wtorek, 12 stycznia 2010

Macross Plus: Movie Edition

I znowu anime. Nic na to nie poradzę, że ostatnimi czasy najmilej spędza mi się wieczory przy japońskiej animacji. Sam blog rozrośnie się z tego powodu o pozycje anime, zatem postanowiłem je dodatkowo otagować (do tej pory miały standardową zakładeczkę "film"). Mam nadzieję, że ułatwi to wszystkim zainteresowanym grzebanie w zasobach tego bloga (coby nie mówić, to ponad 100 postów małą liczbą nie jest). Aby dodatkowo ożywić atmosferę, pod koniec dzisiejszego tekstu wklejony jest stosowny filmik. Smacznego.


W zamierzchłej przeszłości, zwanej latami 90-tymi, mało kto w Polsce wiedział czym tak naprawdę jest anime. Pewnie, że były kreskówki na Polonii 1, w telewizji regionalnej i jeszcze kilku innych miejscach, ale wtedy każdy mówił na to manga (ew. japońskie bajki). Na tym gruncie pojawiała się "Czarodziejka z księżyca" i nagle jasnym się stało, że "manga" może przyciągnąć do telewizorów nie mniejszą widownię niż latynoamerykańskie telenowele. Ale to nadal nie było to... Co bardziej oczytani wiedzieli, że czegoś im brakuje. Wszystko przez Secret Service i Mr Roota, która w "Manga Roomie" systematycznie edukował naród. Co prawda, był jeszcze Mr Jedi z "CD Action", który wystartował z "Kawaii", jednak mi zawsze bliżej było do "SS"... To na łamach czerwonego magazynu pojawiały się anime, o których można było w naszym kraju pomarzyć. Ten głód japońskiej animacji z najwyższej półki spotęgowało pojawienie się "Animegaido". W zasadzie wówczas wystarczyło mi, że mogę sobie poczytać o tych produkcjach i pooglądać ładne obrazki. Podobnie było zresztą z "Secret Service" (mało znacie osób, które kupowały to pismo, mimo że miały nawet kompa?). Produkcją, która szczególnie przykuła moją uwagę był "Macross Plus". Zawsze zastanawiałem się jak te piękne obrazki wyglądają w ruchu. Wczoraj się w końcu przekonałem...

"Macross Plus: Movie Edition" to kinowa wersja czteroczęściowej OAV-ki. Parę scen usunięto, dodano nieco nowego materiału (w sumie to aż 20 minut), ale sam trzon pozostał niezmieniony. Na pewno "Movie Edition" jest bardziej spójne i efektowne - po prostu lepiej wyglądające na dużym ekranie. Jeśli chodzi o samą fabułę i świat przedstawiony, to "Macross Plus" jest kolejną cegiełką tworzącą potężny (i w tej chwili już ok. 30-letni) świat "Macrossa". Historia stanowi jednak zamkniętą całość, więc nie trzeba znać poprzednich części. Oto na przypominającej Ziemię planecie Eden odbywają się testy nowego typu myśliwców: YF-19 i YF-21. Każdy jest własnością konkurencyjnej firmy. Pierwszego testuje Isamu Alva Dyson, drugiego Guld Goa Bowman. Jak się okaże - przyjaciele z dzieciństwa, którzy teraz nie pałają do siebie zbytnią sympatią. Dodać do tego należy Myung Fang Lone i już mamy klasyczny trójkąt miłosny. Dwójka rywali, piękna kobieta, nowoczesne myśliwce - na upartego można tą produkcję określić mianem futurystycznej, animowanej wersji "Top Guna".

Historia się rozkręca, pojawia się zagrożenie w postaci sztucznej inteligencji (śpiewającej sztucznej inteligencji!), konflikt o kobietę przybiera na sile, a wszystko zmierza do nieuchronnego i efektownego finału, z którego na pewno nie wszyscy wyjdą żywi. Te wszystkie wypadki można bez większego problemu przewidzieć, jednak sposób, w jaki je pokazano, nie pozwala się nudzić. Akcja zaś dawkowana jest stopniowo i mimo, że to w zasadzie anime o wielkich robotach, to dopiero pod jego koniec ujrzymy efektowne, okraszone mnóstwem wybuchów, pojedynki. Właśnie, roboty... Trzeba wspomnieć, że kosmiczne myśliwce transformują się w mechy. Któż nie lubi wielkich robotów? Oczywiście jestem w stanie zrozumieć, że dla kogoś, kto miał niemiłe doświadczenia z "Power Ranger", może być to element odstraszający, jednak dla mnie właśnie mechy były powodem sięgnięcia po "Macross Plus".

Wspomniane roboty wyglądają wspaniale. Zresztą jak wszystko w tym anime. Co prawda pojawiają się tutaj sceny generowane komputerowo, ale to klasyczna technika animacji stanowi siłę tego obrazu. Osobiście uważam, że anime z lat 90-tych prezentują się najlepiej, a "Macross Plus" jest tutaj dziełem reprezentatywnym. Szczegółowość, widoczna w każdym detalu rozmaitych urządzeń, idealnie współgra z charakterystycznymi postaciami ludzkimi (uproszczone rysy twarzy, spiczaste nosy etc.). Dodać do tego należy wspaniałą, żywą kolorystykę i otrzyma się jedno z najlepiej wyglądających anime, jakie miałem przyjemność oglądać.



Integralną część filmu stanowi muzyka. Tutaj jest ona najwyższych lotów. Yoko Kanno wykonała kawał świetnej roboty. Zresztą soundtracku z tego anime słuchałem na długo przed tym, zanim je w ogóle obejrzałem. Stanowi on mieszankę stylów, w której dominuje szeroko pojęta elektronika. Jest też dużo popu oraz nieco disco, jednak nawet jeśli nie jest się miłośnikiem tego typu dźwięków, to trzeba przyznać, że doskonale pasują one do obrazu. Największe wrażenie robią kawałki wykonywane przez Akino Arai. Jej głos jest magnetyczny. Zresztą muzyka i śpiew zawsze odgrywały w tej serii dużą rolę, a wokalistki są, obok wielkich robotów, znakiem rozpoznawczym "Macrossa".

"Macross Plus: Movie Edition" to świetne widowisko. Przewidywalne i korzystające z mnóstwa sprawdzonych patentów fabularnych, niemniej na tyle fachowo wymieszanych i doprawionych magią serii, że nie sposób się oderwać od ekranu. Poziom animacji oraz oryginalna ścieżka dźwiękowa to kolejne atuty tego filmu. Pierwszorzędna, niegłupia rozrywka, którą z czystym sercem polecam każdemu. Zwłaszcza zaś dużym chłopcom, którzy z sentymentem wspominają lata 90.

Brak komentarzy: