niedziela, 2 stycznia 2011

Subiektywne podsumowanie filmowe A.D. 2010

Kilka dni odpoczynku musi wystarczyć. Wracam do podsumowań. Tak naprawdę, to nie jestem do końca pewien, czy wszystkie z wymienionych niżej obrazów widziałem w 2010, czy może na któryś trafiłem zdecydowanie wcześniej, ale tak długo mi siedział w głowie, że trafił do niniejszego zestawienia. Z pewnością kilka istotnych tytułów też pominąłem. Cóż, ułomność poniższego tekstu chyba całkiem dobrze koresponduje z ułomnością zeszłorocznej kinematografii...

Ubiegły rok nie obfitował w tak wiele filmów wybitnych, co jego poprzednik. Właściwie, to nie potrafię wskazać praktycznie żadnego tytułu, który wywarłby na mnie tak duże wrażenie, jak - pochodzące z 2009 - "Droga do szczęścia", "Zapaśnik" czy "Gran Torino". W 2010 zdecydowanie więcej oglądałem seriali i to właśnie one rekompensowały mi filmową posuchę.


Na początek tytuły, których nie widziałem, a które pewnie pojawiłyby się w tym zestawieniu, gdybym tylko je obejrzał. I tak, nie widziałem m.in.: "Incepcji", "W chmurach", "Agory", "Essential Killing", a nawet "Kick-Ass". Przede wszystkim nie obejrzałem jednak "Kari-gurashi no Arietti", czyli "Pożyczalskich" w interpretacji mistrzów ze studia Ghibli (ciekawe ile przyjdzie czekać na polską premierę tego obrazu?).

A co udało mi się zobaczyć? Na początku roku "Sherlocka Holmesa" Guy'a Ritchiego, następnie "Parnassusa" Terry'ego Gilliama. Oba filmy w sumie mi się podobały, ale większego zachwytu jakoś nie wywołały. Z obrazów, które widziałem w pierwszej połowie ubiegłego roku, zdecydowanie lepiej wypadły "Głód", "Precious" (polski tytuł to "Hej, skarbie") i przede wszystkim "Dom zły". Co prawda, polska produkcja miała premierę jeszcze w 2009, ale z uwagi na fakt, że widziałem ją w 2010, to uznaję ją za jeden z najlepszych filmów ubiegłego roku (nie tylko polskich). Gdzieś w tym czasie obejrzałem też głośnego "Królika po berlińsku" i muszę przyznać, że to naprawdę świetny dokument, a w zachwytach nad nim nie ma krzty przesady.


Potem już poleciało. Jeden głośny tytuł za kolejnym, a każdy z nich był mniejszym lub większym rozczarowaniem. Tak było z "The Hurt Locker. W pułapce wojny", "Alicją w Krainie Czarów", "Księciem Persji: Piaskami Czasu" i jeszcze kilkoma innymi tytułami. Były też obrazy, po których niczego specjalnego się nie spodziewałem, a które całkiem przyjemnie mnie zaskoczyły. Wśród nich na wyróżnienie zasługuje na pewno "Nostalgia anioła", a przede wszystkim rewelacyjny "Moon".

Produkcji animowanych widziałem bardzo mało i nie załapałem się ani na nowego "Shreka", ani na trzecie "Toy Story". Zamiast nich obejrzałem "Planetę 51" i "Jak wytresować smoka". Oba obrazy raczej średnie, aczkolwiek naszpikowane kilkoma smaczkami dla geeków. Pierwszy powinien spodobać się miłośnikom produkcji spod znaku s-f, drugi tym widzom, którzy uwielbiają eksplorować fantastyczne światy w kolejnych grach rpg.


Okres wakacyjny jak zwykle przyniósł wysyp hiciorów. W sierpniu na ekrany zawitali "Niezniszalni" - film, który mimo ogólnej miałkości fabularnej, dostarczył mi masę radochy. Oprócz niego w ubiegłym roku były jeszcze dwa tytuły, które zaspokoiły mój głód na niezbyt mądre kino akcji. Mam tu na myśli "Drużynę A" i "Policję zastępczą". I tak jak "Drużyna A" naprawdę mile mnie zaskoczyła, tak "Policja zastępcza" raczej rozczarowała (ale i tak bawiłem się przy niej naprawdę nieźle).

W temacie polskiego kina zbyt wiele nie jestem w stanie napisać. O "Domie złym" i "Króliku po berlińsku" już pisałem. Oprócz nich widziałem również "Różyczkę" i "Wszystko co kocham". Pierwszy z tych obrazów niczym mnie nie zaskoczył, ale też w sumie nie rozczarował. Ot, sprawnie nakręcona historia miłosna, w której sporą rolę odgrywa tło historyczne. Epoka i towarzyszące jej wydarzenia niemniej ważne były we "Wszystkim co kocham" - świetnym obrazie o dorastaniu. Dodatkowe punkty ten film zdobywa u mnie za potężną dawkę polskiego punk rocka z lat 80-tych.

Nie mogę nie wspomnieć o dwóch filmach, które w moim prywatnym rankingu zasługują na laur najgorszych obrazów mijającego roku. Pierwszy z nich to "Predators", obraz po którym nie spodziewałem się niczego specjalnego, ale nie przeczuwałem też, że będzie aż taką porażką. Drugi to "Wampiry i świry". Tutaj wiedziałem na co się decyduję, ale postanowiłem się trochę pomęczyć, aby, w razie czego, móc wskazać najgorszy film mijającego roku, dekady, a może i w całej historii kina.


Na koniec zostawiłem sobie wyliczankę, w postaci najlepszych filmów, które obejrzałem w minionym roku. A najlepsze filmy 2010 to według mnie: "Wyspa tajemnic", "The Social Network", "Prorok", "Boso, ale na rowerze", "Grubasy". Oczywiście było sporo starszych, wybitnych obrazów, które dane mi było zobaczyć po raz pierwszy (m.in. "Sceny z życia małżeńskiego" Ingmara Bergmana czy "Spragnionych miłości" Wong Kar-Waia), jednak postanowiłem, że do grona najlepszych filmów minionego roku, zaliczę tylko te obrazy, które w tymże roku obejrzałem i których polska premiera się w nim odbyła.

Miniony rok pod kątem filmowym był - ogólnie rzecz ujmując - okresem rozczarowań. Większość obrazów nie spełniła moich oczekiwań, zaledwie kilka mile zaskoczyło, a jedynym filmem, który nie zrobił ani jednego, ani drugiego był chyba "Iron Man 2" - dzieło dokładnie takie, jakiego się spodziewałem. Niestety, nawet ostatni obraz, który obejrzałem w 2010, okazał się rozczarowaniem (mowa tutaj o "Tron: Dziedzictwo"). Nie wróży to dobrze rozpoczynającemu się rokowi, ale lepiej nie uprzedzać faktów...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ty Cieciu, a mówiłeś jak wracaliśmy my z kina, że Tron Ci się podobał...:P

PKP pisze...

Bo mi się podobał - głównie efekty i muzyka. Spodziewałem się jednak dużo więcej, zatem mam pełne prawo, aby czuć się rozczarowany.

PS: Na przyszłość się podpisuj... Agata!