piątek, 12 grudnia 2008

Prawie 48 stron: Kij Bij

No i się rozchorowałem. Do jutra mam czas żeby wyzdrowieć, bo trza do roboty iść. Cóż, mam Gripex, WarCrafta 2 i Silver Surfer: Requiem- jakoś powinienem dać radę. A tekst jaki proponuję dzisiaj pochodzi z numeru 4/2006. Właśnie go sobie przeczytałem i mam mieszane uczucia. Bredzę w nim niesamowicie, ale właśnie "to" sądzę o omawianym komiksie (do dnia dzisiejszego). Chaotycznie, nieskładnie, ze zbytnią euforią, ale zapewniam, że szczerze. Zatem pozostaje mi tylko zaprosić do lektury i jednocześnie przed nią przestrzec...


No i doczekaliśmy się. Po dwóch latach wreszcie wyszła całkowicie nowa historia z przygodami Górsky'ego, Butcha i oczywiście niezawodnego Jerry'ego. Niby kawał czasu, ale jakoś minął. Po drodze mieliśmy przecież doskonałe wydanie zbiorcze "48 stron 1 & 2", które jakoś pozwoliło nam przetrwać. Teraz jednak dostajemy w końcu świeżutkie danie. Czy Adler i Piątkowski nadal są tak dobrymi kucharzami jak dawniej? Czy przypadkiem nie zaczęli tworzyć komiksu z sensem? Czy aluzje polityczne we współczesnej, polskiej opowieści obrazkowej to rzecz niezbędna? Czy tani alkohol naprawdę jest tani? Na wszystkie (no prawie wszystkie) powyższe pytania znajdziecie odpowiedź w poniższym tekście.

48 stron to dla każdego maniaka "Resetu" obiekt powszechnego kultu i uwielbienia. O świętości, jak wiadomo, nie wolno się wyrażać negatywnie, nie można jej podważać- zwłaszcza w gronie jej wyznawców. Nie, spoko nie mam zamiaru sugerować tutaj, że "Kij Bij" to komiks słaby i nie wart waszej (a przynajmniej mojej) uwagi. Tak mnie tylko jakoś naszła refleksja... bez sensu. Ale całkiem szczerze: kiedy odkrywałem pierwsze przygody Górsky'ego i Butcha w "Resecie" 2/00 byłem nimi oczarowany. Tak było cały czas aż do końca naszego ukochanego pisma (brzmi prawie jak: "naszego ukochanego radia"). Zawsze panowie Adler i Piątkowski czymś mnie zaskakiwali, wrzucali masę niesamowitych aluzji i suma sumarum sprawiali, że ryczałem ze śmiechu. Tak było kiedyś. Teraz wszystko jakoś się zmieniło. Nie wiem, czy wydoroślałem, czy raczej zdziadziałem. Przygody Górsky'ego i Butcha nadal mnie bawią, nie powiem, ale niestety już nie w takim stopniu jak niegdyś. Po głębszym (ale nie takim jak myślicie...) zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to chyba chodzi o formułę tego komiksu. Po prostu "48 stron" najlepiej sprawdza się jako prasowy serial w odcinkach. Dzięki temu, co cztery-sześć stron, mamy całkowicie nowy wątek, nowe nawiązania do popkultury i masę nowych pomysłów. Kiedy zaś rezygnuje się z takiej formy i od razu wydaje zeszyt 28-stronnicowy cała ta magia pierwotnych "48 stron" gdzieś umyka, zamieniając się w komiks dalej dobry i zabawny, lecz już troszkę inny. Historia rozciąga się, autorzy pozwalają sobie na całostronicowe kadry, mniej jest nagromadzenia rozmaitych aluzji i dowcipów słownych. Czy to wada? Niekoniecznie. Dzięki temu historia jest bardziej spójna i jednolita, a przez to także... sensowna (!). Tak było we "Frankym Krovie" i "Maćku", tak jest również w "Kij Biju". No, ale żeby nie robić za długich akapitów to zapraszam na przerwę, po której zajmę się już tylko i wyłącznie komiksem, którego tytuł macie w nagłówku.

"Prawie 48 stron: Kij Bij" to mimo moich marudzeń komiks całkiem niezły. Czyta się go lekko i przyjemnie. Można się pośmiać, a aluzje w nim zawarte powinny zadowolić nawet największych popkulturowych erudytów. Całość opiera się w głównej mierze (podobnie jak dwa poprzednie zeszyty) na parodii filmu "Matrix". Oczywiście jest masa nawiązań do innych filmów, czy komiksów, ale to właśnie dzieło braci Wachowskich jest tutaj elementem dominującym. Nie chcę za dużo pisać, bo właśnie odkrywanie tych nawiązań sprawia w lekturze "48 stron" najwięcej frajdy. Wystarczy, jeśli dodam, że mimo tego, iż komiks ten nie jest tak zabawny jak pierwotna historia z udziałem Górsky'ego i Butcha, to spółce autorskiej nadal pomysłów nie brakuje i ciągle potrafią nas czymś zaskoczyć. Tym, co szczególnie rzuca się w oczy w "Kij Biju" jest pojawianie się wulgaryzmów. Wcześniej były one, co prawda w "Maćku", ale tylko "poza Komixem" (ci, co czytali, wiedzą o co chodzi). Czy "kurwy" i inne takie przeszkadzają? Myślę, że nie, zwłaszcza, że występują naprawdę sporadycznie. Cóż, taki trend w polskim komiksie humorystycznym, a Adler i Piątkowski nie kryją swojej fascynacji "Wilqiem" Minkiewiczów. Co jeszcze nowego? Na pewno dosyć częste występowanie satyry politycznej. Widać nikt nie może sobie pożałować okazji dołożenia Kaczyńskiemu. Nie żebym darzył jakąś sympatią naszego prezydenta, ale po autorach "48 stron" spodziewałem się czegoś bardziej oryginalnego (co nie zmienia faktu, że scena z przemówieniem po prostu powala). Ogólnie fabułę (A jest tu takowa? Jasne, że jest. To sensu nie ma!) oceniam całkiem dobrze. Nie ustępuje ona z pewnością w niczym tej z dwóch poprzednich "Prawie 48 stron", a momentami nawet ją przewyższa (mimo, że w istocie stanowi jej kontynuację).

Teraz pora na oprawę graficzną. Robert H. Adler to rysownik doskonały. Warsztat ma w jednym paluszku i to widać. Jego rysunki są robione szybko, a przy tym poprawnie. Nie robi błędów, a prostota kreski jest tutaj zamierzona i wynika chyba tylko z pośpiechu. Ale "48 stronom" z takim pośpiechem do twarzy. Komiks jest realistyczny, a przy tym niesłychanie dynamiczny. Bohaterowie mają proste rysy, ale ich uczucia rozpoznajemy od razu (zupełnie jak w mandze). Do tego dochodzą "splaszpejdże" (czyli kadry całostronicowe). Wyglądają one naprawdę niesamowicie. Na coś takiego w "Resecie" z pewnością autorzy nie mogliby sobie pozwolić. W ogóle większość kadrów jest dużych i mniej zapchanych tekstem niż oryginalne "48 stron". Trzy kadry na stronę to tutaj zjawisko dosyć częste. Wiadomo, że służy to wydłużeniu komiksu (jakoś trzeba dobić do wymaganych 28 stron i zmieścić się w terminie), ale jednocześnie nadaje przygodom Górsky'ego, Butcha, Jerry'ego i Maćka nowego wymiaru. Czy lepszego? - musicie ocenić sami. Kolory są proste, a przy tym niezwykle intensywne i efektowne. W tej kwestii akurat nic się nie zmieniło. Dobrego wrażenia całości dopełnia śliczna, nawiązująca do "Kill Billa", okładka (chyba najlepsza z wszystkich "48 stron"). Ogólnie Adler w swojej pracy, jak zwykle, nie zawodzi.

Co można rzec na podsumowanie tego dziwnego tekstu, który nie jest ani pochwałą, ani naganą, ani tym bardziej czymś, co można nazwać recenzją. Nie wiem. Nie jestem na pewno obiektywnym recenzentem (choćbym nie wiem jak się starał). Zbyt wiele pięknych wspomnień wiąże się z serią "48 stron". Zawsze będę miał do niej sentyment. Kiedyś była trochę inna, a może tylko mi się wydaję? Może to tylko ja się zmieniłem? Hm, chyba nie w kwestii komiksów. To "48 stron" przeszło ewolucję. Inna rzecz, że nie każdemu musi podobać się jego aktualna forma. Mnie się podoba, chociaż nie tak bardzo jak kiedyś...

"Prawie 48 stron: Kij Bij"
Scenariusz: Tobiasz Piątkowski, Robert Adler
Rysunki: Robert Adler
Wydawca: Mandragora (2006)
Liczba stron: 28
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: kredowy cienki
Druk: kolorowy

Brak komentarzy: