czwartek, 18 czerwca 2009

Drapieżcy

Dzisiaj lajtowy tekścik o pewnym komiksie. Rzecz całkiem świeża – napisana w ramach odciągania momentu rozpoczęcia przygotowań do obrony.

„Drapieżców” wydał na początku tego wieku Egmont (w okresie 2001-2004). Były to czasy, kiedy większość komiksów tego wydawnictwa kosztowała mniej niż dwadzieścia złotych. Na omawianą serię składają się cztery albumy, z których każdy ma, typową dla komiksów frankofońskich, objętość 50-60 stron. Za stworzenie tego dzieła odpowiada duet Dufaux – Marini. Pierwszy z panów zajął się scenariuszem, drugi ilustracjami. Jak im ta praca wyszła?


„Drapieżcy” to historia o wampirach. Oj, wiele już były takich dzieł, więc pewnie nie ma się czym podniecać. Otóż, jest się czym podniecać (zarówno w przenośni, jak i dosłownie). Niby opowieść o wampirach, ale przez cała historię nie pada słowo wampir. W pierwszym tomie nie ma nawet latania i gryzienia po szyjach, więc czytelnik do końca ma nadzieję, że historia będzie oryginalna i niepodobna do wszystkich innych tego typu. I tak w sumie jest, ale... Początek jest naprawdę zachęcający. Pojawia się motyw śledztwa w sprawie niewyjaśnionych zabójstw, są i dwie frakcje wrogich sobie wampirów. Jest zarówno dużo mroku, tajemniczości, jak i czystej akcji. Pierwszy tom wypada świetnie i obiecuje naprawdę dużo, kolejne też są niezłe, jednak mają tendencję zniżkową.


Dufaux chciał napisać nietypową historię o wampirach i chyba trochę przeszarżował. Na początku wydaje się, że historia będzie klimatycznym, mrocznym thillerem, w którym główne skrzypce zagra para policjantów: Vicky Leonore i Benito Spiaggi. Z kolei ich głównym przeciwnikiem będzie wampirze rodzeństwo: Camilla i Drago Molina. Dzieje się jednak nieco inaczej. Niby dobrze, że historia jest nieprzewidywalna, zwroty akcji zaskakują itd. Tylko dlaczego to wszystko jest szyte tak grubymi nićmi? Dufaux mógł pozostać przy opowieści kryminalnej, zdecydował się jednak pójść w innym kierunku. Pojawia się wątek wielkiego spisku, który ma doprowadzić wampiry do całkowitej władzy nad światem. Ba, okazuje się w pewnym momencie, że krwiopijcy już władają naszą planetą, a ludzie są gatunkiem na wymarciu, który w najlepszym wypadku skończy w ogrodach zoologicznych. Do tego okazuje się, że szef, kochanek, a nawet rodzinka Vicky Lenore, też są wampirami. No, ale rzecz jasna historia kończy się, jakby nie patrzeć, happy endem. Wszystko jest po prostu zbyt chaotyczne, a finał następuje zbyt szybko. Naprawdę nie lubię rozwiązywania problemów raptem na kilku ostatnich stronach i to zaraz po fragmencie, w którym fabuła osiągnęła taki stopień zapętlenia, że na sensowne rozwikłanie wszystkiego przydałby się, co najmniej, jeszcze jeden album. A tu nic z tego. Ginie jeden wampir, ginie drugi, ginie ktoś jeszcze... i koniec. Wszystko na kilkunastu kadrach - podczas gdy wcześniej, na każdą mniej istotną walkę, poświęcano po kilka stron.


Rysunki Mariniego to bez wątpienia najmocniejsza strona tego komiksu. Kreska, kolorystyka, kadrowanie – wszystko bez zarzutu. Marini wypracował swój własny styl, który mimo, że jest bardzo oryginalny i na wskroś europejski, to zawiera w sobie pewne pierwiastki, z jednej strony, mangi, a z drugiej komiksu amerykańskiego (spod znaku wydawnictwa TopCow). Największe wrażenie robią oczywiście sceny przedstawiające pojedynki i stosunki płciowe. Marini wspaniale rysuje kobiety, a jego ilustracje emanują seksem niemal w takim stopniu, jak dzieła Milo Manary. Do tego te lateksowe (skórzane?) stroje wampirzego rodzeństwa, czy miniówka pani porucznik, którą nieraz podziwiać można z perspektywy mrówki... No i znaczek: „Tylko dla dorosłych” też robi swoje. Jakieś dziesięć lat temu cały komiks by mnie zachwycił. Dzisiaj zachwycają tylko ilustracje...


Czy „Drapieżcy” są naprawdę tak kiepskim dziełem, jak to napisałem powyżej? Nie. W gruncie rzeczy to świetny komiks rozrywkowy, który dostarcza niezatartych wrażeń estetycznych. Głównym jego grzechem jest jednak zmarnowany potencjał. Świetny pomysł wyjściowy gdzieś się rozpłynął i czytelnik otrzymał zakończenie, które po prostu rozczarowuje. Niemniej, jeśli tęsknicie za rozrywkowymi czytadłami, w których nie brakuje akcji i seksu, to możecie śmiało inwestować w tą pozycję. Ja znalazłem wszystkie tomy na wyprzedaży w Matrasie i za każdy z nich zapłaciłem 5 złotych. Za taką cenę nie żałuję. Za cenę okładkową jednak bym sobie odpuścił (za ok. 70 złotych nawet dzisiaj można znaleźć wiele ciekawszych tytułów).

Brak komentarzy: