piątek, 9 stycznia 2009

Rollcage & Rollcage: Stage 2

Przed chwilą wybiła dziewiąta, za oknem zima na całego, na balkonie powoli zamarzają gołębie, a ja standardowo marnuję poranek... Tak mi się jakoś nostalgicznie zrobiło- chyba przez te gołębie, co niby fajne życie mają (nie ma to jak zasrać cały balkon), ale teraz nie chciałbym być w ich skórze/upierzeniu. Dobra, starczy bredzenia, czas na tekst. Tym razem artykuł z numeru 10/2006. Mimo, że traktuje on o obu częściach Rollcage, to wszystkie obrazki pochodzą z dwójki (w dodatku, z tego co widzę, to wersji na PlayStation). Więcej screenów znajdziecie na oficjalnej stronie gry. Smacznego.


Okres mojego pobytu w zerówce zbiegł się w czasie z odzyskaniem przez orła w naszym godle korony. Był to czas, kiedy wszyscy zachwycali się tym, co do zaoferowania miał zachód. W telewizji pojawiły się reklamy, które zachwalały nowe napoje, proszki do prania, serki topione i zabawki. Tak, zabawki. Jako stałemu widzowi dobranocek nie mogły ujść mojej uwadze puszczane przed nimi (i po nich też) bloki reklamowe, w których pojawiały się Transformersy, G.I.Joe i tzw. flippery. Zabawki te były marzeniem każdego dzieciaka płci męskiej. Musicie więc zrozumieć moją radość, kiedy w me łapki trafił flipper. Był to mały, metalowy samochodzik na dużych kołach. Charakterystyczne w nim było to, że był dwustronny. Po prostu nie miał podwozia, tylko drugą karoserię. Dzięki dużym kołom mógł jeździć bezproblemowo na obydwu stronach i jakkolwiek by nie upadł, nigdy nie stawał podwoziem do góry. Niby duperel, ale zabawa była przednia (ach te latające po całym przedszkolu samochodziki...). Jakieś dziesięć lat później firma Psygnosis sprawiła, że moje wspomnienia odżyły. Na mym kompie zapanował bowiem Rollcage i na nowo zaczęło się odkrywanie radochy płynącej z zabawy pojazdem, który nie może dachować.


Rollcage to futurystyczne wyścigi, w których bezpardonowo ścigamy się na naprawdę wykręconych trasach. Jak już wspomniałem samochody w tej grze nie mają podwozia. Jakkolwiek byśmy się nie starli zawsze wylądujemy na kołach. Taki patent odbiera zabawie całkowicie jakikolwiek realizm, ale jednocześnie sprawia, że staje się ona niesamowicie dynamiczna i efektowna. Czyste szaleństwo, które pompuje adrenalinę jak mało która, inna gra komputerowa. Dodatkowo nie tylko możemy się przewracać na drugą stronę, ale również jeździć po ścianach, czy nawet sufitach. Olbrzymie koła i niesamowite prędkości naszych bolidów zapewniają nam to bez najmniejszych problemów. Nie ma miejsca na drodze? Spoko, wjeżdżamy na ścianę tunelu, później na jego sufit, po drodze przejeżdżamy przez "przyspieszacz" (takie niebieskie strzałki na torze) i mijamy lidera wyścigu przejeżdżając tuż nad nim. Brzmi kosmicznie? W Rollcage takie akcje to normalki. Nie zabrakło tutaj również rozmaitego uzbrojenia. Mamy więc m.in.: rakiety kierowane na budynki i billboardy, potrójne rakiety niekierowane, rakietę na lidera wyścigu, zamrażacze i jeszcze kilka innych zabawek. Oprócz tego mamy także bajery w postaci przyśpieszenia (możemy pomykać ponad 500 km/h), pancerza czy tunelu czasowego (spowalnia innych zawodników). Jeśli chodzi o bolidy to mamy ich sześć. Każdy jest scharakteryzowany takimi parametrami jak: prędkość, przyśpieszenie, przyczepność i siła (odporność na uderzenie rakiety). Jeśli chodzi o trasy to umiejscowione są one w czterech lokacjach (miasto, śnieżne odludzie, egzotyczne wyspy i kosmiczna kopalnia). W kwestii trybów rozgrywki mamy do dyspozycji standardowe ligi (od najłatwiejszej do najtrudniejszej) oraz multiplayer (zarówno sieć, jak i dzielony ekran).


Wszystko, co mieliśmy w standardowym Rollcage podniósł do potęgi wydany rok później następca. Początkowo ta gra wydała mi się prostą kalką swojego poprzednika, ale kiedy zacząłem się w nią bawić odkryłem, że wszystkiego jest tu znacznie więcej i w dodatku każdy element (zarówno stary jak i nowy) jest wykonany zdecydowanie dokładniej. Znacznie więcej samochodów (ciągle odkrywa się nowe), więcej parametrów, uzbrojenie w zasadzie to samo, ale jakieś takie poprawione. Do tego dodajmy nowe lokacje i trasy, i otrzymamy prawie kompletny obraz Rollcage: Stage 2. Prawie, gdyż dochodzą do tego nowe tryby zabawy, z których najistotniejszy jest Total Racing. Znajdziemy go w standardowej kampanii, tuż obok znanego już z jedynki Classic Racing. Otóż w Total Racing nie musimy już być pierwsi na mecie. Punkty otrzymujemy teraz zarówno za jak najszybsze wyrabianie okrążeń, jak i za ewolucje, niszczenie otoczenia trasy, czy obrażenia zadane przeciwnikom. Jeśli więc dojedziemy do mety na przykładowo trzeciej pozycji, to wcale nie oznacza, że przegraliśmy wyścig. Oprócz tego trybu, autorzy zaserwowali nam jeszcze kilka innych, które już w kampanii nie są dostępne i stanowią raczej coś w rodzaju mini-gierek (jeden z nich przypomina np. Trackamanię). Rollcage: Stage 2 to przede wszystkim trzy duże kampanie (w każdej jest kilka lig), które możemy przejść na dwa sposoby (klasycznie lub w trybie Total). Za kolejne wygrane dostajemy nowe wozy, które mają coraz lepsze parametry. Po przejściu dwóch podstawowych kampanii odkryta zostaje trzecia, tzw. Masters Campaign, w której do naszej dyspozycji oddany zostaje prawdziwy potwór na kołach (w dwóch wersjach kolorystycznych), a także mamy dostęp do wszystkich samochodów z dwóch poprzednich kampanii (w kampaniach 2 jeździmy w istocie tymi samymi samochodami, co w kampanii 1, tylko inaczej pomalowanymi).


Dobrze, czas na oprawę. Rollcage to gra z pierwszej połowy roku 1999 roku, jej następca, jak już zostało wspomniane, jest o rok starszy. Pewnie, więc sądzicie, że grafika będzie kłuć po oczach? Nic bardziej mylnego. Jakkolwiek można dostrzec kilka braków w teksturach, to oba Rollcage prezentują się naprawdę wspaniale i nadal mogą zachwycić swoim wyglądem (zwłaszcza bardziej dopracowana pod tym względem dwójka). Ładne kolory, efektowne wybuchy, "kanciastość" tylko tam gdzie ma być. Do tego dochodzi piękne niebo z chmurami, z których czasem i deszczyk pokropi. Podsumowując: dla mnie grafa omawianych gier daje radę, zwłaszcza, że dzisiaj możemy się nią w pełni cieszyć, nawet jeśli nie mamy super kompa i karty graficznej za setki złotych. Co do muzyki i oprawy dźwiękowej to zostały one idealnie dobrane do rozgrywki. Ryki silników, wystrzały, wybuchy etc.- wszystko jak najbardziej w porządku. Jeśli chodzi o muzykę, to są to elektroniczo-techniczne dźwięki na najwyższym poziomie. Wśród wykonawców jest wielu znanych tuzów muzyki, którą jako laik mogę określić mianem ambitniejszego techno. Wystarczy tyko wspomnieć, że swoich kawałków do Rollcage użyczył sam wielki Fatboy Slim.


Dla kogo jest omawiana seria? Dla wszystkich- byłoby najprościej odpowiedzieć, jednak aby trochę uściślić dodam, że obie części "Toczącej się klatki", to gry dla osób, które nie mają epilepsji, zawrotów głowy, niesprawnych palców i cierpliwości do symulatorów. Rollcage to wreszcie gra dla tych, którzy znowu chcą się pobawić flipperami, ale nigdzie ich nie mogą znaleźć.

Brak komentarzy: