środa, 24 grudnia 2008

Lobo: Paramilitarne Święta Specjalne

Tytuł tego posta mówi sam za siebie- bo, czy mógł być inny artykuł w wigilię? Oczywiście wszystkim moim czytelnikom życzę wspaniałych Świąt (mam nadzieję, że nie tylko mojej kochanej dziewczynie). Jeśli sami się postaramy, to ten okres może być naprawdę magiczny i wcale do tego nie potrzeba wszechogarniającej komercyjnej papki. Ale nawet z tej papki da się czasem wyciągnąć coś fajnego. Przykładem tego opisywany poniżej komiks. A jako mój prezent dla Was zamieszczam film, który nakręcono na podstawie "Paramilitarnych Świąt Specjalnych". Wesołych i smacznego!

Święta to czas pokoju, miłości, wzajemnej życzliwości ble, ble, ble... Dość! Wujek Lobo sprawi, że zmienicie zdanie na temat "amerykańskiego Bożego Narodzenia".


Mamy grudzień, więc jak co roku zewsząd migają do nas kolorowe światełka, machają sztuczni do bólu Mikołaje, a sklepowe witryny zapełniają się towarami w "świątecznych promocjach". No cóż, chyba zmierzam ku komercji (co jest dość dziwne, zważywszy na to, że za moje arty żadnego wynagrodzenia nie otrzymuję...), skoro postanowiłem "wkręcić" się w ten, gwiazdkowy nurt. Tekst, który właśnie czytacie ma ze świętami bowiem dużo wspólnego. Wręcz bardzo dużo wspólnego. Jest tylko pewien szkopuł, który sprawia, że trudno zaliczyć, opisywany przeze mnie komiks, do cukierkowych, świątecznych historyjek made in USA. Ów "szkopuł" to Lobo- znany w całej galaktyce, niezwykle sympatyczny Czarnian. Co? Nie wiecie kim jest Lobo? Wasza strata. Wszystko jednak do nadrobienia. Chcecie bliżej poznać tego jegomościa to zerknijcie do trzeciego numeru naszego zina. Znajdziecie tam artykuł autorstwa Interceptora, z którego dowiecie się wielu przydatnych informacji, zwłaszcza na temat niezwykłej mentalności pana Lobo.

Zakładam, że większość czytelników wie jednak kim jest nasz bohater, więc od razu przechodzę do sedna sprawy. W 1998 roku nakładem znanego wam pewnie wydawnictwa TM-Semic (jak moglibyście go nie znać, skoro nieustannie o nim piszę?), ukazał się drugi komiks z cyklu Top Komiks. Bohaterem tego dzieła postanowiono uczynić, znanego i popularnego już wówczas w naszym kraju, Lobo (wcześniej zdążyło już ukazać się kilka komiksów z Czarnianem). Historie zaś, które zaprezentowano przy tej okazji polskim czytelnikom to: "Paramilitarne Święta Specjalne" oraz "Convention Special". Dominującą jest jednak ta pierwsza historia i to jej właśnie tytuł jest oficjalnym tytułem całego zeszytu (podobnie rzecz ma się z okładką). Ją też chciałbym teraz bliżej wam przedstawić (co wcale nie znaczy, że drugą historię całkowicie pominę).

Jak nietrudno się domyślić, tym razem przygoda Ważniaka (chodzi o Lobo- przyp. red. ... hehe zawsze chciałem napisać: przyp. red.), będzie się rozgrywała w tzw. okresie świątecznym. Ale po kolei. Lobo dostaje pewne, szczególne zlecenie: ma wykończyć Świętego Mikołaja. Jak myślicie, któż mógł zlecić mu tak nietypowe zadanie (w sumie to w przygodach Lobo nie ma typowych zadań i typowych przygód...)? No jasne: królik wielkanocny! Nasz bohater oczywiście zgadza się bez oporów i natychmiast ochoczo bierze się do roboty. To co się później dzieje na Biegunie Północnym to krwawa jatka w najczystszej postaci. Krew, narządy wewnętrzne i wesołe przyśpiewki, cały czas unoszą się w powietrzu. Oj, naprawdę ciężkie jest życie małego, niezdarnego elfa. Należy bowiem wiedzieć, ze zanim Lobo dotrze w końcu do bossa, zamieni po drodze na mielone całą armię pokurczy w zielonych kubrakach. Historia nie jest zbyt skomplikowana, więc zdradzę jeszcze tylko, że Mikuś nie jest wcale tak sympatyczny i bezbronny, jak nam się wszystkim wydaje. Aha, cała opowieść o misji zabicia Świętego Mikołaja jest przedstawiona w formie książki, którą czyta sobie pewna znerwicowana para rodziców. Co jest powodem ich nerwicy? Tego już dowiecie się z lektury.

Teraz co nieco o autorach tej historii. Za scenariusz odpowiadają dwaj sztandarowi scenarzyści komiksów z Lobo: Keith Giffen i Alan Grant. Trzeba przyznać, że panowie swoją pracę wykonali naprawdę bardzo dobrze (wręcz doskonale). Niesztampowa opowieść, w której pełno jest przemocy i czarnego humoru naprawdę powinna się wam spodobać (acz nie wszystkim). Cóż, kwestia gustu. Jeśli jednak lubicie chore, pokręcone i dosyć prostackie klimaty to poczujecie się tutaj jak w domu (nikomu nie życzę takiego domu...). Do Lobo po prostu trzeba się przekonać. Jak dla mnie to świetny rozrywkowy komiks, który w stu procentach spełnia swoje zadanie- nieskomplikowanego, wulgarnego (przekleństw jednak tutaj nie uświadczymy), nie uznającego żadnych świętości obrazkowego czytadła dla dorosłych. Za rysunki odpowiada nie kto inny zaś, jak sam wielki, niepowtarzalny Simon Bisley (tylko nie mówcie, że nie kojarzycie!). Brytyjczyk jak zwykle pokazał klasę i uraczył nas pierwszorzędnymi próbkami swojego wielkiego talentu. W kwestii grafiki nie mam się czego czepiać. Zresztą nawet gdybym miał, to bym tego nie zrobił, w obawie przed linczem za krytykowanie jednego z najsłynniejszych i największych rysowników komiksów na tej planecie. Oczywiście niektórym kreska pana Bisleya może się nie podobać (sam nie wierzę w to co teraz napisałem), no ale... ich sprawa. Trzeba po prostu się przełamać i otworzyć na jego nietypowy, ale niezwykle charakterystyczny styl. Dla mnie Simon Bisley to prawdziwy geniusz, którego rysunki jak mało które cieszą oko. Ogólnie cała historia (scenariusz plus rysunki) to wspaniały, idealnie zgrany komiks, który dla wielbicieli Ważniaka jest pozycją obowiązkową.

Ale Top Komiks #2 to nie tylko "Paramilitarne Święta Specjalne", lecz również "Lobotomia w San Diego" (polskie "tłumaczenie" "Convention Special"). Jest to komiks stworzony specjalnie z okazji komiksowego konwentu w San Diego w 1993 roku. Cała akcja zawiązuje się w momencie kiedy Lobo niszczy przypadkowo pewien komiks (konkretnie słynny numer "Supermana", w którym ginie nasz harcerzyk) i postanawia zdobyć jeszcze jeden egzemplarz. W tym celu udaje się na Ziemię, gdzie trafia... oczywiście na konwent w San Diego. W tym momencie, tradycyjnie, rozpoczyna się niczym nieskrępowana rzeźnia. Historię tę napisali (jak większość przygód Lobo) Keith Giffen i Alan Grant. Rysunkami zaś zajął się Kevin O'Neill. Co do scenariusza to Giffen i Grant utrzymali poziom. Rysunki z kolei to już, co prawda, nie to samo co arcydzieła w wykonaniu Simona Bisleya, ale też za bardzo nie ma co kręcić nosem. Kreska pana O'Neilla całkiem dobrze wpasowywuje sie w klimat opowieści (radosna masakra w tłumie dzieciaków). Muszę przyznać, że "Lobotomia w San Diego" to komiks, który docenia się dopiero po kilkukrotnym przeczytaniu. Wówczas bowiem wyłapuje się wszystkie smaczki, jakie przygotowali dla nas autorzy. Za pierwszym razem po prostu nie dostrzegamy niektórych elementów, które mimo, że początkowo niewidoczne, po odkryciu dają nam kolejny powód do tarzania się po podłodze ze śmiechu. Co to za elementy? Różne: raz może to być jakiś fragment tła rysunku, innym razem niewielki napis, czy subtelna aluzja do konkretnego, popularnego komiksu lub autora. Ogólnie "Convention Special" to wyśmienita parodia amerykańskiego środowiska komiksowego, które momentami bardzo przypomina filmowy światek Holywood. Możemy dzięki tej opowieści poznać także, niezwykłe maniactwo fanów komiksu zza wielkiej wody. Oczywiście wszystko to ukazane jest w krzywym zwierciadle, ale nie mam żadnych wątpliwości, że twórcy obficie czerpali inspirację z rzeczywistości i własnych obserwacji tego, co dzieje się na konwentach. Mimo, że główną "gwiazdą" Top Komiks nr 2 są "Paramilitarne Święta Specjalne" to "Lobotomia w San Diego" również stanowi świetną rozrywkę i jako deser, po dniu głównym, sprawdza się doskonale.

Trochę się rozpisałem, a na was pewnie czekają świąteczne porządki, więc już nie przeszkadzam. Tradycyjnie tylko na podsumowanie, jedno standardowe słowo: Polecam! No i może jeszcze jeden cytat za Lobo (tym razem już naprawdę na koniec...): "Wesołych Świąt przyjaciele! Ho ho kurde bele ho!".

Brak komentarzy: