czwartek, 19 marca 2009

Gunsmith Cats

Trochę wody w Odrze upłynęło, zatem mogę coś w końcu wrzucić. Zgodnie z nową, świecką tradycją będzie to tekst premierowy. Z ogłoszeń parafialnych to byłem w tym roku na WSK (pierwszy raz). Impreza niestety nie zachwyciła mnie (wręcz rozczarowała). Cóż, we łbie sobie nakreśliłem zbyt wyidealizowany obraz tego wszystkiego, zapominając, że żyję w Polsce... i że Warszawa też jest w Polsce. Wiem, że następnym razem będzie lepiej, gdyż będę miał po prostu inne oczekiwania. Na szczęście udało mi się spotkać kilka osób z Alei. I tutaj największe podziękowania należą się Karolowi, który mimo że zasuwał non stop jako handlarz, znalazł chwilkę by pogadać i wyjaśnić do kogo należą pojawiające się tu i ówdzie twarze. Dzięki również dla Alda- podpory Reset Forever. Chłopak nie dość, że znosił me towarzystwo (a byłem wówczas po nieprzespanej nocce i pięciogodzinnej podróży naszymi pięknymi kolejami), to dodatkowo, gadając ze mną, nie stracił tzw. „pogody ducha”- naprawdę wielki szacun. No i nazwoziłem sobie konkretny zapas komiksów (sztuk 14, do tego jeszcze książka pana Szyłaka). Tak, teraz już będzie co czytać i opisywać. A skoro o opisywaniu mowa, to na Alei wisi już moja nowa recenzja. Jeszcze raz dzięki Madziu za „egzemplarz recenzencki”.

Dobra, przesadziłem z tym wstępem. Jeszcze tylko gwoli ścisłości: obrazek poniżej to okładka Laser Disca (taki stary, japoński nośnik) z pierwszym odcinkiem „Gunsmith Cats”, a filmik na samym końcu to opening omawianej OAV-ki.



O „Gunsmith Cats” było głośno w cudownej epoce Secret Service. Gdzieś w 1998 roku natrafiłem na artykuł o tej OAV-ce (kilkuczęściowe anime przeznaczone na rynek video) w Animegaido- siostrzanym magazynie Secret Service, poświęconym anime i mandze (tej drugiej w zdecydowanie mniejszym stopniu). Moją ścianę przez pewien czas zdobił nawet plakat z May Hopkins. Broń, samochody, kobiety- wspaniała mieszkanka. Teraz, po wielu latach, w końcu udało mi się jej spróbować.

„Gunsmith Cats” powstał na podstawie mangi Kenichiego Sonody, pod tym samym tytułem. Zresztą autor komiksu brał czynny udział również przy produkcji anime, dzięki czemu każdy miłośnik pierwowzoru, oglądając ekranizację, nie powinien mieć zbyt wiele powodów do narzekania. Ja mangi nie czytałem, zatem tym bardziej narzekać nie zamierzam...

Omawiana seria to dosyć typowa opowieść policyjna, jakich mnóstwo kręcono w latach 80-tych i 90-tych. Jeśli miałbym do czegoś ją porównywać, to chyba do „Zabójczej broni” i ew. „Gliniarza z Beverly Hills”. Jest tu zatem: wydział policji, którym rządzi gruby i upierdliwy szef, jest roztrzepany detektyw lekkoduch, jest kultowy samochód, którym porusza się główna bohaterka (oczywiście piękny, drogi i pozostający w sferze marzeń zwykłego śmiertelnika), są i Rosjanie. Pewne novum w tym wszystkim to fakt, że pierwsze skrzypce grają tutaj dwie dziewczyny, prowadzące sklep z bronią: Rally Vincent i May Hopkins. W wolnych chwilach dorabiają sobie jako łowczynie nagród (w omawianym anime, właściwie cały czas są zmuszone do współpracy z policją). OAV-ka nie wyjaśnia wszystkich wątków i parę postaci, które pojawiają się w epizodach, czeka na bliższe poznanie (podobnie jak jakaś tajemnicza miłość May, o której jest tylko wzmianka). Dlatego żeby naprawdę zagłębić się w ten świat, trzeba jednak sięgnąć po mangę. Wracając do bohaterek, to Rally jest specem od broni palnej oraz brawurowej jazdy swoim Mustangiem i ma 19 lat (!), a May to 17-letnia (!!) ekspertka od materiałów wybuchowych. Cała intryga jest poprowadzona wzorcowo. Z pozoru zwykła akcja policji zamienia się w większą aferę, w którą zamieszani są ludzie z „samej góry”. Do tego pojawia się była radziecka agentka (pięć lat po zimnej wojnie takie patenty miały rację bytu, teraz mielibyśmy do czynienia ze staruszką), która sieje postrach zarówno wśród innych przestępców, jak i policjantów. A wszystko to w trzech, ok. 30 minutowych odcinkach.

Kenichi Sonoda to ekspert w rysowaniu broni i samochodów. Doskonale to widać również w omawianym anime. O ile tła są dosyć uproszczone, o tyle wszelkie spluwy i pojazdy narysowano z największym pietyzmem (jeśli komuś opadała szczęka, kiedy w komiksach Roberta H. Adlera pojawiały się pistolety i karabiny, to ostrzegam, że „Gunsmith Cats” może wywołać orgazm). A wszystko to dynamicznie i płynnie animowane (ale bez zbędnego efekciarstwa). Całość oprawy uzupełnia stonowana muzyczka, podchodząca pod jazz i swing, która idealnie buduje klimat sensacyjnej opowieści rozgrywającej się w Chicago. Zresztą wystarczy obejrzeć świetny opening, aby przekonać się, że „Gunsmith Cats” to jest „coś”.

Jak wiele dzieł z lat 90-tych, tak i omawiane anime wywołało u mnie kolejny przypływ nostalgii. Eh, to były czasy, kiedy w kinie pełno było pościgów i strzelanin, a sam jeden Bruce Willis wystarczył by zatrzymać armię terrorystów. Jeśli i Wam czasami brakuje oldskulowej, sensacyjnej rozrywki, a do tego lubicie dobre anime, to „Gunsmith Cats” jest produkcją, której nie możecie przegapić.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Witam, bardzo fajny blog :)
Zapraszam na www.urusai.pl , tworzony jest tam dział z recenzjami!
Właśnie poszukują osób, które piszą recenzje anime, zachęcam ;)
Recenzja anime które lubisz napewno się tam znajdzie :D