sobota, 27 grudnia 2008

Virtua Fighter 2

Święta, święta i po świętach. Przynajmniej w telewizji nadal puszczają dużo niezłych filmów. Ba, dzisiaj równocześnie leciały "M.A.S.H." Altmana i "Tam, gdzie rosną poziomki" Bergmana. Pełnometrażowe przygody chirurgów w Korei już kiedyś widziałem, więc wybrałem arcydzieło Bergmana i jestem oczarowany. Z ogłoszeń parafialnych: niniejszy blog zaliczył pierwszy komentarz! Mam nadzieję, że teraz pójdzie już z górki. A na dzisiaj proponuję tekst z numeru 9/2005.


Niewiele jest gier, które, mimo iż dostępne są w sprzedaży osiem lat, nadal nie mają godnego siebie konkurenta. Dzisiaj przedstawię taką właśnie grę. Grę, która jest klasą samą dla siebie, a jedyną produkcją, która mogłaby się z nią równać byłaby kolejna odsłona serii, do której ów gra należy. Panie i panowie, zapraszam do opisu Virtua Fightera 2- najlepszego mordobicia dostępnego na komputery klasy PC!

Jeśli mnie pamięć nie myli (ostatnimi czasy coraz bardziej zawodna) to Virtua Fighter na automatach ukazał się w 1995 roku. Na dobrą sprawę giera owa ma, więc już 10 latek. Nas jednak interesuje wersja PC, a ta ukazała się w drugiej połowie roku 1997. Tak, czy owak, mamy, więc do czynienia z niezłą staruszką. Staruszką jednak, która trzyma się całkiem nieźle. No cóż, musi się trzymać, gdyż biedaczka nie doczekała się potomstwa i musi dalej dzierżyć tytuł królowej pecetowych mordobić. Jakieś tam dzieci były, całkiem dobre nawet (ba, idealne). Jednak nigdy nie zawitały one do krainy blaszaków i jedynie posiadacze konsol i stali bywalcy salonów gier mogli się nimi cieszyć. Nie od dzisiaj wiadomo, że zaopatrzeni jedynie w blaszaki, fani mordobić nie mają łatwo. Ale pisałem o tym już nie raz, więc może dzisiaj tę kwestię już zostawię w spokoju.


Czemu Virtua Fighter 2 ma być takim fenomenem? Zasługa nie leży tu w grafice, muzyce, czy wspaniałej fabule. Tym czymś, co wybija całą serię Wirtualnego Wojownika z tłumu pozornie podobnych produkcji jest mechanika. W żadnej innej grze nie znajdziemy tak wiernego oddania stylów walki, poszczególnych ciosów i ich rozmaitych kombinacji. Dzięki temu każda walka może wyglądać inaczej. Za każdym razem nas przeciwnik może z innego powodu rozłożyć się na deski. Ciosy i ich kombinacje są płynne i niezwykle widowiskowe. To samo tyczy się rzutów. Zastrzeżenia można mieć jedynie do skoków. To jedyny poważny mankament tej serii (nie wiem, może go wyeliminowano w dalszych częściach?). Otóż postacie w grze potrafią się wybić w górę niczym Isinbajewa. Naciskamy strzałkę w górę, a nasz zawodnik leci, leci, leci... (dwumetrowe skoki to tutaj normalka). Jest to oczywiście zauważalne w większości mordobić, jednak pozycji takiej jak Virtua Fighter 2 po prostu nie przystoi. Wspomniałem, co nieco o urozmaiconych stylach walki. A z tymi się wiąż konkretni zawodnicy. Pora, więc ich przedstawić. Frontmanem w tej grze (takim odpowiednikiem Ryu ze Street Fightera i Liu Kanga z Mortal Kombat) jest Akira. Słodką i młodą panienką jest z kolei Pai Chan, której to tatuś też tu występuje (Lau Chan- mistrz kung fu i zarazem zwycięzca pierwszego turnieju). Dalej mamy dwóch wrestlerów: Wolfa (taki niby-indianin w niebieskich, dresowych spodniach) i Jeffry’ego (rybak, który lubi reggae i może poszczycić się kilkoma dredami sterczącymi na głowie). Do tego dochodzi rodzeństwo, które specjalizuje się w Jeet Kune Do (styl walki wymyślony przez Bruce'a Lee): Jacky i Sarah Bryant. Ale to nie wszyscy. Obowiązkowo mamy też wojownika ninja w tym towarzystwie (Kage-Maru). W stosunku do pierwszego Virtua Fightera dodano dwie nowe postacie: młodego skate'a z Francji (Lion Rafale) i starego pijaka z Chin (Shun Li). To tyle. Może wam się wydawać, że niewiele, ale zapewniam, że każdy z was znajdzie w tej ekipie swego faworyta. A o co chodzi w fabule? Jak to, o co? O wielki, międzynarodowy turniej sztuk walki- czyli mordobiciowy standardzik. We wszystko jest oczywiście zamieszana tajemna i zła organizacja (Mafia? Dresy? Kosmici?). Między postaciami występują ponad to różne, typowo ludzkie, relacje (najczęściej sprowadzające się do niechęci, czy wręcz otwartej nienawiści). Ot, taka lekka telenowelka. Jednak nie o fabułę tutaj chodzi, a o zabawę, a ta jest, gwarantuję, przednia.


Oprawa ma na karku już trochę (dycha to niemało w świecie gier). Dobrze, chociaż, że VF 2 obsługuje akcelerację sprzętową, bo mogłoby być naprawę ciężko. Pamiętam, jak sprzętożerna to była gra, w dniu swojej premiery na PC. Pentium 166 MMX to miało być absolutne minimum, żeby ją odpalić. Ja się jednak zawziąłem, zagryzłem zęby, przyzwyczaiłem się do zwalniającej animacji i ciupałem w Virtua Fighter 2 na nieodżałowanym Pentium 100. Czego się nie robi dla ukochanej pozycji?.. Dzisiaj omawiana gra ruszy już wszystkim. Wymagania sprzętowe nie są żadną przeszkodą. Tak samo, jak żadną atrakcją nie jest już dzisiaj trójwymiarowa grafika VF 2. Kiedyś jedno z nielicznych mordobić 3D na PC (dalej jedno z nielicznych mordobić 3D na PC...), a tym samym gra wyższej klasy graficznej i obiekt powszechnego uwielbienia. Modele postaci są ładne i dzisiaj też powinny się podobać, no, ale tła to już inna bajka. Zwykłe, proste bitmapy, które mają w sobie tyle głębi, co kałuża na asfalcie. Grafika właściwie nie ma czym zachwycać. Nie ma tu żadnych smug, rozbłysków, "stroboskopów". Nie o to tutaj zresztą chodzi. W tej ascetycznej oprawie kryje się dusza, dusza prawdziwej gry walki.


Muzyka i dźwięki to standard. Czyli: okrzyki, odgłosy ciosów, radosna muzyczka towarzysząca nam podczas walki. Nic nowego. Interesujące są jedynie odgłosy ciała uderzającego o ring. Przykładowo na metalowym podłożu ringu Jacky’ego wyraźnie słychać głuchy, pusty dźwięk, który przypomina walenie w drzwi pancerne. Jeśli chodzi o plansze i odgłosy, to prawdziwym majstersztykiem jest ostatnia plansza, na której walczymy z Dural (taki bonusowy przeciwnik, niby-bos). Otóż plansza ta leży pod wodą, przez co wszystkie dźwięki są przytłumione, a nasze ruchy wyraźnie spowolnione. Człowiek znowu się może poczuć jakby grał na starym sprzęcie...


Na koniec może jeszcze mało info o trybach gry (właściwie to powinno być na początku, ale przecież nie to jest najważniejsze). Podstawowy tryb dla jednego gracza to Arcade, dalej mamy kolejno: VS (podstawowy tryb dla dwóch), Expert Mode (komputer uczy się twojego stylu walki, przez co stosowanie ciągle tych samych kombinacji jest bezcelowe- naprawdę świetny tryb), Ranking Mode (nasze walki są oceniane), Team Battle (walki drużynowe, tak dla jednego gracza, jak i dla dwóch), Watch Mode (oglądamy walki komputerowych przeciwników), Playback Mode (jak wyżej tyle, że śledzimy pojedynki, które są zapisem autentycznych spotkań japońskich graczy), Portrait Mode (oglądamy obrazki z zawodnikami) i w reszcie Multiplayer (gra po sieci). Virtua Fighter 2 na pierwszy rzut oka może się wydawać gra archaiczną i nieskomplikowaną. Ktoś, kto pogra w nią chwilę dojdzie do wniosku, że dwa, trzy ciosy wystarczą i już można ją całą przejść. W trybie Arcade jest to do wykonania, ale dopiero pozostałe tryby to prawdziwy sprawdzian umiejętności. Do tego dochodzi esencja wszelkich mordobić, czyli walka z żywym przeciwnikiem. Jeśli tylko obdarzymy Virtua Fighter 2 kredytem zaufania, przełamiemy się i wybaczymy mu, że nie wygląda tak jak np. Tekken 5, to gwarantuję, że zabawa będzie przednia... i długa. Jest przecież tyle ciosów, tyle kombinacji do odkrycia i opanowania. W końcu każdy chce być mistrzem, a ta gra może mu to zapewnić. Oczywiście nie bez wysiłku. Każde mistrzostwo wymaga przecież wielu poświęceń i długiego treningu. Jeśli brakuje wam cierpliwości, to chociaż zerknijcie na tą grę. To kawałek historii gier komputerowych, który po prostu trzeba znać. Na krótką partyjkę, czy długie noce nieustannych walk- nieważne, grunt żeby spróbować i przekonać się o fenomenie tej gry. Naprawdę gorąco polecam!

Brak komentarzy: