poniedziałek, 22 grudnia 2008

Tekken 3

Pozostając w japońskim kręgu kulturowym, zapraszam do lektury recenzji pewnego mordobicia. W tekście tym jest kilka bugów, z których najpoważniejszy to stwierdzenie, że "Tekken: Dark Resurrection" jest ulepszoną wersją "Tekkena 5". W istocie "Dark Ressurection" jest odsłoną serii na przenośne PSP. Dopiero później pojawił się "Tekken 5: Dark Ressurection" (na PS3) i to jego można uznać za ulepszoną piątkę (jakkolwiek w swoim tekście miałem na myśli wersję na PSP). Tyle tłumaczeń. Święta coraz bliżej, więc szykujcie się na okolicznościowe teksty (bo czego jak czego, ale "kristmasów" w popkulturze cała masa). Dzisiejszy tekst pochodzi z numeru 10/2005.


Dzisiaj, drodzy państwo, znowu Was zanudzę recenzją mordobicia konsolowego. Technika idzie do przodu w takim tempie, że już nie musimy się martwić o to, czy nasz komputer udźwignie emulator PlayStation. Dzięki temu marzenie wielu graczy spełniło się: mogą na swoim blaszaku zagrać w najlepszą bijatykę na PSXa, niegdysiejszy obiekt westchnień milionów: Tekkena 3.


Mordobicia to gatunek dosyć specyficzny. Albo się go kocha, albo nienawidzi. Są, co prawda ludzie, którzy grają w nawalanki "od czasu do czasu", jednak większość graczy ma do nich dość wyraźnie sprecyzowane nastawienie. Dlatego nie dziwi mnie, że wielu maniaków elektronicznej rozgrywki ma dość mgliste pojęcie o tym gatunku gier. Owszem, takie nazwy, jak Mortal Kombat, czy Street Fighter nie są im obce, ale już takie tytuły jak Dead or Alive, Fighting Vipers, czy Last Blade niewiele mówią przeciętnemu zjadaczowi chleba (czytaj: gier komputerowych). Tak jest oczywiście głownie na poletku pecetowym, bo przeciętny konsolarz ma o niebo większe pojęcie o nawalankach, niż jego kolega posiadający wyłącznie komputer. Czemu tak jest, nie trzeba tłumaczyć. Posucha, sprawiła, że nowe pokolenie pecetowych graczy, w ogóle nie wie, że kiedyś komputery osobiste na mordobiciowym ringu z powodzeniem konkurowały ze swoimi, podpiętymi do telewizora, siostrami. Jednak i wśród tych graczy znane są pewne kultowe tytuły (i nie mam już na myśli MK oraz SF). Jednym z takich tytułów jest Tekken. To prawdziwa seria-legenda. Praktycznie jest tak, że, mówiąc: mordobicie na PlayStation ma się na myśli Tekkena. Owa seria, bowiem towarzyszyła szarej maszynce Sony od samego początku jej istnienia i jej kolejne odsłony zawsze wyprzedzały konkurencję, tak pod względem oprawy, jak i grywalności. Na PS2 ukazał się niedawno fenomenalny Tekken 5, a niebawem powinna się pojawić jego ulepszona wersja o podtytule Dark Ressurection- widać więc, że serio Namco ma się naprawdę dobrze i nic nie wskazuje na to by odeszła w niepamięć. Póki co jednak zapraszam do przeczytania kilku słów o trzeciej części turnieju o tytuł króla żelaznej pięści (The King of Iron Fist Tournament- to o tym turnieju traktuje seria Tekken).


Kiedy w 1997 roku Tekken 3 pojawił się na automatach z miejsca zrobił furorę. W owym czasie konkurować mógł z nim właściwie tylko Virtua Fighter 3. Na konwersję tego drugiego trzeba było jednak czekać aż do pojawienia się konsoli Dreamcast, a wersja Tekkena 3 na PlayStation ujrzała światło dzienne już w 1998 (na początku roku wersja japońska, nieco później amerykańska, a na jesieni europejska). Tym samym Tekken 3 stał się nie tylko najlepszą bijatyką na PSXa, ale na domowe platformy w ogóle. Wpływ na to miało wiele czynników, ale najważniejszym z nich była mechanika rozgrywki i cały system walki. Tekken 3 to mordobicie, w którym nie ma sztywno zdefiniowanych ciosów specjalnych. Właściwie cały czas można odkrywać nowe zagrania. Tylko od naszej inwencji i cierpliwości zależy ile z tych ciosów odkryjemy i jak dobrze rozpracujemy konkretną postać. Można oczywiście spokojnie grać nie znając zbyt wielu kombinacji, ale jeśli chcemy zostać prawdziwymi mistrzami to musimy tej grze poświęcić wiele tygodni (jeśli nie miesięcy). To właśnie sprawia, że Tekken jest tak wyjątkowy. On się praktycznie nie nudzi! Można do niego nieustannie wracać i ciągle odkrywać coś nowego.

Rozpisałem się nad wieloma rzeczami, a nie przedstawiłem nawet otoczki fabularnej omawianej gry. Pora, więc i na to. Otóż od czasu poprzedniego turnieju minęło 20 lat. Przez ten czas wielu zawodników postarzało się, wielu nowych przyszło na świat, kilku zaś z niego zeszło. Ale po kolei. Główny organizator całego turnieju Heihachi Mishima wygrał jego drugą odsłonę, pokonując (i zabijając ostatecznie!) swojego syna Kazuyę. Wcześniej jednak Kazuya zdążył spłodzić synka, który to niemało namiesza w przyszłości (ale o tym na razie "sza"). Matką dziecka jest Jun Kazama (również uczestniczka drugiego turnieju). Kobieta postanawia wychować dziecko w ukryciu. Czas mija. Heihachi zakłada Tekken Force (taka prywatna armia). Oddział ten odnajduje w Ameryce Środkowej nieznaną formę życia. Okazuje się nią sam mityczny Bóg Walki- Ogre. Tekken Force zostaje rozniesione w pył, a na miejsce przybywa Heihachi, który postanawia zapanować nad bestią i z pomocą jej mocy posiąść władzę nad światem (a jak!). Jun czuje, co się święci (a może jednak nie do końca?) i wysyła syna do dziadka (tym, którzy już się pogubili przypominam, że to Heihachi jest dziadkiem chłopaka), aby ten uczynił z niego wojownika. Pewnego dnia w kryjówce Jun zjawia się Bóg Walki i zabija biedną i samotną kobiecinę. Dowiedziawszy się o tym Jin (bo tak syn Kazuyi i Jun ma na imię) postanawia oczywiście pomścić matkę. Mijają cztery lata intensywnego treningu, po upływie, których Heihachi organizuje trzeci turniej o tytuł króla żelaznej pięści (ech, długawa ta nazwa). Całe zamieszanie po to, żeby zwabić Boga Walki. Ufff... Przebrnąłem jakoś przez wstęp fabularny, lecimy, więc dalej.


Postacie. Muszę przyznać, że, jeśli chodzi o style walki, to Tekken ma chyba najbardziej zróżnicowane postacie ze wszystkich mordobić. I dodatkowo postacie te nie tylko fajnie walczą, lecz również fajnie wyglądają. Jest, więc: wspomniany już Jin (typowy frontman, wojownik idealnie wyważony- silny i szybki jednocześnie), dalej mamy znanego z poprzednich części policjanta z Hong Kongu Lei'a (walczy kilkoma różnymi stylami; wyraźnie wzorowany na Jackie Chanie), Kinga (wrestler z Meksyku, który nosi tygrysią maskę i wystający z majtek ogonek...), Paula (kolejna mocna postać; motocyklista z fryzurą, której po prostu nie da się opisać- to trzeba zobaczyć), Eddy'ego (nowa postać w serii; Brazylijczyk walczący capoeirą- bez wątpienia najbardziej efektowny zawodnik z całej tej hałastry), Hwoaranga (spec od Tae-kwon-do; kopniaki do jego najmocniejsza strona), Foresta Lawa (wykapany Bruce Lee; syn znanego z poprzednich części Marshall'a), Ninę (zabójczyni z Irlandii, która cierpi na amnezję), Yoshimitsu (cyber-ninja, który ma świecący na zielono mieczyk) i w reszcie Ling Xiaoyu (młodziutka i zwinna Chinka). Nieźle prawda? A to tylko postacie podstawowe. Musicie, bowiem wiedzieć, że do odkrycia czeka jeszcze 11 kolejnych. Wśród nich m.in.: Julia Chang (upozowana na Indiankę przybrana córka, znanej z Tekken 2, Michelle), Kuma i Panda (dwa najprawdziwsze niedźwiadki!), Gun Jack (radziecki cyborg), Anna (siostra Niny), Gon (mangowy smoczek- typowa postać "dla jaj"), czy w końcu sam Heihachi i Ogre. W tej grze hasło, że każdy znajdzie coś dla siebie, naprawdę znajduje pokrycie.


Teraz, co nieco o trybach rozgrywki. Do wyboru mamy, więc standardowe: Arcade, VS, Practice (dowoli trenujemy ciosy), Team Battle (walka drużynowa), Survival (minimalnie odnawiający się pasek energii pomiędzy walkami), Time Attack (im szybciej, tym lepiej). Do tych trybów dochodzą trzy nowości, których nie było w wersji automatowej (zresztą w automatowej to było tylko Arcade i VS). Pierwsza z nich to Theatre Mode, czyli miejsce, gdzie możemy obejrzeć filmiki poszczególnych postaci (wpierw musimy je jednak odkryć, przez przejście daną postacią trybu Arcade). Kolejna to Tekken Force Mode. Coś rewelacyjnego! Chodzone, czteroetapowe mordobicie, w którym tłuczemy się z hordami żołdaków Heihachiego. Krótkie, ale niesamowicie rajcujące. No i w reszcie, Tekken Ball Mode. Jest to coś na kształt siatkówki plażowej- fajny pomysł, ale to nic więcej jak ciekawostka. Oprócz trybów mamy jeszcze opcje, w których możemy sobie ustawić ilość rund, czas ich trwania, poziom trudności itd.

Przechodzimy teraz do oprawy. I muszę przyznać, że z tą, mimo zaawansowanego wieku gry, nie jest wcale najgorzej. Według mnie jest nawet całkiem nieźle. Ładne modele postaci, płynna animacja, dobre efekty świetlne. W trakcie walki ciosom towarzyszom rozbłyski (podobnie jak w Soul Blade). Odbiera to, co prawda grze nieco realizmu, ale dodaje w zamian efektowności. Na PlayStation gra prezentowała się wyśmienicie, a pomyślcie tylko jak ładnie wygląda na emulatorze tej konsoli, który oferuje niedostępne na konsoli bajerki graficzne (np. coś tak oczywistego jak rozmycie tekstur). Jedynie do teł można mieć zastrzeżenia, gdyż są one niczym innym jak płaskimi, dwuwymiarowymi obrazkami. Zero głębi. Był to jednak zabieg konieczny, aby PSX mógł pociągnąć tę (zaawansowaną wówczas technicznie) grę. Co do muzyki to nie ma, co marudzić. Lekko rockowe, lekko jazzowe kawałki, które nie przeszkadzają w grze, ale też nie zapadają w pamięci. Dźwięk to standard. Okrzyki, odgłosy ciosów i łamań- wszystko poprawne, ale myślę, że mogłoby być nieco lepsze. Jest za to jeden element w oprawie Tekkena 3, który zachwyca nawet dzisiaj. To niesamowite wstawki filmowe. Już na samym początku zabawy dostajemy niezłego kopa w postaci rewelacyjnego intra, a do tego dochodzą jeszcze przecież osobne zakończenia dla każdej postaci. Namco zawsze robiło świetne animacje do swoich gier i tutaj jest nie inaczej.


O Tekkenie 3 można pisać dużo i nigdy nie wyczerpie się tematu. Właściwie każdy wojownik, jego historia, styl walki, no i przede wszystkim ciosy, to temat na oddzielny artykuł. Ja jednak zapraszam was do samodzielnego odkrycia wszystkich sekretów trzeciego Tekkena. To bez wątpienia jedno z najlepszych mordobić, jakie kiedykolwiek się ukazało. Świadczy o tym choćby ilość automatów z tą grą, jakie spotkać można w polskich salonach gier (że również o braku pieniędzy na nowsze gry i ogólnie słabej pozycji tychże, to swoją drogą...). Pomiędzy miłośnikami serii Tekken i Virtua Fighter toczy się odwieczny spór o to, która z tych gier jest lepsza. A jak jest naprawdę? O tym musicie przekonać się sami. Ja cenię obie jednakowo wysoko, chociaż przyznam się, że do jednej z nich mam jednak większy sentyment.

Brak komentarzy: