poniedziałek, 16 lutego 2009

Rising Kingdoms

Wspominałem jakiś czas temu o "Rising Kingdoms". Jej pełną wersję można było nabyć z listopadowym numerem "Playa". Mam nadzieję, że kiedyś w końcu uporam się z dodatkiem do WarCrafta 2 i dane mi będzie sprawdzić tą pozycję. Póki co proponuję zapowiedź, którą napisałem do numeru 5/2005.


Kiedyś myślałem, że RTS-ów osadzonych w realiach fantasy nigdy dość. Każdą kolejną grę tego typu witałem z otwartymi ramionami i szerokim uśmiechem, malującym się na mej facjacie. To było jednak kiedyś...

Odkąd zgrałem w fenomenalnego WarCrafta 2 moje pojęcie o komputerowej rozgrywce diametralnie się zmieniło. Dotąd myślałem, że nie może być lepszej zabawy niż beztroskie młócenie w rozmaite nawalanki. Po WarCrafcie 2 (do spółki ze StarCraftem, bo przyznać się muszę, że obie gry odkrywałem niemal równocześnie) wiedziałem już, że RTS to jest ten gatunek, któremu, od tej pory, poświęcę najwięcej czasu spędzonego przed monitorem. W coś przecież musiałem grać, zważywszy zaś na fakt, że rynek mordobić na PC już wówczas dogorywał, niemal cała moja uwaga zwróciła się ku strategiom czasu rzeczywistego. Moim ideałem był wtedy (i jest nadal!) StarCraft. Zawsze jednak bardziej ciągnęło mnie ku klimatom fantasy niż s-f, dlatego zaraz za nim plasował się WarCraft 2. Cały czas jednak czekałem, aż pojawi się gra idealna: RTS łączący klimat fantasy rodem z WarCrafta, z systemem rozgrywki, dopracowaniem i oprawą StraCrafta. Widać idealny RTS musi być osadzony w realiach s-f, bo moje czekanie trwa nadal (WarCraft 3 to już trochę inna bajka). Podczas swoich poszukiwań doskonałego RTS natrafiłem na wiele mniej lub bardziej udanych pozycji. Jedną z tych lepszych był Tzar bułgarskiej firmy Haemimont. Giera, która całkiem udanie łączyła Age of Empires z WarCraftem (do ideału jednak dużo jej jeszcze brakowało).


Dlaczego o tym wszystkim piszę? Z tytułu tego artu wiecie przecież już, że nie jest to ani "Historia RTS fantasy", ani też opis Tzara do działu retro. A tak jakoś, zebrało mi się po prostu na wspominki. Człowiek stary już jest i czasami miewa takie nostalgiczne wkręty. Proszę o wyrozumiałość droga młodzieży. Ale teraz trochę poważniej. Otóż gra, którą dzisiaj przedstawię jest dziełem właśnie wspomnianego Haemimonta. Rising Kingdoms, bo o niej mowa, to też RTS i też osadzony w realiach fantasy. Pewnie myślicie, że mnie to bardzo cieszy. Otóż nie do końca, gdyż miałem już okazje pograć w demo i jako takie pojęcie o nadchodzącej wielkimi krokami (premiera jeszcze w miesiącu, w którym czytacie te słowa, czyli w maju), produkcji. Zawsze sobie za dużo obiecuję po zapowiadanych, niezwykle optymistycznie, produkcjach. Rising Kingdoms też jest grą, która przedstawia sobą pewien potencjał i pewnie odniosłaby spory sukces, gdyby... ukazała się kilka lat wcześniej.
Po pierwsze Rising Kingdoms niczego odkrywczego sobą nie reprezentuje, po drugie podobnych (i przy tym często lepszych) gier mamy dziś na pęczki, po trzecie wreszcie, oprawa tej, nie wydanej przecież jeszcze, produkcji już teraz wygląda na mocno przestarzałą. Tak wiem, że grafa itp. to nie wszystko, no, ale nie przesadzajmy i nie bądźmy aż nazbyt tolerancyjni. Mamy przecież XXI wiek, a gry takie jak WarCraft III (już 3 letni!), Warhammer 40 000: Dawn of War, czy Władca Pierścieni: Bitwa o Śródziemie wyznaczyły pewne graficzne standardy w dziedzinie komputerowych RTS-ów, do których spełnienia powinni dążyć inni producenci. Niestety w dziele bułgarskich programistów nijak tych dążeń dostrzec nie mogę. Prosta dwuwymiarowa grafika, która wygląda niesamowicie sztucznie, wręcz plastikowo. Ma to jakiś swój urok, ot taki kolorowy kicz żeby wiedzieć, że 2D jeszcze nie umarło i może pokazać swój pazur. Tylko gdzie jest tutaj ten pazur? No gdzie? Teren niby ma być trójwymiarowy. Co to daje? Szczerze powiedziawszy: nic. Naprawdę znacznie bardziej podobała mi się grafika w Tzarze. Tam przynajmniej drzewa nie wyglądały jak wyjęte z zestawu Lego czy Playmobil.


Dobra poznęcałem się trochę nad oprawą, czas może na jakieś konkrety. W końcu to zapowiedź, a nie recenzja. Otóż akcja Rasing Kings rozgrywa się, jak już wiadomo, w świecie fantasy. Niby jakimś oryginalnym, ale tak naprawdę wszystko tu jest dosyć typowe. Mamy, więc trzy główne nacje: Humans (ludzie), Foresters (leśniaki?), Darklings (mroczniaki?). Rasy te możemy wybrać już na wstępie i pokierować jedną z nich w kampanii, pojedynczej potyczce lub starciu z żywym przeciwnikiem. Oprócz głównej trójcy w trakcie gry można podbić i następnie przejąć sterowanie nad jedną z kolejnych pięciu nacji, wśród których znajdziemy m.in.: trolle, smoki i elfy. Ten element gry, akurat prezentuje się dosyć ciekawie i muszę przyznać, że w demie całkiem nieźle się sprawdzał. Każda rasa ma oczywiście unikatowe jednostki i budynki, a rasy główne mają również po czterech Mistrzów (czyli bohaterów). Czym jest taki bohater chyba nie trzeba wyjaśniać, ale napiszę na wszelki wypadek, że to po prostu taka mocna, posługująca się magią, jednostka. Każdy bohater ma kilka unikatowych umiejętności, które może rozwijać w miarę zdobywania doświadczenia, a także posiada swój ekwipunek, w którym nosi znajdywane na mapie artefakty. Bohater taki, jeśli zginie, zamienia się w ducha, którym możemy dalej przemieszczać się po planszy i w dowolnym momencie przywrócić mu życie (wymaga taka akcja jednak nieco czasu). Co do fabuły, to jeszcze nie ujawniono zbyt wielu szczegółów. Ma być jednak niezwykle wciągająco i epicko (a jakże!). Co do surowców to mamy tutaj: złoto, kryształy i chwałę (Glory). Ten ostatni to nie do końca surowiec, no, ale też go trzeba nieustannie zdobywać, gdyż jest potrzebny do konstrukcji wielu nowych jednostek i budowli. A jak się zdobywa chwałę? No jak to: jak? W boju! I tutaj dochodzimy to jednego z ciekawszych aspektów zabawy. W Rising Kingdoms nie ma czegoś takiego jak siedzenie w bazie i stopniowy rozwój technologiczny, po którym dopiero następuje wypad na wroga. Tutaj, aby się rozwijać musimy walczyć cały czas. To jeden z ciekawszych, nowatorskich, lecz niestety nielicznych pomysłów wprowadzonych do gry.


Do premiery gry zostało już niewiele czasu, więc niedługo sami przekonacie się czy moje przedwczesne narzekania znajdą pokrycie w rzeczywistości. Czy Rising Kingdoms jest grą aż tak kiepską jak to wynika z powyższego tekstu? Nie, nie do końca. To całkiem znośny RTS. Nie ma większych wad, ale nie ma też niestety jakichś znaczących, wybijających go z gąszczu podobnych gier, zalet. Jest po prostu zbyt przeciętny, a jego archaiczna oprawa z pewnością mu tylko dodatkowo przeszkadza w ewentualnym "przejściu do historii". To, co mnie w tej grze początkowo zachwyciło to ładne menu, okraszone pięknymi artworkami. Do tego przygrywająca muzyka też brzmiała całkiem przyjemnie. Później jednak załadowała się mapa i doznałem niemałego rozczarowania. To chyba przez ten "szok termiczny", jaki następuje po przejściu z menu do właściwej gry, moja ocena dema jest tak nieprzychylna. Może do czasu premiery wszystko się zmieni i Rising Kingdoms jeszcze będzie hitem? Ja jednak szczerze w to wątpię.


PS: Kiedy skończyłem już pisać powyższy tekst, uruchomiłem Rising Kingdoms jeszcze raz. Tak, na chwilę, żeby ściągnąć parę screenów do tej zapowiedzi. I muszę się przyznać, że ta "chwila" trwała trochę dłużej niż sobie założyłem i nawet nie zauważyłem, kiedy na zegarze pojawiła się cyfra 2. Widać, Rising Kingdoms, mimo swoich wad, też potrafi nieźle wciągnąć i sprawić, że człowiek zapomina o otaczającej go rzeczywistości. To dobrze wróży finalnej wersji tej gry, a konkretniej grywalności tejże.

Brak komentarzy: