środa, 4 lutego 2009

Spider-man: Nikt nie zatrzyma Władcy Murów!

Dzisiaj tekst z numeru 9/2004. Tak naprawdę to lista, o której wspominam na początku, jest mocno naciągana. Po pierwsze obejmuje tylko amerykańskie TPB, a po drugie prym wiodą w niej trykociarze. No, ale parę naprawdę wybitnych komiksów superbohaterskich można na niej znaleźć. U nas pojawiła się ona w jednym z ostatnich "Światów Komiksu". Z innych rzeczy, to byłem wczoraj w kinie na "Drodze do szczęścia". Sam nie wiem, czego się spodziewałem... W każdym razie otrzymałem film naprawdę poruszający. Nawet zacząłem o nim dzisiaj coś skrobać, ale na cały tekst pary zabrakło (jak tylko go dokończę, to się tutaj pojawi). A teraz zapraszam do lektury. Będzie infantylnie i grafomańsko, ale to przecież już standard.


Chciałbym dzisiaj przedstawić komiks o którego istnieniu do niedawna, szczerze powiedziawszy, nie miałem pojęcia. Odkryłem go dzięki liście stu najlepszych amerykańskich albumów komiksowych, którą jakiś czas temu opublikował magazyn Wizard. Wśród wielu znanych i powszechnie uznawanych za wybitne dzieł znalazł się jeden tytuł, który szczególnie przyciągnął moją uwagę. Była to historia pierwszego spotkania człowieka-pająka z Juggernautem. Spytacie: co w niej tak niezwykłego? Może i nic, ale mnie osobiście zaintrygowało to, że wyprzedziła ona na wspomnianej liście szereg naprawdę doskonałych komiksów, zajmując wysokie 28 miejsce. Postanowiłem więc bliżej przyjrzeć się temu albumowi. Udało mi się dotrzeć do owej historii, która, jak się okazało, wyszła również w naszym kraju. Zapraszam więc do zapoznania się z moimi wrażeniami z lektury, a następnie do samodzielnego zapoznania się z omawianą historią (oczywiście nikogo nie zmuszam ani do czytania komiksu, ani tym bardziej mojego tekstu).

Owa historia w USA ukazała się bardzo dawno temu, bo w 1982 roku. Na łamach 229 numeru (czerwiec) serii "The Amazing Spider-man" młodzi (oj, teraz to już raczej nie...), amerykańscy wielbiciele Petera Parkera mogli prześledzić pierwsze spotkanie ich ulubieńca z jednym z najsłynniejszych superłotrów (znanym dotąd głównie z przygód X-menów) uniwersum Marvela: Juggernautem. Historia rozpoczęta w tym numerze zakończyła się już w kolejnym zeszycie "The Amazing Spider-man" (nr 230- lipiec). Oryginalne tytuły tych opowieści to: "Nothing Can Stop The Juggernaut!" (#229) i "To Fight The Unbeatable Foe!" (#230). Zaś ich autorami są: Roger Stern (scenariusz), John Romita Jr. (szkic), Jim Money (tusz) i Glynis Wein (kolory). W 1989 wydano ją jako całość w formie albumowej (Trade Paperback) i to właśnie to wydanie znalazło się na liście Wizarda. Jako ciekawostkę można również dodać, że historia ta została ponownie wznowiona, wraz z kilkoma innymi przygodami "pajęczaka", na łamach "Spider-Man Megazine #3", w grudniu 1994 roku. Ja jednak chciałbym się skupić na polskim wydaniu tego komiksu, które ukazało się w 1990 roku, w drugim numerze polskiej wersji "The Amazing Spider-man", wydawanej przez wielce zasłużone dla rozwoju komiksu w Polsce, nieistniejące już wydawnictwo TM-SEMIC (wtedy jeszcze SEMIC TM-SYSTEM CODEM- czy coś w tym rodzaju...).

Rok 1990 to okres, w którym TM-SEMIC stawiało pierwsze kroki na komiksowym rynku w naszym pięknym kraju. Tytułów wydawało wtedy niewiele, a jednym z nich był Spider-man. No cóż początki zawsze są trudne (zwłaszcza dla pionierów) i to niestety dosyć wyraźnie widać w pierwszych komiksach wspomnianego wydawnictwa. Seria z człowiekiem-pająkiem nie stanowi pod tym względem, niestety, wyjątku. Bardzo kiepska jakość wydania, mierne kolory (w sumie do końca nie wiem czy to wina Glynisa Weina, czy może drukarni), no a przede wszystkim beznadziejne tłumaczenie, nie nastawiają do tego komiksu zbyt optymistycznie. Właśnie tłumaczenie; nad pracą Sławomira Kaznowskiego można by się pastwić długo i namiętnie, ale przecież nie tylko o to chodzi w tym tekście. Wspomnę tylko o co ciekawszych smaczkach, takich jak np.: tytułowy Władca Murów (Juggernaut), czy pojawiający się w kilu wypowiedziach Hulken (w rzeczywistości chodzi o Hulka). To tylko dwa przykłady, ale dosyć dobrze obrazują brak rozeznania w uniwersum Marvela (w sumie jakoś mnie to specjalnie nie dziwi). Dobra zostawmy tłumaczenie i zobaczmy co jeszcze "zmalował" polski wydawca. Bardzo dużym minusem jest brak jakiejkolwiek informacji o autorach tego komiksu. Z wydania TM-Semic nie dowiecie się, że publikowana historia jest dziełem Johna Romity Jr. i Jima Moneya. Naprawdę! Długo szukałem, ale żadnej, choćby najmniejszej, wzmianki na ten temat nie znalazłem. Polskie wydanie ma mnóstwo minusów, ale ma też plusy. Po pierwsze: zero reklam (!). Niebywałe- widać że to początki kapitalizmu w naszej ojczyźnie. Po drugie: miły bonusik dla ludzi, którzy dopiero zaczynają poznawać Spider-mana, w postaci swoistej kartoteki, zawierającej podstawowe dane na temat Petera Parkera, jego mocy, a nawet techniczne rysunki i opisy sieciowodów. Pod koniec zeszytu jest również plan mieszkania naszego ulubieńca (to dla tych co lubią wiedzieć jak mieszkają "znani i lubiani"). Nie jest w sumie więc tak źle. Mimo wielu wad (główna to tłumaczenie) polskie wydanie omawianego komiksu da się jakoś czytać i na pewno warto po nie sięgnąć. Później poziom komiksów TM-SEMIC zaczął systematycznie i widocznie wzrastać (by z czasem niestety znów spaść). Popastwiłem się trochę nad rodzimym wydaniem, przyjrzyjmy się więc może teraz temu, na co polski wydawca nie miał wpływu i czego nie mógł zepsuć, czyli samej opowieści i jej oprawie graficznej.

"Nothing Can Stop The Juggernaut!" i "To Fight The Unbeatable Foe!" to historie z 1982 roku i to widać. Czy to dobrze, czy źle zostawiam już do prywatnego osądu. Niektórym klasyczne, staroszkolne przygody superbohaterów się podobają, innym nie. Kwestia gustu. Mnie np. trochę rażą wyblakłe, skromne kolory (szczególnie w porównaniu ze współczesnymi, "komputerowymi" barwami). Rysunki w albumie są jednak, same w sobie, bardzo dobre i cały czas się podobają. John Romita Jr. to prawdziwy mistrz, który poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Warto przyjrzeć się jak wyglądają wczesne prace tego, ciągle aktywnego, artysty i jak przez lata ewoluował jego charakterystyczny styl. Teraz słów kilka o samej historii. Roger Stern to sprawny scenarzysta, który sklecił dosyć interesującą opowieść, która tak naprawdę głównie jest zapisem pierwszego starcia Spider-mana z Juggernautem. Miała być walka, więc jest walka. Cudów nie oczekujmy, ale wątki "obyczajowe" też znajdziemy (takie mini opery mydlane). Cała opowieść zaczyna się tym, że wróżka Web ma widzenie, w którym ktoś ją porywa. Zaniepokojona zawiadamia Spidera i prosi go o pomoc. Ten rusza na ratunek i ze wszystkich sił próbuje powstrzymać napastnika, którym oczywiście okazuje się Juggernaut (działający z polecenia Toma Cassidy'ego). Powstrzymać tytułowego Władcę Murów nie jest rzeczą prostą i nie dla wszystkich ta "przygoda" zakończy się szczęśliwie. Więcej nie zdradzę, żeby nie psuć przyjemności tym, którzy zdecydują się sięgnąć po ten komiks. Warto tylko wspomnieć, że Stern ukazał Spider-mana jako bohatera nieustępliwego i nie bojącego się stanąć w szranki z przeciwnikiem o wiele silniejszym od niego samego.

Co na podsumowanie? A więc może tak: komiks fajny, historia ciekawa, ale żeby od razu dawać ją na TOP 100? Dla mnie to jakieś nieporozumienie. Przecież to dosyć sztampowa opowieść superbohaterska typu: dobry vs zły. Naprawdę nie wiem co w niej aż tak wyjątkowego. Może chodzi o wyjątkowość wydania albumowego (do którego niestety nie dotarłem)? Ale przecież liczy się przede wszystkim opowieść, a nie wydanie. Dziwi zwłaszcza to, że "Spider-Man: Nothing Can Stop the Juggernaut" wyprzedził min. takie perełki jak: "Batman: Arkham Asylum" (pozycja 89), "Daredevil: The Man Without Fear" (67), "Hellboy: The Cahined Coffin and Others" (48), "Usagi Yojimbo" (44), "Kingdom Come" (40), czy "Daredevil: Yellow" (29). Nie do końa to rozumiem, no ale nie ja byłem jurorem... (pewnie zdecydowały sentymenty). Mimo wszystko jestem osobą dosyć tolerancyją jeśli chodzi o wyśmiewane przez wielu amerykańskie komiksy o superbohaterach (ba, jestem nawet ich fanem) i "Spider-man: Nikt nie zatrzyma Władcy Murów!" łyknąłem bez bólu i ze smakiem. I was też zachęcam do konsumpcji, ale pamiętajcie: jest wiele bardziej wyrafinowanych dań w komiksowym menu made in USA.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

ostatnio paliłem śmieci ze strychu i znalazłem ten komiks, odłożyłem na półkę