środa, 31 grudnia 2008

Dungeons & Dragons: Tower of doom

Wszyscy się już szykują do Sylwestra, więc ja za bardzo nie przeszkadzam i sam się daję wciągnąć w wir powolnego otwierania pierwszych butelek, które z czasem staną się przyczyną lekkiego kroku, ostrego oddechu i czerwonego lica (a w dalszej perspektywie bólu głowy i leżenia w wyrku do 15). I Wam życzę, żebyście nie odstawali w tym względzie od średniej krajowej. W końcu taki wieczór jest raz w roku, to chociaż dzisiaj można w pełni stać się częścią społeczeństwa, które wybiera durniów na posłów, ogląda "Gwiazdy tańczą na lodzie" i słucha Feela. Ja tam mam nadzieję sylwestrować na całego... (dlatego jutrzejszego wpisu nie gwarantuję). A ogólnie najlepszego w 2009; zwłaszcza masy świetnych komiksów i premiery "StarCrafta 2". Dzisiejszy tekst pochodzi z numeru 7-8/2005.


Kolejny raz chodzone mordobicie i kolejny raz gra, która nie wyszła nigdy na PC. Ale cóż ja poradzę, że w porządne fightery można sobie pograć jedynie na automatach i konsolach? Z pomocą przychodzi nam jednak (jak zawsze w takich wypadkach) emulator płyty CPS2. Jaki? To już wasza sprawa. Możecie wybierać między Kawaksem, Callusem, FinalBurnem etc. Lecz nie emulatory są tematem tego artykułu tylko gra, bardzo dobra gra.


Dungeons & Dragons to świat tak znany i rozbudowany, że twórcy gier sięgają po niego szczególnie chętnie. No, bo po co się męczyć i tworzyć wszystko od początku, skoro można korzystać z gotowych, a przy tym świetnie opracowanych realiów? Z takiego założenia wyszli też programiści z Capcomu. Panowie chcieli sobie stworzyć kolejnego chodzonego fightera. Mieli wprawę, chęci, no i talent. Ale potrzebowali czegoś jeszcze. Światu. Wcześniej wypuścili już, co prawda fajne chodzone mordobicie w klimatach fantasy, pt.: King of Dragons, lecz teraz chcieli stworzyć coś jeszcze lepszego. Coś, co trafiłoby w gusta większej liczby graczy. Postanowili, więc skorzystać z licencji D&D i w tymże właśnie systemie gier RPG osadzić swoją produkcję. Tym samym do salonów gier trafił produkt zupełnie wyjątkowy: gra D&D. Wcześniej Lochy i Smoki były domeną komputerowych RPG, teraz zawitały także i do innego rodzaju elektronicznej rozrywki.


Sama rozgrywka nie odbiegała znacząco od masy innych, podobnych produkcji. Ot, cały czas żwawo idziemy przed siebie (czyli w prawo...) i eliminujemy kolejne zastępy coraz mocniejszych przeciwników. Standard chodzonych mordobić. Jeśli graliście np. w opisywanego już przeze mnie Punishera to wiecie, "co i jak". Jest jednak w D&D: Tower of doom kilka elementów, które sprawiają, że produkcja ta wybija się z tłumu podobnych gier. Po pierwsze świat. Wspaniały, barwny świat fantasy, w którym pełno jest magii i nietypowych stworów. Autorzy czerpali pełnymi garściami z bestiariusza D&D, dzięki czemu mamy możliwość zmierzenia się m.in. z: koboldami, gnollami, ghulami, trollami, mantikorami, szkieletami, kilkoma smokami, a nawet beholderem i mrocznym elfem. Taka rozmaitość przeciwników naprawdę cieszy. Drugim elementem, który sprawia, że Tower of doom jest produktem dosyć oryginalnym, jest fakt, że w zabawie mogą wziąć naraz udział nawet cztery osoby. Oczywiście przy jednym kompie taka możliwość jest tylko teoretyczna, ale na automatach zabawa w czwórkę to już rzecz jak najbardziej realna. Trzeci oryginalny pomysł, zastosowany w omawianej grze, to doświadczenie. Tak! Nasi bohaterowie wraz z kolejnymi pokonanymi przeciwnikami stają się coraz sprawniejszymi wojownikami. Dodatkowo możemy zbierać rozmaite przedmioty (powerupy, broń, magiczne pierścienie i przede wszystkim pieniądze). Przedmioty te pojawiają się po zabiciu oponenta oraz po rozwaleniu skrzyń, które znajdujemy na każdym niemalże kroku (nieważne czy jesteśmy w mieście, w lesie czy w jaskini). Zarówno "zbieractwo" jak i doświadczenie sprawiają, że Dungeons & Dragons: Tower of doom jak żywo przypomina gry spod znaku action RPG. Lubicie Diablo? Sprawdźcie gierę Capcomu. Nie jest to oczywiście to samo, ale... Niby dalej chodzone mordobicie, jednak trochę inne niż masa podobnych gierek. Przy omawianiu rozgrywki trzeba jeszcze wspomnieć o postaciach, jakimi możemy sobie pograć. Są ich cztery: wojownik, krasnolud, elfka i kleryk. Różnią się one, co prawda między sobą siłą i szybkością, nie są to jednak różnice szczególnie wyraźne i wpływające w dużym stopniu na rozgrywkę.


Co do oprawy. Gra pochodzi z 1993 roku, więc trochę wiosen na karku ma. Grafika oczywiście jest w 2D. I co? Myślicie, że ogólnie wszystko jest brzydkie i nieczytelne? Co to, to nie. Dzieło Capcomu naprawdę zachwyca. Wspaniałe tła, doskonale zaprojektowane postacie, niezłe efekty świetlne. Wszystko ładne, kolorowe i wyraźne. Dla mnie giery dwuwymiarowe nigdy nie były tymi gorszymi, a Tower of doom dowodzi, że mogą być także lepsze od wielu trójwymiarowych produkcji. Oczywiście dla współczesnego gracza, produkcja ta, tak czy owak, będzie brzydka. No trudno. Dla mnie jednak D&D: tower of doom to esencja klasycznego, staroszkolengo, chodzonego mordobicia. Esencja gry zręcznościowej osadzonej w klimacie fantasy. A klimat ten tworzy m.in. właśnie wspomniana grafika. Co do muzyki to muszę przyznać, że byłem mile zaskoczony. Muza w grach Capcomu jakoś nigdy nie przypadała mi do gustu, a tutaj było zgoła inaczej. Fajne, nienachalne kawałki, które stanowią idealne tło dla rozgrywki. Trzeba wspomnieć, że muzyka dostosowywała się do wydarzeń na ekranie i raz była spokojna i stonowana, by za chwilę nabrać dynamiki i radośnie przygrywać nam podczas kolejnej ciężkiej potyczki. Dźwiękom też nie można nic zarzucić. Ogólnie tak grafika, jak i udźwiękowienie omawianej gry stoją na naprawdę wysokim poziomie i myślę, że nawet dzisiaj, po dwunastu latach, jakie minęły od premiery Tower of doom, nie powinny nikogo razić.


Dungeons & Dragons: Tower of doom to gra, dla mnie osobiście, wyjątkowa. Łączy, bowiem w jedno dwie wspaniałe rzeczy: chodzone mordobicia i klimaty high fantasy. I to, w jaki sposób łączy! Capcom to przecież mistrzowie w dziedzinie nawalanek 2D, a z kolei Dungeon & Dragons to wzorcowy wręcz świat (właściwie to system RPG) osadzony w realiach epickiego fantasy. Czegóż chcieć więcej? Chyba tylko dłuższej zabawy, gdyż grę tę można ukończyć, "przy dobrym wietrze", w godzinkę. To niewiele, ale na szczęście w trakcie zabawy mamy do wyboru kilka różnych "dróg", co znacznie przedłuża rozgrywkę. No i jest jeszcze sequel Tower of doom o tytule Duneons & Dragons: Shadow over Mystara, który pochodzi z roku 1996 i oprócz równie dobrej zabawy może poszczycić się m.in. jeszcze lepszą grafiką i dwoma dodatkowymi postaciami (złodziejka i mag). Gorąco zachęcam do sięgnięcia po którąś z tych produkcji (najlepiej obie). Jeśli nawet nie przypadną wam do gustu, to przynajmniej nie będziecie narzekać, że straciliście przez nie dużo czasu.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

no kurcze nie wiedzialam ze masz takowego bloga... i to jeszcze codziennie cos piszesz :) no no :)
ola m.