sobota, 9 stycznia 2010

O dziewczynie skaczącej przez czas

Większość osób przyzwyczaiło się już do zmiany 9 na 10, każdy (nawet najdłuższy) kac jest już li tylko mglistym wspomnieniem, a wysyp wszelkich podsumowań zbliża się ku końcowi, zatem można i odświeżyć niniejszego bloga. Nie chcę składać żadnych deklaracji, zapowiadać zmian, czy obiecywać większą częstotliwość nowych postów. Może coś ruszy do przodu, może do tyłu, a może całkiem mi się odechce... Czas pokaże. Na pewno same artykuły zmienią się w luźniejsze notki, przesycone jeszcze większą ilością zbytecznych, osobistych uwag i brakiem wyszukanego słownictwa. Zapraszam do lektury.


Od czasów "Ponyo" nie oglądałem żadnego naprawdę dobrego anime. Jako, że gustuję w sentymentalnych obyczajówkach, przyprawionych elementami magicznymi, gdy tylko trafiłem na "Toki wo Kakeru Shoujo" (tytuł oryginalny) wiedziałem, że nie mogę sobie darować tej produkcji. Moje oczekiwania spotęgowały porównania tego filmu do produkcji ze studia Ghibli.

Tytułowa "dziewczyna skacząca przez czas" to Makoto Konno - typowa japońska uczennica, jaką spotkać można w co drugim anime. Jak nietrudno się domyślić, w pewnym momencie zyskuje ona moc skakania w czasie. I to skakania dosłownie, gdyż aby użyć swojej mocy musi wziąć rozbieg i zrobić to, co zazwyczaj towarzyszy słowu "hop" (i nie mam tutaj na myśli jednej z marek coli). Pierwszy skok jest najbardziej efektowny, gdyż ratuje główną bohaterkę przed śmiercią pod kołami kolejki. Kolejne już stają się dla niej rutyną. Makoto wykorzystuje swój dar głównie do zwykłych błahostek, czasami aby rozwiązać (lub bardziej pogmatwać) rozterki sercowe swoich przyjaciół. Wszytko jest sielanką do czasu, aż bohaterka odkryje, iż te skoki mają swój limit, a jeden z jej najlepszych przyjaciół staje się dla niej kimś więcej...

Tak, to ostatnie brzmi dosyć sztampowo i właściwie takie jest w istocie. "O dziewczynie skaczącej przez czas" to nietypowa, bo nietypowa, ale jednak opowieść o szkolnych problemach i odkrywaniu miłości - tej pierwszej, najbardziej niezwykłej i zarazem najtrudniejszej. Całość jednak pokazano bardzo atrakcyjnie, zwroty akcji potrafią zaskoczyć, a sama końcówka nie zostawia niedosytu. Co istotne, wspomniany przyjaciel nie robi tutaj tylko za obiekt sercowych uniesień. Niemniej, to i tak ten rodzaj anime, które przypadnie do gustu głównie przedstawicielkom płci pięknej (zwłaszcza tym młodszym).

To, co zwraca uwagę, to doskonała oprawa. Animacja jest niezwykle płynna, a tła potrafią wprawić w zachwyt. Panorama miasta, chmury, cienie rzucane przez drzewa - te elementy wyglądają naprawdę świetnie. Pejzażom w niczym nie ustępują szczegółowe wnętrza. Rysownicy wykonali kawał naprawdę drobiazgowej, mistrzowskiej roboty. Na tym polu omawiana produkcja nie ma się czego wstydzić.

A inne pola? To już sprawa indywidualna. Dla niektórych "O dziewczynie skaczącej przez czas" będzie obrazem zbyt naiwnym i sentymentalnym. Jeśli miałbym już porównywać to anime do którejś z produkcji studia Ghibli, to najbliżej mu chyba do "Szumu morza". Aby już nie przedłużać: mnie się podobało - bez większych zachwytów, ale jednak.

Brak komentarzy: