wtorek, 27 stycznia 2009

Bitwa pod Grunwaldem

Dawno nie było żadnego tekstu historycznego, zatem dzisiaj takiż proponuję. Tym razem swojska tematyka. Każdy, kto chodził do podstawówki powinien kojarzyć temat, więc dodam tylko, że poniższe grafiki, to kolejno wyobrażenia bitwy na: drzeworycie z piętnastego wieku, słynnym obrazie Jana Matejki i trochę mniej słynnym obrazie Wojciecha Kossaka. Sam tekst pochodzi z numeru 6-7/2006. Aha, artykuł jest całkiem długi (zatem tylko dla tych, co posiadają dłuższą chwilę na czytanie).

Bitwa, do jakiej doszło 15 lipca 1410 roku nieopodal wsi Grunwald, jest największym starciem zbrojnym w historii polskiego średniowiecza. Żadne inne wydarzenie, żadna inna data nie istnieją równie dobrze w świadomości przeciętnego Polaka, jak właśnie bitwa grunwaldzka.

Wokół samej bitwy narosło mnóstwo mitów, które są przede wszystkim wynikiem romantycznego postrzegania średniowiecza. Zarówno Matejko, jak i Sienkiewicz pokazali nam Grunwald taki, jaki chcieli nam pokazać- pełen szlachetności naszych i nikczemności nie-naszych. Pełen solidaryzmu nacji słowiańskich i pychy i arogancji, reprezentowanych przez wojska zakonne. W każdym micie jest ziarno prawdy, ale Grunwald zbyt często był narzędziem propagandy, zbyt wiele razy służył za „broń” przeciwko Niemcom, aby można go było odbierać w sposób definitywnie jednoznaczny. W poniższym tekście przedstawię pokrótce tą słynną bitwę. Postaram się przy tym zwrócić baczniejszą uwagę na te przekłamania w przedstawieniu bitwy, które najmocniej utkwiły w zbiorowej świadomości Polaków, i które większość z nas przyjmuje za pewnik, nie wiedząc, że są one w większości bądź to wynikiem nieaktualnych już dziś badań naukowych, bądź to twórczą wizją artysty.


Wielka Wojna, jak zwano wojnę z Zakonem Krzyżackim, toczoną w latach 1409-1411, była wynikiem sprytnej polityki króla Władysława Jagiełły. To prawda, że zaczęli ją Krzyżacy, ale stało się to po tym jak do Malborka przybył z poselstwem arcybiskup Mikołaj Kurowski. W dosadnych słowach uświadomił on wielkiemu mistrzowi, że jeśli zdecyduje się on napaść Litwę, wówczas ściągnie na siebie odwet ze strony Polaków. Ulryk von Jungingen odparł na to, że woli w takim razie od razu zaatakować Koronę, niż wyprawiać się na zalesioną, mniej atrakcyjną, Litwę. 6 lipca 1409 roku do króla Władysława wysłano list z formalnym wypowiedzeniem wojny. Polska nie wypowiedziała wojny, mimo, że do niej dążyła. Dzięki temu była na moralnie lepszej pozycji obrońcy, a nie agresora. Wojska krzyżackie dość szybko wtargnęły do przygranicznej ziemi dobrzyńskiej i opanowały ją w ciągu dwóch tygodni. Inne oddziały Zakonu w tym czasie uderzyły na granicę królestwa od strony Pomorza i zdobyły Bydgoszcz. 29 września wojska Jagiełły rozpoczęły oblężenie tego miasta, z oczywistym zamiarem odbicia go. Pod murami Bydgoszczy do polskiego króla zgłosili się posłowie króla czech Wacława Luksemburskiego, proponując pośrednictwo w zawarciu rozejmu z Zakonem. Jagiełło miał świadomość, że rozejm da mu czas na całkowite zmobilizowanie wojsk Unii, dlatego też przystał na propozycję posłów, ale dopiero po odbiciu Bydgoszczy, czyli 6 października. Rozejm podpisano 8 października, a miał on obowiązywać do 24 czerwca 1410 roku. Teraz obie strony miały czas na gruntowne przygotowania do wojny. Wszyscy, bowiem zdawali sobie sprawę z tego, że 24 czerwca działania wojenne rozgorzeją na nowo i to z niespotykaną dotąd intensywnością. W tych przygotowaniach kluczowym wydarzeniem było spotkanie w Brześciu Litewskim, do jakiego doszło w początkach grudnia, a w którym uczestniczyli król Władysław, książę Witold i podkanclerzy królestwa Mikołaj Trąba. To właśnie w tym wąskim gronie opracowano plan przyszłej kampanii, która miała całkowicie zaskoczyć Krzyżaków.

24 czerwca rozejm wygasł. W tym też dniu w Wolborzu zebrało się rycerstwo Małopolski i ruskich ziem Korony. Mistrz Ulryk przebywał wówczas w Toruniu. Wieczorem był świadkiem pożaru, jaki objął wsie zakonne leżące naprzeciw Torunia. Polskie oddziały strzegące Kujaw przypominały tym sposobem o swojej obecności. Jak widać, tym razem strona polska pierwsza zaczęła działania wojenne. Mistrz chciał zyskać na czasie, poprosił więc o przedłużenie pokoju do 4 lipca, na co Jagiełło się zgodził. Pomogło to w koncentracji głównej armii sprzymierzonych, jaka miała miejsce w Czerwińsku nad Wisłą, gdzie miały się zjechać małopolskie wojska Jagiełły, Wielkopolanie, oddziały lenników mazowieckich i wreszcie litewska armia Witolda. Warto tutaj wspomnieć, że aby wszystkie armie mogły się spotkać po jednym brzegu rzeki, trzeba było zbudować most pontonowy, złożony z połączonych łodzi. Była to konstrukcja niezwykła i rzadko wówczas spotykana (w tej części Europy unikatowa). Przeprawa trwała od 30 czerwca do 2 lipca- tego dnia cała armia stała już na prawym brzegu Wisły. Teraz można już było zacząć marsz na Malbork.

Warto teraz na chwilę przystanąć i przedstawić pokrótce wojska, jakie miały wziąć udział w „wielkiej bitwie”. Liczebność poszczególnych armii bardzo trudno dzisiaj określić, ale przyjmuje się, że po stronie krzyżackiej w bitwie brało udział około 15 tysięcy rycerskiej jazdy (wliczając „gości” i zaciężnych), a po stronie polsko-litewskiej około 30 tysięcy, z czego 20 stanowiła jazda polska, a 10 tysięcy litewska. Jak więc widać wojska Unii miały dwukrotną przewagę liczebną nad przeciwnikiem. Należy do tego dodać, po obu stronach, znaczną służbę taborową, która co prawda nie uczestniczyła bezpośrednio w walkach, ale w wyjątkowych wypadkach mogła chwycić za broń (np. przy obronie taboru, czy oblężeniu miast). Wojska krzyżackie wbrew przyjętej opinii składały się z rycerzy-zakonników w bardzo znikomym stopniu. Szacuje się, że pod Grunwaldem walczyło tylko ok. 250 wojowników w białych strojach. Stanowili oni kadrę dowódczą. W całym państwie zakonnym było wówczas czynnych ok. 570 rycerzy w habitach. Główny zrąb wojsk zakonnych składał się z niemieckiej uprzywilejowanej ludności Prus (ok. 40 % całej armii), rdzennej, już wówczas znacznie zgermanizowanej ludności, Prus (ok. 30 %) i w reszcie ludności polskiej i pomorsko-polskiej, która żyła na Pomorzu, ziemi chełmińskiej i innych pogranicznych obszarach państwa zakonnego (ok. 30 %). Do tego wszystkiego doliczyć należy różnojęzyczne wojska zaciężne i „gości” (głównie z krajów niemieckich, Śląska, Pomorza Zachodniego, Czech, ale także Francji). Jak więc widać biało odzianych, brodatych rycerzy, była na polach Grunwaldu prawdziwa garstka. Jeśli chodzi o polską armię to składała się ona w głównej mierze z rycerzy wielko- i małopolskich oraz pochodzących z lennego Mazowsza. Obok nich walczyli Rusini z Rusi czerwonej, wcielonej do Korony jeszcze w czasach Kazimierza Wielkiego. Warto wspomnieć, że w polskiej armii pojawiali się również Niemcy, z których składał się przecież ówczesny patrycjat większości naszych miast. Podobnie jak po stronie krzyżackiej, w polskiej armii również występowali „goście”, ale rekrutowali się oni w głównej mierze z Czech i Moraw. Jeśli chodzi o skład etniczny armii Wielkiego Księstwa Litewskiego, to był on również niejednolity. W przeważającej części wojska Witolda składały się z Litwinów i Żmudzinów. Obok nich bardzo liczni byli również Rusini. Spotykało się oprócz tego Polaków z Podlasia. W szeregach litewskiej armii służyli również tatarscy uchodźcy ze, wstrząsanej wewnętrznymi niepokojami, Złotej Ordy. Wbrew wielu mylnym poglądom pod Grunwaldem, po którejkolwiek stronie, nie walczyła piechota. Wszystkie wojska składały się z kawalerii. Jeśli chodzi o jakieś rozróżnienie to możemy wskazać podział na ciężkozbrojnych kopijników i lekkozbrojnych strzelców. Na każdego rycerza walczącego kopią przypadało, co najmniej, dwóch posługujących się kuszą. Taki stosunek zauważamy zarówno po stronie krzyżackiej jak i polsko-ruskiej (jednak u Krzyżaków na jednego kopijnika przypadało wyraźnie więcej strzelców). Jeśli chodzi o uzbrojenie to po obu stronach było ono zbliżone. Nieprawdą jest jakoby Krzyżacy zdecydowanie górowali pod tym względem nad Polakami i Litwinami (według „romantyków” ci drudzy mieliby pod Grunwaldem walczyć przy pomocy maczug!). Oczywiście pewne rozbieżności istniały, lecz nie były one aż tak rażące, jak to możemy wnioskować ze starszych dzieł. Pełne zbroje płytowe były rzadkością i mogli sobie na nie pozwolić tyko najbogatsi rycerze (głównie znamienitsi „goście”, książęta etc.). Jak już wspomniano, walczono przy pomocy kopii, która była podstawową bronią przy natarciu i przełamywaniu obrony przeciwnika. Strzelcy posługiwali się kuszami (tylko Tatarzy mieli łuki refleksyjne; możliwe, że część Litwinów również). Każdy wojownik miał przy pasie miecz, którym posługiwano się jednak dosyć rzadko, tylko przy bezpośrednim starciu. Broń obuchowa, a także topory, stanowiła rzadkość.


Przejdźmy teraz do właściwych działań wojennych, do jakich doszło po wygaśnięciu rozejmu. 3 lipca armia jagielońska wyruszyła ku granicom krzyżackim. 10 lipca na przedpolu zamku i miasteczka Kurzętnik doszło do niezwykłego spotkania, które mogło przesądzić losy całej wojny. Otóż nad brzegiem Drwęcy polski podjazd natrafił na krzyżackich pachołków pojących w rzece konie. Jak się później okazało, pod Kurzętnikiem stał sam wielki mistrz na czele głównych sił Zakonu. Przeprawa przez Drwęcę była obsadzona i umocniona palisadami. Widocznie właśnie w tym miejscu wojska krzyżackie chciały stoczyć rozstrzygającą bitwę. Król Władysław przejrzał jednak ich plany i nie ryzykując porażki w trudnym terenie, postanowił poprowadzić swe wojska inną drogą. Odskoczono wówczas w kierunku wschodnim, aby obejść źródła Drwęcy i dopiero wówczas kontynuować marsz ku Malborkowi. Pod wieczór 13 lipca wojska polsko-litewskie osiągnęły południowy skraj jeziora Wielka Dąbrowa. Pomiędzy tym i drugim jeziorem, Małą Dąbrową, znajdował się jeden wąski przesmyk prowadzący ku północy. Ów przesmyk zajmowało warowne miasto Dąbrówno. Po trzygodzinnej walce miasto to zdobyto i od razu podpalono. Doszczętne zniszczenie miasta utrudniało jednak przemarsz przez nie. Należy pamiętać, że Dąbrówno było małe, a armia sprzymierzonych naprawdę liczna, więc przemarsz przez przesmyk zająłby zbyt wiele czasu, który armia krzyżacka mogłaby wykorzystać na mobilizację i kontratak. W związku z tym postanowiono jeszcze raz porzucić obrany szlak i wkroczyć na inną drogę. Przez cały dzień 14 lipca armia królewska odpoczywała nad jeziorem, nieopodal zniszczonego miasta. W dalszą drogę miano wyruszyć przed świtem dnia następnego.

Świt 15 lipca 1410 roku przywitał wojska Jagiełły załamaniem pogody. Maszerowano w deszczu przez 15 kilometrów, aby około godziny ósmej osiągnąć południowy kraniec jeziora Łubień. Tutaj rozbito namiot kapliczny, w którym król Władysław mógł wysłuchać dwóch porannych mszy. Nim to jednak nastąpiło zaczęli do niego przybywać gońcy z wiadomościami o gromadzących się nieopodal wojskach zakonnych. Ogłoszono alarm, a marszałka Królestwa Zbigniewa z Brzezia, na czele czterech lub sześciu chorągwi, wysłano naprzeciw nadciągającym forpocztom krzyżackim. Miał on zapewnić czas i miejsce sprzymierzonym na rozwinięcie całej ich siły. Jak widać Krzyżakom udało się trafnie odgadnąć trasę dalszego marszu wojsk Jagiełły. W ten sposób rankiem 15 lipca obie armie stanęły naprzeciw siebie w odległości ok. 5-6 kilometrów. Przestrzeń je dzielącą z czasem nazwano Polami Grunwaldu.

Jagiełło wiedział, że czas gra na jego korzyść, dlatego nie spieszył się z podjęciem walki. Wysłuchał pierwszej mszy, później drugiej, podał zawołania bitewne, nakazał rycerzom przywdziać słomiane powrósła (aby można ich było odróżnić od nieprzyjaciela). Następnie przystąpił do pasowania rycerzy, a później do spowiedzi, której udzielił mu, wspomniany już tutaj, podkanclerzy królestwa ksiądz Mikołaj Trąba. Po tym akcie do króla przybyli dwaj heroldowie krzyżaccy. Byli to w istocie przedstawiciele Zygmunta Luksemburskiego i szczecińskiego księcia Kazimierza, a nie mnisi-rycerze, jak przedstawia nam to wydarzenie tradycja. Przynieśli oni polskiemu królowi dwa miecze i wezwanie do podjęcia bitwy. Zadeklarowali nawet gotowość cofnięcia wojsk zakonnych, aby tylko zrobić sprzymierzonym miejsce i nie musieli się oni kryć po lasach. Wobec pychy heroldów król polski wykazał duże opanowanie i nie dał się sprowokować do przedwczesnego podjęcia bitwy. Chwilę później skończono przygotowania i armia sprzymierzonych była już gotowa do walki. Wojska litewskie zajmowały prawe skrzydło i to one właśnie pierwsze ruszyły do boju. Zaraz po nich na prawe skrzydło nieprzyjaciela uderzyły również chorągwie królewskie. Krzyżacy zostali zepchnięci do tyłu, za linię swoich dział, z których na początku szarży sprzymierzonych dali dwukrotnie (i nieskutecznie) ognia. Po uporczywej, prawie dwugodzinnej walce, na litewskim skrzydle wystąpiły jednak objawy kryzysu. Wojska Witolda zostały zepchnięte do obrony i zmuszone do odwrotu. Sam Witold próbował je zatrzymać, lecz z bardzo mizernym skutkiem. Wraz z Litwinami z pola walki uciekła również chorągiew św. Jerzego (czyli wojska „gości”), docierając aż do obozu sprzymierzonych, skąd zawrócił ją (stosują ostre, dobitne słowa) ksiądz Mikołaj Trąba. Lewe skrzydło krzyżackie widząc pierzchające z pola boju wojska litewskie, rozluźniło swe szyki i ruszyło za uciekinierami w pościg. Zagrożoną, pozostawioną przez Litwinów flankę, wypełniły chorągwie smoleńskie (jako jedne z nielicznych wojsk litewskich nie uległy panice), królewska chorągiew „gończa” i „wielka” chorągiew krakowska. Z kolei dzięki interwencji Witolda część uciekających Litwinów zatrzymała się, zawróciła i podjęła walkę z goniącymi je oddziałami krzyżackimi. W tym czasie Krzyżacy podejmowali kolejne szarże, które prowadził sam wielki mistrz. W czasie jednej z takich szarż padła na ziemię wielka chorągiew Królestwa i ziemi krakowskiej. W średniowieczu zwinięcie chorągwi było sygnałem do odwrotu, więc wydarzenie to mogło przesądzić o losach bitwy. Na szczęście dla sprzymierzonych w porę ją podniesiono. Armia polsko-litewska (w tym momencie już głównie polska) zyskiwała coraz większą przewagę nad przeciwnikiem. Około godziny 15 wielki mistrz podjął ostatnią, desperacką próbę odwrócenia sytuacji. Osobiście ruszył do natarcia, obejmując dowództwo nad 15 lub 16, zdolnymi jeszcze do walki, chorągwiami. Hufiec Ulryka zatoczył łuk w prawą stronę, w kierunku walczących wojsk królewskich. Kiedy robił ten manewr znalazł się w pobliżu niewielkiej grupki rycerzy, wśród których znajdował się sam król Władysław. W ten sposób polski król, dotąd trzymający się w bezpiecznej odległości od bitewnego zgiełku, znalazł się w bezpośrednim zagrożeniu. Nie wiedząc jednak, że rycerz zakuty w piękną zbroję to Jagiełło wojska krzyżackie zignorowały go. Z hufca Ulryka wyrwał się tylko jeden rycerz, Dypold von Kockritz, z kopią w ręku uderzając na polskiego króla. Sześćdziesięcioletni monarcha osobiście odparł jego atak, trafiając napastnika kopią w twarz. Dypolda dobił Zbigniew Oleśnicki- późniejszy kardynał i biskup krakowski. Kiedy hufiec wielkiego mistrza zbliżał się do polskich oddziałów, część naszego rycerstwa myślała, że to litewskie oddziały powracają do boju. W porę jednak spostrzeżono pomyłkę. W stronę nadciągających Krzyżaków obróciły się chorągwie nadworna i krakowska, a także inne chorągwie małopolskie. Dla hufca zakonnego miało to być ostatnie, tragicznie zakończone, starcie. Już w pierwszym uderzeniu padli wielki mistrz, marszałek i wielu komturów zakonnych. Przyczyniło się do tego m.in. wejście w tym momencie do walki oddziałów polskich, pozostających do tej pory w odwodzie. Do walki włączyły się również oddziały litewskie, te same, które zawróciły i rozgromiły goniących je Krzyżaków. Większość zakonnego rycerstwa zostało pokonane, starszyzna padła na polu boju. Bitwa praktycznie dobiegła końca. Teraz wojskom sprzymierzonych pozostało tylko zdobyć obóz wroga, a także udać się w pościg za pierzchającymi z pól Grunwaldu niedobitkami. Krzyżacki obóz zdobyto bardzo szybko, a przy tym niezwykle krwawo. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że król Władysław, po tym akcie, kazał rozbić wszystkie znalezione beczki z winem. Miało to zapobiec masowej pijatyce. Jeśli chodzi o pościg uciekających, to również był on niezwykle krwawy i zacięty. Krzyżackie oddziały ścigano długo i na znacznej przestrzeni (nawet 30 kilometrów od pola bitwy). Jeszcze w nocy polskie grupy pościgowe wracały do obozu, prowadząc ze sobą licznych jeńców i bogate łupy. Jedynym znaczącym rycerzem-zakonnikiem, który ocalał z grunwaldzkiej bitwy był wielki szpitalnik i komtur Elbląga, Werner von Tettingen. Kiedy dotarł on do swojej komturii został z niej wypędzony przez zbuntowanych mieszczan, uznających już zwierzchnictwo Jagiełły. W związku z tym szpitalnik musiał schronić się w Malborku, którego obronę organizował w tym czasie Henryk von Plauen- przyszły wielki mistrz.


Pierwszy posiłek dla rycerzy przygotowano dopiero o zmierzchu, po rozstawieniu namiotów. Wraz z nastaniem nocy rozpadał się deszcz. Fakt ten dodatkowo pogorszył sytuację rannych pozostawionych na pobojowisku. Wielu z nich nie dożyło świtu. W nocy na pole bitwy wkroczyła również służba taborowa, która przystąpiła do poszukiwania łupów. Rankiem przed królewskim namiotem odprawiono dziękczynne nabożeństwo, po którym król wyprawił wielką ucztę dla swego rycerstwa. W tym czasie otoczono opieką (dosyć spóźnioną) rannych. Odszukano również ciała krzyżackich dostojników (w tym wielkiego mistrza) i okryte purpurą odesłano je do Malborka. Ogólnie na Polach Grunwaldu padło około 8000 rycerzy krzyżackich, a więc ponad połowa ich ogólnego stanu. Co istotne, straty wojsk polskich były nieporównanie mniejsze, a z wybitniejszych dowódców i rycerzy wszyscy wyszli z bitwy cało. Inaczej przedstawiała się sprawa z wojskami litewskimi, które straciły prawdopodobnie połowę swoich ludzi. Jagiełło nie spieszył się teraz z podjęciem dalszych działań. Dał swoim wojskom czas na wypoczynek i regenerację sił. Armia polsko-litewska dotarła do Malborka dopiero 25 lipca. Tak wielka zwłoka dała Krzyżakom dość czasu na przygotowanie skutecznej obrony swojej stolicy, której ostatecznie wojska Unii nie zdobyły. Wiąże się to już jednak z dalszym etapem Wielkiej Wojny i nie czas i miejsce tutaj, aby zajmować się tą sprawą.

Jakkolwiek by nie oceniać dalszych posunięć Władysława Jagiełły, to bitwę pod Grunwaldem należy uznać za wielki, jeśli nie największy sukces, jaki był udziałem wojska polskiego w całej jego dotychczasowej i późniejszej historii. Bitwa ta zadała kłam twierdzeniom o niezwyciężalności krzyżackiej armii. Umocniła również ducha rycerstwa polskiego, które uwierzyło, że przeciwko każdemu przeciwnikowi może stawać do boju bez żadnych kompleksów. Zacieśniła wreszcie sojusz polsko-litewski, który w owym czasie dopiero się hartował. Oczywiście wzrosło również znaczenie samego Jagiełły, który po spektakularnie wygranej bitwie wiele zyskał w oczach polskich możnowładców, do tej pory nie zawsze przychylnie patrzących na litewskiego króla neofitę. Największym plusem bitwy grunwaldzkiej był chyba jednak jej propagandowy wydźwięk, który miał istnieć przez następne stulecia. Zawsze, kiedy Polsce i Polakom działo się źle, wracano pamięcią do bitwy po Grunwaldem stoczonej dnia 15 lipca 1410 roku. Do miejsca i czasu wielkiej chwały, będącej udziałem naszych rodaków i naszego kraju.

Brak komentarzy: