środa, 24 lipca 2013

Demo test: Dungeons & Dragons: Chronicles of Mystara

Szybki, a w zamierzeniu także krótki, tekst. Obrazki pochodzą ze Steama i widać na nich większą ilość graczy, jednak wiedzcie, że w demku w trybie multi się nie pobawicie. Więcej informacji o "Tower of doom" znajdziecie w mojej recenzji sprzed ośmiu lat.

Capcomowy dyptyk "Dungeons & Dragons" jest dosyć klasycznym przedstawicielem chodzonych mordobić. Dla urozmaicenia dołożono w nim trochę elementów rodem z RPG, ale to nadal gry, w których zabawa polega na przesuwaniu się w prawą stronę i eliminowaniu kolejnych zastępów przeciwników. Swego czasu obie części serii, czyli "Tower of doom" i "Shadow over Mystara", zrobiły na mnie naprawdę spore wrażenie. Klimaty fantasy były wówczas moimi ulubionych, więc po wspomniane produkcje sięgałem dosyć często. Kiedy ostatnio do nich wróciłem, przy okazji ogrywania demka "Chronicles of Mystara", mój entuzjazm nieco osłabł. Wszystko z kilku powodów, o których poniżej.


Długo przyszło pecetowcom czekać na ich wersję chodzonych bijatyk w świecie Smoków i Lochów. Bo "Chronicles of Mystara" to po prostu kompilacja "Tower of doom" oraz "Shadow of Mystara". Na szczęście kompilacja bardo dopieszczona i rozbudowana, którą przystosowano do umiejętności i wymagań współczesnych graczy. Graficznie za to niewiele się zmieniło. Może i dołożono jakieś filtry, to i owo wygładzając, ale to nadal gra, po której od razu widać, że jej korzenie sięgają dwóch dekad wstecz. Z nowości rzuca się w oczy, oprócz loga, bardzo estetyczne menu, w którym szybko można się przełączać między obiema częściami oraz fakt, że rozgrywka toczy się w okienku umieszczonym w grubej, ozdobionej klimatycznymi rysunkami ramce.


Początkowo owo okienko irytuje, ale już po pierwszym pokonanym przeciwniku ujawniona zostaje jego prawdziwa funkcja. Otóż w "Chronicles of Mystara" zaimplementowano system osiągnięć, opartych na przekraczaniu kolejnych progów ubitych wrogów, zebranego złota czy wykorzystanych przedmiotów. I właśnie liczniki postępów w kompletowaniu osiągnięć znalazły swe miejsce w bocznym panelu. Świetny pomysł, który skutecznie odświeża skostniałą nieco rozgrywkę.


Pewnie dla prawdziwych hardkorowców, to zabrzmi jak herezja, ale w moim odczuciu model rozgrywki z capcomowego "D&D" mocno się zestarzał i współcześnie stanowi atrakcję tylko dla zaprzysięgłych miłośników gier beat'em up. Osobiście nadal czerpię z niego masę frajdy, jednak uczciwie przyznaję, że rozpieszczony współczesnymi produkcjami jakoś zbyt często wciskam guzik kontynuacji. Podobnie wyczuwam monotonię, zarówno w kolejnych walkach, jak i lokacjach, w których one się toczą. To dziwne, bo te gry są dosyć krótkie (na upartego takie "Tower of doom" to godzina grania). Dodatkowy minus to niezbyt wygodny system wyboru czarów i umiejętności w "Shadow of Mystara", który w ferworze walki kosztuje gracza jakże cenny czas (zwłaszcza przy grze postaciami czarodziei). No i te gry są piekielnie trudne, więc ktoś, kto z gatunkiem chodzonych mordobić nie miał wcześniej do czynienia, może łatwo się zrazić. I dlatego właśnie wsadzono w nie wspomniany system osiągnięć oraz... stopniowanie trudności.


To ostatnie ciężko ocenić na podstawie krótkiego dema (skoro jedną z gier można skończyć w godzinę, to wyobraźcie sobie, ile może trwać demo), bo początkowe etapy są względnie łatwe. Niemniej kilka stopni trudności może przekonać niedzielnych graczy, którzy mają ochotę na odprężającą rozgrywkę. Oczywiście największy powód do dumy, a tym samym największą frajdę, stanowi przejście gry z jak najmniejszą ilością kontynuacji, przy najwyższym poziomie trudności. I tylko taką zabawą powinni zainteresować się Ci, którzy potrafili poradzić sobie z automatowymi oryginałami, ładując w nie tylko kilka żetonów.

Obu składowym "Chronicles of Mystara" poświęcę jeszcze sporo czasu na FinalBurnie, ale z zakupem pecetetowej odsłony poczekam aż stanieje. Jeśli nie uznajecie emulatorów, to inwestujcie w nią śmiało. To kawał historii gatunku w naprawdę nieźle przygotwanej wersji. Na pewno bardziej zasługujący na waszą uwagę, niż opisywany przeze mnie jakiś czas temu "Sacred Citadel". A jeśli szukacie wymagającej, ale nie tak frustrującej pozycji, to właściwszym wyborem będzie - również wspominane w tamtym tekście - "Castle Crashers".

Brak komentarzy: