czwartek, 11 grudnia 2008

Alien vs. Predator

Dzisiaj tekst o gierce automatowej, który swoją premierę miał w numerze 12/2004. Wspomniany numer był pierwszym tematycznym w historii "Reset-Forever" (z tego co pamiętam nie było kolejnych). Co prawda zamieszczono w nim różne artykuły, lecz tematem numeru byli Obcy i Predatorzy. Sam skrobnąłem wówczas trzy teksty na ten temat. Jeden o komiksowych spotkaniach kosmicznych kreatur, drugi o krótkometrażowym filmie "Batman: Dead End" i w reszcie trzeci, który macie okazję teraz poznać. Całe zamieszanie miało związek z premierą filmu "Alien vs Predator". Pamiętam jak z ówczesnym redaktorem naczelnym "R-F" MADem wybraliśmy się na "redakcyjny" seans i nawet wspomaganie w postaci kilku piw nie pomogło w pozytywnym odbiorze tego "dzieła".


Gry FPP z serii Aliens vs Predator znają wszyscy gracze, ale niewielu miłośników komputerowej rozgrywki zdaje sobie sprawę, że Obcy i Drapieżca spotkali się w grze komputerowej znacznie wcześniej. Tak, tak, niektórzy pamiętają słynną wersję na konsolę Jaguar (ta gra też była strzelanką w konwencji FPP). Jest jednak jeszcze jedna gra, w której krwiożercze, kosmiczne rasy stanęły przeciwko sobie. Tą produkcją jest, pochodzące z 1994 roku, dzieło znanej japońskiej firmy Capcom, o wiele mówiącym i dosyć oczywistym tytule: "Alien vs. Predator" (zważcie, że identyczny tytuł ma film Andersona- brak literki "s").

Zacznijmy od początku, czyli tła fabularnego. Tylko po co? Przecież historia jest, jak zwykle, sztampowa i dosyć przewidywalna. Ale dobra, coś tam trzeba napisać, więc: na ziemi lądują Obcy, zakładają sobie wylęgarnie w Kalifornii (wiadomo- dobre warunki wegetacyjne) i zaczynają robić "małe zamieszanie". Do walki z nimi stają zastępy dzielnych amerykańskich żołnierzy, wśród których odnajdujemy połowę grywalnych bohaterów tej gry (czyt. dwójkę): porucznik Linn Kurosawę i majora D. Schaefera. Druga połowa to oczywiście Predatorzy, a konkretniej: Predator Warrior i Predator Hunter. Skąd na Ziemi wzięli się też Predatorzy? No jak to skąd? Z kosmosu... Chłopaki chcieli zapolować, a każdy kosmita wie, że czego jak czego, ale na Ziemi mięsa nie brakuje. Tak więc ostatecznie Drapieżcy sprzymierzają się z panią porucznik i panem majorem i ruszają na wielkie łowy. Łowy, które zajmą im (a tym samym nam) siedem wypełnionych akcją leveli (niestety bardzo krótkich). Nie zdradzę chyba żadnej, wielkiej tajemnicy jeśli wspomnę, że wszystko kończy się dobrze, Obcy zostają zniszczeni, a Predatorzy z uśmiechem na ustach żegnają się ze swoimi nowymi przyjaciółmi, wspominając coś, że wkrótce ich odwiedzą, gdyż Ziemia tak im się spodobała, że postanowili na niej spędzić rodzinne wakacje...


Ok, fabułę mniej-więcej mamy za sobą, więc może czas napisać cóż to w ogóle za gra ten Alien vs. Predator. Otóż w tym przypadku mamy do czynienia z jednym z moich ulubionych gatunków, tzw. chodzonym mordobiciem. Młodzieży, która nie miała styczności z tym prehistorycznym rodzajem gier, przypomnę, że w grze takiej idziemy cały czas przed siebie (a konkretnie w prawo) i soczystymi ciosami, kopniakami etc. wyżynamy kolejne zastępy przeciwników. Od czasu do czasu rozwalamy jakieś skrzynie, w których znajdujemy jedzenie regenerujące nasze punkty życia (przeważnie jakieś pizze, hamburgery, kurczaki itp.), dodatkowe punkty (tutaj w postaci klejnotów) oraz opcjonalne "narzędzia zagłady" (gazrurki, karabiny, noże, granaty). Charakterystycznym elementem chodzonych mordobić jest boss, pojawiający się na końcu każdego etapu. Tak więc w Alien vs. Predator mamy wszystkie te "kanoniczne" elementy. Są hordy różnorodnych przeciwników (oczywiście Obcych, ale trafiają się też żołnierze, a nawet zombie), Zbieranie dodatków (jest broń znana z filmów) oraz wielki, zły boss na końcu każdego poziomu (niekiedy w środku- taki "mini boss"). Grono bossów reprezentują m.in.: królowa Obcych i szalony Predator. Mimo, że walczymy głównie z Alienami, to na monotonność nie mamy co narzekać, gdyż liczba ich rodzajów (nie mówiąc już o liczbie ogólnej) jest w pełni wystarczająca (m.in. Stalker, Warrior, Arachnoid). Akcja gry jest szybka, bardzo szybka. Tutaj nie ma czasu na nudę, ba, nie ma nawet czasu na odpoczynek. Cały czas przemy przed siebie i eksterminujemy kolejne zastępy przeciwników. Gra jest bardzo krótka (kilkadziesiąt minut gry), więc nie ma szans żeby nam się znudziła (no chyba, że ktoś z góry zakłada taką możliwość i cierpi na awersję do tego typu zabawy). Sterowanie jest proste do bólu i oprócz standardowych kierunków obejmuje: cios, skok, atak specjalny i strzał. No właśnie strzał- trzeba zaznaczyć, że w AvP mimo, że jest typową nawalanką, dano nam na stałe broń (znajdywane po drodze karabiny itp. to typowe "jednorazówki"). Patent ten nie psuje jednak zabawy, gdyż broń owa (u Kurosawy pistolet, u Schaefera karabin przymocowany do ręki, a u Predatorów słynne, naramienne działka) ma długi czas przeładowywania, co sprawia, ze korzystamy z niej sporadycznie, przeważnie gdy walczymy z bossem, lub gdy otoczy nas większa grupa przeciwników. Kombinacji ciosów jest niewiele, ale to standard w chodzonych nawalankach. Zresztą tempo akcji i tak nie pozwoliłoby na wyprowadzanie szczególnie skomplikowanych ataków. Zabawa jest naprawdę prosta i nieskomplikowana. Czy to zarzut? Gdzie tam! Właśnie ta prostota jest największym plusem tej produkcji, gdyż może w nią zagrać każdy. Zawiera jednak sporą dawkę przemocy, więc oczywiście pięciolatkom nie polecam (ale sześciolatki mogą już śmiało "atakować"...).


Strona graficzna gry ma 10 lat- czyli cudów nie oczekujmy. Wszystko jest ładne, kolorowe, wyraźne, lecz dwuwymiarowe (dla mnie to żaden minus). Projekty postaci powinny się spodobać każdemu (zwłaszcza różnorodność obcych). Tak samo jak lokacje i ich tła, które świadczą o dużej wyobraźni i talencie grafików. Muszę przyznać, że AvP ma jedną z ładniejszych opraw wśród chodzonych, dwuwymiarowych mordobić (no cóż: Capcom!). Podobnie do grafiki ma się sprawa z oprawą dźwiękową. Dziś w tym względzie nic nie zachwyca, ale też nic nie razi. Muza i dźwięki są w porządku i nie psują zabawy- to najważniejsze. Dodam jeszcze, że gra powstała na płycie CPS2 i to widać. Jeśli kojarzycie takie serie jak: Street Fighter Alpha, czy Vampire Savior, to wiecie mniej-więcej czego się spodziewać.


Cóż jeszcze można napisać o dziele Capcomu? Np. to, że jest ono dostępne tylko na atomatach. Tak, tak... niestety. PC nie miał szczęścia do chodzonych nawalanek. No, ale od czego są emulatory? Wystarczy, że poszukacie jakiegoś, który emuluje płytę CPS2 i już możecie się bawić (oczywiście jeszcze trzeba rom z grą załatwić). Od siebie polecam: Kawaks (WinKawaks) i starego, ale naprawdę dobrego FinalBurn'a. Dobrze, coś czuję, że już chcecie zacząć poszukiwania, a nie czytać ten tekst, więc szybko kończę. Podsumowując: Alien vs. Predator to grywalność w najczystszej, klasycznej postaci. Przyjemność płynąca z zabawy w stu procentach zagwarantowna. Jeśli jeszcze nie grałeś, drogi czytelniku, w tego typu produkcje (chodzone nawalanki) warto spróbować, powinno ci się spodobać. Jeśli zaś wiesz "co i jak", a do tego jesteś wielbicielem słynnej "kosmicznej pary" to po prostu musisz zagrać w Alien vs. Predator.

Brak komentarzy: