sztuczna inteligencja wyposaża go w nowe, niezniszczalne ciało, obdarza nadludzką mocą i wysyła z powrotem do świata żywych, aby walczył z, utożsamiającymi upadek moralny ludzkości, korporacjami. Media okrzykują go nowym Ghost Raiderem (stary żył pod koniec XX wieku) i wrogiem publicznym numer jeden. "Ghost Raider 2009" to komiks jak najbardziej anarchistyczny. Nasz bohater nienawidzi władzy i za wszelką cenę dąży do jej unicestwienia. Nie waha się przy tym walczyć z jej pionkami, czyli policją.

Za scenariusz tej historii odpowiada nie znany mi bliżej Len Kaminski. Nie mogę powiedzieć, żeby jego pomysły były jakoś specjalnie nowatorskie i oryginalne. Większa część komiksu to prosta nawalanka, w której nasz bohater rozwala kolejne hordy przeciwników (wrogich cyberpunków, policjantów i pewne czerwone monstrum). Nie powiem, żeby nie było efektownie, bo jest. Niestety interesująco trochę mniej. Właściwie gdyby nie początek i koniec, to ten komiks byłby do niczego. Tak to, chociaż jest do przeczytania. Momenty, w których Kenshiro wygłasza swoje anarchistyczne poglądy są po prostu świetne (przynajmniej dla mnie). Podoba mi się, że w komiksie takiego molocha jak Marvel pojawia się krytyka kapitalizmu i ogólnie władzy. Wreszcie mamy bohatera, który nie jest harcerzykiem, ale wojownikiem z krwi... tfu... z metalu, kwarcu i kabli. Szczególnie rozwaliła mnie strona 12, na której "Zeroman" demoluje sklepową witrynę z telewizorami. "Ta cywilizacja śmierdzi"- mówi na koniec. Mam świadomość, że takie spojrzenie jest co najmniej naiwne, ale mojej młodzieńczej, aspołecznej duszy jak najbardziej odpowiada. Myślę, że wam też się spodoba. Jeśli nawet nie lubicie takich moralizatorskich wkrętów, to gwarantuję, że zadowoli was radosna rozwałka rozgrywająca się na kartach tego komiksu. No i ten klimat klasycznego cyberpunku. Hackerzy, implanty, korporacje- jak już wspomniałem tutaj jest to wszystko. Moda na ten nurt w fantastyce nieco przybladła, warto więc odświeżyć sobie pamięć np. lekturą "Ghost Raidera 2099".

Teraz się przyznam, jaki był główny powód tego, że postanowiłem wam zaprezentować ten komiks. Chodzi tutaj o rysownika: Chrisa Bachalo. Dla mnie ten pan tworzy po prostu niesamowite rzeczy. Początkowo nie mogłem przekonać się do jego kreski. Inaczej: niczym mnie nie pociągała. No, ale kiedy ujrzałem jego stosunkowo późne prace w "Steampunku", czy nowej wersji "Age of Apocalypse"- po prostu oniemiałem. Trochę mangi, trochę karykatury, dużo jaskrawych kolorów i mamy niezwykły efekt. Dla mnie styl tego gościa to kwintesencja nowoczesnego komiksu rozrywkowego. Ale wróćmy do Ghost Raidera. Otóż w tym komiksie tego stylu jeszcze nie widać! Rysunki są poprawne, ale w żaden sposób nie zachwycają. Do tego dochodzą fatalne kolory. Właściwie to tylko tusz nałożony przez Marka Buckinghama ratuje sytuację. Ale nawet w tych rysunkach czuć już zapowiedź nowego, w pełni ukształtowanego stylu Chrisa i właśnie dlatego warto sięgnąć po omawiany komiks, aby prześledzić ewolucję, jaką przeszedł ten artysta. Talent miał zawsze, potrzebował tylko znaleźć swoją drogę, swój styl. Po kilku latach udało mu się to w stu procentach.

"Ghost Raider 2099" to komiks średni. Nie jest zły, nie jest też wybitny. Można rzec, że jest dobry. Jak na superbohaterskie standardy to nawet w pewien sposób oryginalny. Cyberpunkowych komiksów w naszym kraju nie pojawiło się zbyt wiele, więc może warto po niego sięgnąć? Ja osobiście uważam, że jak najbardziej warto. Choćby dla kilku niezłych wypowiedzi głównego bohatera, czy pierwszych przebłysków geniuszu Chrisa Bachalo. Ale ostateczną decyzję musicie podjąć sami.

Brak komentarzy: