czwartek, 25 grudnia 2008

Blankets

Świąteczne obżarstwo trwa w najlepsze. Dwa lata temu aż tyle czasu nie spędzałem przy jedzeniu, gdyż Święta upłynęły mi na lekturze najcudowniejszego komiksu z jakim miałem styczność. Żadna powieść graficzna nie wywarła na mnie takiego wrażenia jak "Blankets", a swoją laurkę dla tego dzieła zaprezentowałem w numerze 1/2007. Poniżej zamieszczam jej wierną reprodukcję...


Minął ponad miesiąc od czasu mojej lektury "Blankets". Myślałem, że przez ten czas ochłonę i będę mógł stworzyć recenzję, która będzie posiadała, choć najmniejsze znamiona obiektywizmu. Nic z tego...

Dzieło Craiga Thompsona jest tym, na co czekał każdy fan komiksu, obyty zarazem w innych dziedzinach współczesnej kultury. Jest, bowiem nie tyle wielkim dziełem sztuki komiksowej, co wielkim dziełem sztuki w ogóle. Co prawda takich przykładów mieliśmy wcześniej wiele, ale teraz dostaliśmy coś, co jest dziełem wielkim przez sam sposób, w jaki opowiada historię, a nie przez to, o czym traktuje owa historia. Nie ma tutaj żadnych wojen, ważnych kwestii społecznych (przynajmniej nie na pierwszym planie), czy rozważań nad istotą wszechświata. Jest za to życie. Zwykłe, szare ludzkie życie, które w istocie, jak się okazuje, jest najlepszym z możliwych tematów dzieła wybitnego.

O "Balnkets" powiedziano i napisano wiele. Jeśli się zainteresujecie tematem i sięgniecie po inne recenzje lub wysłuchacie opinii innych czytelników, to wiedzcie, że wszystkie te zachwyty są jak najbardziej szczere i prawdziwe. Naprawdę jest to komiks, który nie może się nie podobać. Co prawda zawsze znajdą się tacy, którzy kręcą nosem, lecz w tym przypadku kręcenie to sprowadza się tylko do wskazywania faktu, że "Balnkets" jest, co prawda komiksem wybitnym, lecz są komiksy lepsze. Ja tych innych komiksów nie czytałem (tak, wiem: karygodne), więc tym sposobem muszę uznać "Blankets" za najlepszą rzecz, z jaką dane było mi się zapoznać w całej swojej dotychczasowej karierze czytelniczej.

Akapity lecą, a żadnych konkretów na razie nie ma, pora więc podać parę szczegółów. Po pierwsze: czym jest "Blankets"? Hm, w zasadzie to jest komiksem obyczajowym, który mówi o dorastaniu głównego bohatera i wszystkim, co jest z tym faktem związane. Mamy, więc i relacje rodzinne (głównie z młodszym bratem), problemy w szkole, mamy i magiczną pierwszą miłość, no i mamy w reszcie poszukiwanie Boga. To wszystko znajdziecie w "Blankets", ale jakkolwiek nie są to sprawy jakoś specjalnie oryginalne, to sposób ich przedstawienia każe bić pokłony przed geniuszem pana Thompsona. Stworzył on, bowiem niezwykły pamiętnik, w którym podzielił się z czytelnikami swoimi najbardziej intymnymi przeżyciami. Każdy przeżywał podobne sytuacje, ale nikt z nas nie miałby odwagi, aby podzielić się nimi z nieznajomymi osobami. I to podzielić w taki sposób, jakby się zwierzało najlepszemu przyjacielowi. Myślicie, że pierwsza miłość to temat oklepany i nudny? Nic bardziej mylnego. To związek z Rainą stanowi trzon tego albumu i sprawia, że bohater bardzo zmienia swój sposób postrzegania świata. Zmienia, lecz nie zapomina o swojej przeszłości. I właśnie taką formą rozliczenia z okresem dorastania jest ten album. Jest w nim wiele wątków, wiele planów czasowych, lecz wszystkie one idealnie się splatają ukazując nam Craiga Thompsona w taki sposób, że wydaje nam się, że znamy go od zawsze. Już po przeczytaniu pierwszego rozdziału doszedłem do wniosku: Craig to przecież... ja! Jasne, że nie wszystko było takie samo, ale same przeżycia i stosunek bohatera do świata był dziwnie znajomy. Żyjemy w katolickim kraju i religia jest nam narzucana od małego. Już od dziecka poddaje nas się intensywnej indoktrynacji i dopiero w okresie dorastania zaczynamy zastanawiać się nad kwestiami wiary. Craig z Bogiem związał całe swoje młodzieńcze życie, to w Nim szukał nadziei i pociechy, lecz wraz z kolejnymi doświadczeniami i etapami dorastania zredefiniował swoje postrzeganie religii. Wiara i poszukiwanie Boga jest jednym z głównych wątków "Blankets". Wątkiem najważniejszym, jeśli chodzi o problematykę poruszanych zagadnień i z pewnością wątkiem najdłuższym (lecz nie najbardziej wyrazistym). Bo o ile, wątek miłosny w pewnym momencie się kończy (choć jego echa są widoczne aż do ostatnich stron albumu), to sprawa religii i wiary przewija się przez wszystkie wspomnienia głównego bohatera. Nie będę oryginalny jeśli napiszę, że najlepiej samemu przeczytać ten komiks i się przekonać. Jednak same przeczytanie nie wystarczy. To trzeba przeżyć samemu.

Wybitne dzieła komiksowe rządzą się swoimi regułami. Ich fabuła usprawiedliwia wszystko inne. Od wydania i ceny zaczynając, a na tak istotnej w komiksie kwestii, jak oprawa graficzna, kończąc. I tutaj kolejne zaskoczenie. Craig Thompson to naprawdę utalentowany rysownik, który posługuje się pięknym, oryginalnym, a przy tym realistycznym stylem. Kreska jest miękka i płynna- podobnie jak sama opowieść. Duże kadry "snują" się przez kolejne strony i nawet nie zauważamy jak szybko pochłaniamy ten, niezwykle gruby przecież, komiks. Mamy do czynienia z dziełem wielkim w każdym tego słowa znaczeniu. Cała historia ma aż 592 strony i podzielona jest na dziewięć długich rozdziałów. Polskie wydanie jest ładne i pozbawione zbytecznych bajerów, takich jak lakierowana okładka czy kredowy papier. Pewnie, że album stałby się dzięki temu bardziej "ekskluzywny", lecz przy tym wzrosłaby znacznie jego cena, która i teraz jest przecież niemała (100 zł). Myślę jednak, że za taką objętość jest to sumka bardzo atrakcyjna. Zresztą, co tam objętość! Z takiej opowieści nie zrezygnowałbym, choćby komiks był o połowę cieńszy, a cena oscylowała w granicach 200 złotych.

Podsumowanie. Właściwie to nie można "Blankets" jakoś sensownie podsumować. O tym dziele można pisać w nieskończoność i mimo, że dalej będzie się powtarzało te same frazy, to zapał tego, kto je będzie układał, nie będzie wcale słabnął, lecz dodatkowo się wzmagał z każdym kolejnym zdaniem. Czuję, że ze mną jest podobnie, dlatego żeby was drodzy czytelnicy nie męczyć, zakończę już tą recenzję. Dziękuję za uwagę.

"Blankets. Pod śnieżną kołderką"
Scenariusz: Craig Thompson
Rysunki: Craig Thompson
Wydawca: Top Shelf Production (2003)
Wydawca: Timof i cisi wspólnicy (2006)
Liczba stron: 592
Format: 17 x 25 cm
Oprawa: miękka
Papier: matowy
Druk: czarno-biały
Cena: 100 zł

Brak komentarzy: