niedziela, 5 lipca 2009

Lesbian Vampire Killers

Po powodziowej końcówce czerwca, lipiec zaczął się prawdziwymi upałami. I dobrze. Przeprowadzka do innego akademika jakoś się udała, ale nadal nie chce mi się włazić na czwarte piętro. Poza tym, trochę rzeczy ruszyło ze starym, dobrym RF. Więcej szczegółów zdradzę przy okazji kolejnego posta. A dzisiaj zapraszam do krótkiej recenzji filmu, z którym naprawdę wiązałem pewne nadzieje. A tu nawet micha bobu i paczka chipsów, które wchłonąłem podczas seansu, nie pomogły. Albo mi się zmniejszył współczynnik zależności dobrego samopoczucia od pełnego żołądka, albo ten film faktycznie był taki marny... Na deser, dla wszystkich, którzy nie widzieli - zwiastun.


„Lesbian Vampire Killers” - czy można dać filmowi lepszy tytuł? Niestety, jak wiadomo, tytuł to nie wszystko. Spodziewałem się zrobionego z dystansem horroru klasy B, a dostałem marną komedyjkę dla nastolatków. Ale po kolei.

Bohaterami omawianego filmu jest para stereotypowych nieudaczników: Jimmy i Fletch. Pierwszy to wymoczek, którego kolejny raz rzuciła ta sama dziewczyna. Drugi to leniwy grubas, który właśnie stracił pracę klauna. Chłopcy mają dwadzieścia kilka lat i (co jest z tym wiekiem nieodłącznie związane) myślą głównie o seksie. Aby urzeczywistnić swoje seksualne fantazje (tak naprawdę to fantazje wiecznie napalonego Fletcha) ruszają do przypadkowo wybranej wioski, gdzie mają nadzieję spotkać tabuny gorących lasek. I o dziwo spotykają je...

Gdyby z „Lesbian Vampire Killers” zrobić pastisz pełną gębą, efekt mógłby być całkiem niezły. Niestety, obrazowi temu bliżej do produkcji pokroju „American Pie” (i to tych ostatnich, najgorszych części). Kiedy usłyszałem o tym filmie po raz pierwszy, miałem cichą nadzieję na widowisko w klimacie „Martwicy mózgu”, potem, kiedy dotarło do mnie, że jest to dzieło Anglików, nasunęły mi się od razu skojarzenia z „Wysypem żywych trupów”. Nic z tego, w „Lesbian Vampire Killers” schemat goni schemat. Początek filmu (dosyć miernie zrealizowany) przedstawia genezę klątwy, z którą będą mieli do czynienia główni bohaterowie. Te kilka scen nie ma charakteru komediowego i zapowiada raczej to, na co czekałem, czyli horror klasy B. Później wszystko gdzieś się rozmywa i w filmie pojawiają się wymuszone żarty, osadzone w nudnej jak flaki z olejem fabule. Jedyne, co podobało mi się w tym obrazie, to muzyka (zarówno ścieżka dźwiękowa, jak i wykorzystane kawałki) oraz kilka haseł rzucanych przez Fletcha. Efekty specjalne też nie były jakoś specjalnie kiepskie, mimo że film sprawia wrażenie niskobudżetówki.


Dobry pomysł, świetny tytuł, masa wampirzych lasek i kilka naprawdę udanych żartów – to zdecydowanie za mało, aby powstał film, który da się oglądać bez uczucia znudzenia. O dziwo, nie jest to jakaś amatorska pierdółka. Głównych bohaterów grają James Corden i Mathew Horne – para występująca w sitcomie „Gavin & Stacey”. Poza tym, film miał na Wyspach kampanię reklamową i to chyba całkiem niezgorszą, gdyż jadąc przez Liverpool autobusem widziałem na przystankach reklamujące go plakaty (a było to w maju, dwa miesiące po premierze). Nie zmienia to faktu, że
„Lesbian Vampire Killers” jest filmem zwyczajnie marnym.

Podsumowując: mogli zrobić kiepski horror - zrobili kiepską komedię. Z dwojga złego zdecydowanie wolę kiepskie horrory.

2 komentarze:

Stoniu pisze...

Czyżby przeprowadzka do "Spójnika" ;)? Mam nadzieję, że nie mieszkają tam takie ośki jak w ubiegłe wakacje. I mam jeszcze nadzieję, że do mojego pokoju dali kogoś normalnego:)

PKP pisze...

Tak, przymusowa przeprowadzka do "Spójnika"... Na moje piętro mało komu chce się zapuszczać, więc jest względny spokój, żeby nie rzec sielanka. Za to cienkie drzwi nasuwają skojarzenia ze starym "Mrowiskiem", kiedy siedząc w pokoju byłeś biernym uczestnikiem imprezy na korytarzu :] No, ale wtedy mi to nie przeszkadzało, bo zazwyczaj byłem po tej "właściwiej" stronie drzwi.