środa, 30 grudnia 2009

Subiektywne podsumowanie A.D. 2009

Do końca roku zostało coraz mniej czasu, zatem pora na małe podsumowanie. Oczywiście jak najbardziej prywatne... Bez zdjęć, bez linków - czysty tekst. No to lecimy.

Od czego by tu zacząć? Oczywiście od spraw osobistych. Tutaj było całkiem nieźle. Rzuciłem pierwszą poważną pracę, skończyłem studia, zarejestrowałem się jako bezrobotny, odbyłem pierwszy staż, a w międzyczasie dostałem się na studia trzeciego stopnia. To jeśli chodzi o szeroko pojętą "karierę". W kwestiach bardziej prywatnych, to pierwszy raz leciałem samolotem (i to od razu kilka razy). Wygrałem wycieczkę do Brukseli, byłem na komunii chrześnicy (na lodowatej wyspie Man), a zaraz po tym wylądowałem w szpitalu (bo lekarzowi wydawało się, że mam świńską grypę). Byłem też na trzech weselach (2 x kumple, 1 x kuzynka). Wyprowadziłem się w końcu z akademika i zamieszkałem (wraz ze swą lubą i znajomą parą) na blokowisku. Ale przez większość roku i tak się opieprzałem, marnując cenne godziny przed komputerem. Tyle prywaty w czystej postaci. Czas na popkulturę.

Książki. W tej kwestii będzie krótko, bo i za dużo nie przeczytałem w mijającym roku. Właściwie czytałem tylko książki historyczne, a jeśli już w me ręce trafiła jakaś powieść to i tak pod kątem magisterki. Tutaj najciekawsze były bez wątpienia "Ogniste Wrota" Stevena Pressfielda. Świetnie napisana powieść, w której aż roi się od informacji, których próżno szukać nawet w pracach naukowych. I nie znaczy to wcale, że informacje te są fałszywe. Widziałem nawet dokument o Sparcie, w którym Pressfield robił za eksperta (tzw. "gadającą głowę"). Po obronie już mi się odechciało czytać, więc w zasadzie nie ma o czym wspominać.

Gry. Tutaj też było ubogo. Oprócz flashowych i komórkowych pierdółek w zasadzie nie grałem. No dobra, na początku roku pomęczyłem "WarCrafta 2", potem go odstawiłem, aby wrócić do niego w listopadzie. I w końcu, po wielu latach, ukończyłem tą wspaniałą grę (wraz z dodatkiem). Naprawdę jestem z siebie dumny. Poza tym wakacje upłynęły mi pod znakiem "Puzzle Questa", który zapewnił mi godziwą rozrywkę podczas biernego "poszukiwania pracy".

Muzyka. No to tutaj już prawie nic nie pamiętam. W głowę mi się wrył przede wszystkim John Lajoie z albumem "You Want Some of This?", który był dla mnie muzycznym odkryciem wakacji. Naprawdę zabawne teksty, którym towarzyszy muzyka mogąca bez trudu podbić większość list przebojów. I chyba tyle w kwestii muzycznych odkryć. No było jeszcze Dropkick Murphys, kapela której wcześniej nie znałem, a której słuszną reklamę zrobił warszawski koncert. Przez pewien czas ich album pt. "The Meanest of Times" katowałem równie często, co "Come What(ever) May" Stone Sour (w mijającym roku odświeżyłem sobie ten album). Jeśli już jestem przy starych muzycznych fascynacjach, to nie mogę nie wspomnieć o "Liebe ist für alle da" Rammsteina. Niemiecką kapelę odkryłem jeszcze w podstawówce i zawsze będę miał do niej sentyment. Słysząc słynne "Pussy", trochę się obawiałem o cały album, lecz muszę przyznać, że wyszła chłopakom naprawdę przyjemna rzecz, która była idealnym soundtrackiem podczas długich wędrówek na miejsce odbywania stażu. Pod koniec roku zacząłem badać obszar mrocznych, elektronicznych dźwięków. Jestem początkujący, więc wybrałem klasykę w postaci Front Line Assembly (album "Civilization"). Wracając do rockowych klimatów, to pod choinkę brat sprezentował mi najnowszą Armię ("Freak") i muszę przyznać, że płytka jest naprawdę przyjemna (jeśli nie rewelacyjna). Zbyt mało przesłuchań jednak za mną, bym wygłaszał ostateczne opinie. Tyle w kwestii muzyki. Wszystkie wymienione kapele i płyty gościły w odtwarzaczu w drugiej połowie mijającego roku (naprawdę już nie pamiętam czego słuchałem przed wakacjami).

Seriale. Postanowiłem oddzielić tą kategorię od filmu, gdyż inaczej powstałby zbyt długi akapit. Tutaj było naprawdę dużo i konkretnie. Ostatnio "Sons of Anarchy", ale wcześniej trzeci sezon "Californication", trochę "Dr Housa" (ale na wyrywki), najnowsze odcinki "Gotowych na wszystko" (zacząłem oglądać przez Magdę i się wciągnąłem na całego), pierwszy sezon "Nurse Jackie", a także najnowszy sezon "Heroes" (po naszemu "Herosi"). Obejrzałem również trzy sezony "Dextera" (trzeci był na tyle marny, że zniechęcił mnie do czwartego). Na początku roku, w zasadzie w jeden dzień, obejrzeliśmy też najlepszy serial na jaki do tej pory trafiłem, czyli "Kompanię Braci". Nie myślałem, że w moim rankingu coś może pobić "Rzym" i muszę przyznać, że wspomnianemu serialowi to się udało. Jeśli chodzi o serie anime, to nie przypominam sobie, abym w mijającym roku zobaczył od początku do końca coś innego niż "Wolf's rain". Aha, były jeszcze animacje made in USA. Tutaj standard: "Family Guy", "American Dad", "Simpsonowie" - wszystko na wyrywki i nie po kolei. Jedynie 13. sezon "South Park" śledziłem regularnie.

Filmy. Tutaj było tego tyle, że sam nie wiem co pominąć, a co nie, zatem proponuję klasyczną wyliczankę najważniejszych premier 2009 (oczywiście tych, które dane mi było obejrzeć). Wiele rzeczy z pewnością pominę, niemniej najlepsze tytuły mijającego roku to: "Droga do szczęścia", "Lektor", "Slumdog. Milioner z ulicy", "Star Trek", "Zapaśnik", "Dystrykt 9", "Walc z Baszirem", "Wątpliwość", "Gran Torino", "Kac Vegas", "Strażnicy". Wstępnie mogę też tutaj wymienić "Avatar". Z polskich filmów na pewno warto wspomnieć "Rewers". Głośnie "Galerianki" złe nie były, ale na wymienienie, wśród najlepszych tytułów roku, na pewno nie zasługują. Z chęcią zobaczyłbym "Dom zły" (wtedy mógłbym coś więcej napisać o rodzimym kinie). Obejrzałem również dużo starszych rzeczy, spośród których spore wrażenie wywarły na mnie "Siostry Magdalenki". Mijający rok upłynął mi jednak głównie pod znakiem produkcji anime ze studia Ghibli. Nadrobiłem zaległości i mogę z dumą stwierdzić, że widziałem każdą pełnometrażówkę, na początku której pojawia się logo z Totoro. Oto tytuły Ghibli, które widziałem w mijającym roku po raz pierwszy: "Nausicaä z Doliny Wiatru", "Laputa - zamek w chmurach", "Podniebna poczta Kiki", "Szum morza", "Szopy w natarciu", "Szept serca", "Rodzina Yamadów", "Narzeczona dla kota", "Ponyo" i "Powrót do marzeń". Każdy z nich był rewelacyjny, ale najbardziej spodobał mi się ten ostatni tytuł. Jeśli miałbym wskazać najlepszą produkcję, jaką obejrzałem w mijającym roku (nieważne, czy byłoby to anime, film fabularny, czy nawet serial) to prawdopodobnie byłby to właśnie "Powrót do marzeń".

Komiksy. No, to teraz się zacznie. Podsumowania komiksowe już mi trochę bokiem wychodzą... Jedno stworzyłem dla Komiksomanii (ostatecznie Aleja wysłała podsumowanie, będące kompilacją redakcyjnych opinii), do tego dochodzi jeszcze jeden ranking - tym razem dotyczący pewnej zamkniętej kategorii (kiedy pojawi się na Alei, to będziecie wiedzieli o co chodziło), a poza tym mam pod ręką jeszcze kilka tytułów, które chciałem sprawdzić, zanim ostatecznie uporam się z mijającym rokiem. Jakby jednak nie było, to muszę przyznać, że w 2009 przeczytałem naprawdę mało komiksów. Zdecydowanie mniej niż w latach poprzednich. Co istotne, prawie wcale nie sięgałem po zeszyty (bo i nie było ich na rynku, a starocie i skany postanowiłem sobie darować). Wyjątek to "Star Wars Komiks", który nawet kupowałem regularnie, by ostatecznie pozostać tylko przy jego wydaniach specjalnych. Ale wracając do tematu, to bez wątpienia najlepszym komiksem, jaki przeczytałem w mijającym roku, były "Trzy cienie". Oprócz nich, nic jakoś szczególnie mnie nie urzekło, ale to właśnie ze względu na fakt, że przeczytałem zbyt mało pozycji (w tym tych naprawdę wybitnych). Na pewno jednym z lepszych tytułów mijającego roku był "Fun Home. Tragikomiks rodzinny". Dla mnie osobiście miłym zaskoczeniem okazało się "Arrowsmith #1: Za mundurem panny sznurem". Komiks zeszłoroczny, po który sięgnąłem na przełomie kwietnia i maja. W kategorii komiks rozrywkowy rzecz warta uwagi. Kolejne miłe odkrycie to "W poszukiwaniu Piotrusia Pana". W 2009 tylko mang przeczytałem więcej, niż zazwyczaj. Tutaj, jeśli chodzi o czystą rozrywkę, świetnie wypadło "Black Lagoon", a w kategorii "miłe odkrycie" należy wspomnieć klimatyczną "Muzykę Marie". A polskie poletko? Całkiem dużo przeczytałem rodzimych komiksów, ale jakoś żaden z nich nie powalił mnie na kolana. Na pewno nie zawiódł KRL z "Łaumą", poza tym sporym wydarzeniem był dla mnie (i jest nadal) kolorowy "Wilq". Jeśli chodzi o starsze tytuły, to sięgnąłem wreszcie po bardzo dobry "Powidok wibrującej czerni". I w zasadzie tyle. Na półce czekają m.in. "Opowieści Szeherezady", "Calvin i Hobbes #11: Dziki kot psychopatyczny morderca", "Emmanuelle. Bianca", żółty tom "Przygód TinTina" i jeszcze kilka innych pozycji. Sam nie wiem kiedy się z nimi uporam, gdyż czuję lekkie znużenie komiksem jako takim (ta, sam się sobie dziwię). Aha, muszę wspomnieć, że w 2009 odwiedziłem po raz pierwszy dwie komiksowe imprezy: WSK i MFKiG. Na pierwszej z nich było biednie, lecz na drugiej naprawdę zacnie. I tyle w kwestii komiksu.

Teatr, operę i balet sobie daruję... Powyższe podsumowanie z pewnością jest dziurawe, a przy tym dosyć nudne. Nic na to nie poradzę - niezwykle ciężko w jeden wieczór przypomnieć sobie cały rok, a następnie go streścić. Muszę przyznać, że pomimo wielu stresów, nerwów, a także niesłychanego marnowania czasu, 2009 był całkiem niezły. Wbrew pozorom sporo się działo - tak w moim życiu osobistym, jak i na polu kultury popularnej. Powyższe akapity nie oddają w pełni tego wszystkiego, niemniej dobrze obrazują proporcje czasu, jaki w mym żywocie zajmowała dana kategoria. Akapit dot. komiksów jest najdłuższy, chociaż zdecydowanie więcej obejrzałem filmów niż przeczytałem komiksów. Jednak to właśnie komiksy zaprzątały moją głowę w największym stopniu (może nie za bardzo było to widać na tym blogu, niemniej tak właśnie było). Wspomniałem wcześniej, że czuję znużenie komiksem. Mimo to, gdzieś tam we mnie, skrzy się nadzieja, że będą mógł się nim dalej zajmować i z czasem nazywać to pracą (w pełnym tego słowa znaczeniu). W nadchodzącym roku życzę tego zarówno sobie, jak i Wam, drodzy czytelnicy. Aby nasze pasje stały się prawdziwymi sposobami na życie!

Brak komentarzy: