wtorek, 13 stycznia 2009

The Punisher

I znowu tekst z numeru 4/2005. Od sylwestra nie było nic o emulatorach, zatem pora powrócić na chwilę w cudowny świat automatów Capcomu. Dzisiaj gra szczególnie bliska każdemu, kto wychował się na komiksach Tm-Semic. Zapraszam.


Ostatnimi czasy niejaki Frank Castle, znany też lepiej jako Punisher, jest postacią dosyć popularną. W zeszłym roku był film kinowy (kiepski, bo kiepski, ale zawsze), na półkach księgarń i saloników prasowych znaleźć można zeszyty komiksowe z przygodami tego sympatycznego pana, a od jakiegoś czasu pograć nawet w całkiem interesującą (a przy tym dosyć brutalną) komputerową strzelankę. I to wszystko w naszym kraju! Można rzec, że nareszcie polski maniak Punishera nie musi się czuć aż tak pokrzywdzony w stosunku do swojego odpowiednika zza wielkiej wody. Ale ten boom na Pogromcę (swobodne, stare tłumaczenie tytułu) to nie taka znowu nowość. W latach dziewięćdziesiątych komiksy z Punisherem wydawało w Polsce TM-Semic, pod koniec lat osiemdziesiątych mieliśmy też film (z samym Dolphem Lundgrenem), a swego czasu pojawiła się również gra, w którą mogli sobie popykać bywalcy salonów gier. I o tej właśnie grze dzisiaj parę słów.


The Punisher to klasyczne chodzone mordobicie, które wydane zostało przez specjalistów w tej kategorii- japoński Capcom. Do jakości gry na pewno, więc nie można mieć zastrzeżeń. Gorzej z jej długością. Góra godzina gry, a "przy dobrym wietrze" to i połowa tego czasu wystarczy na przejście wszystkich, sześciu etapów, z których się ta produkcja składa. Czas gry niedługi, no ale taki już urok automatowych, chodzonych nawalanek. Zresztą czy wyobrażacie sobie gościa, który stoi kilka godzin przy jednym automacie i niestrudzenie przebija się przez kolejne, długaśne i rozbudowane levele, co jakiś czas wrzucając do "szparki" kolejny żeton/monetę? Hm, no w sumie to ja sobie takie coś spokojnie mogę wyobrazić (a bywałem też świadkiem takich rzeczy), ale nie długość zabawy jest istotą gier automatowych, tylko grywalność. Chodzi o to, żeby w dosyć krótkiej grze skondensowano tak dużą ilość miodu jak to tylko możliwe. Trzeba przyznać, ze programistom z Capcomu ta niełatwa sztuka udała się doskonale.


O co chodzi w samej zabawie? Ot, standardzik w tego typu produkcjach: przemieszczanie się w prawą stronę ekranu połączone z obijaniem facjat kolejnym zastępom różnorakich przeciwników. Do wyboru mamy dwie postaci: tytułowego Punishera i Nicka Fury (inny, skądinąd znany i lubiany, bohater komiksów Marvela). Obaj panowie niczym, oprócz wyglądu, się nie różnią, więc wybór postaci nie ma żadnego wpływu na dalszą rozgrywkę (no chyba, że komuś przyjemniej i efektywniej się gra patrząc na kolesia z czachą na klacie, niż na takiego, co chodzi w brązowym sweterku). Można jednak grać we dwójkę z kumplem i wtedy zabawa nabiera dodatkowych rumieńców (w towarzystwie raźniej...). Tym, co wyróżnia Punishera spośród wielu innych chodzonych nawalanek jest ilość "pomocniczego sprzętu”, jaki nam oddano do dyspozycji. Kiedy w innych nawalankach mamy np. jedynie pospolitą gazrurkę, to w omawianej produkcji możemy podnieść z ziemi i użyć przeciwko oponentom praktycznie wszystko, co nam się nawinie. Mamy, więc: granaty, pistolety, uzi, karabiny, miotacze ognia, katany, topory, młoty, noże, bejsbole, wspomniane już gazrurki, ale też np. koła samochodowe, czy doniczki z kwiatkami. Taki arsenał (mam na myśli teraz broń palną, a nie doniczki z roślinkami...) zmienia miejscami Punishera z chodzonego mordobicia w klasyczną strzelankę (coś typu Contra). Warto wspomnieć, że z ziemi zbieramy też dodatkowe punkty (sztabki złota, dolary, pierścionki itp.) i "uzupełniacze paska energii" (m.in.: hot dogi, kurczaki, pizze, ciasta). W Punisherze duży nacisk położono na interakcję z otoczeniem, przez co możemy nie tylko zbierać wiele rzeczy, ale też równie wiele rzeczy niszczyć. Co więc powiecie na zdemolowanie budki telefonicznej, czy samochodu gangsterów? Brzmi kusząco, zwłaszcza, że rozwałka w tej grze to czysta, odmóżdżająca przyjemność, jakiej po męczącym dniu nauki czy pracy potrzebuje każdy człowiek.


Co do oprawy omawianej gry, to wystarczy spojrzeć na screeny. Od siebie tylko dodam, że giera pochodzi z 1993 roku i tego nijak się nie da ukryć. No, ale dwuwymiarowe tła i postacie mają przecież swój specyficzny urok. Wszystko tu jest czytelne i kolorowe. Nie musimy się domyślać, że przykładowo zbiór pikseli, który nagle pojawił nam się na ekranie, to nasz przeciwnik. Czegóż, więc chcieć więcej? Grunt, że grafika trzyma specyficzny komiksowy klimat, na co wpływ mają m.in. onomatopeje (czyli wyrazy typu: "blam!"), które się od czasu do czasu pojawiają, towarzysząc głównie wystrzałom z pistoletu i mocniejszym ciosom. Jeśli o chodzi o dźwięk w The Punisher to nie ma się czym zachwycać. Ot, taki automatowy standardzik- wszystko poprawne... i tylko poprawne (no cóż, czas robi swoje).


Gra krótka, więc i ten tekst za długi być nie powinien (sprawiedliwość musi być, nie?). Na koniec nie pozostaje mi już nic innego jak tylko gorąco polecić The Punisher. Szybka, dynamiczna rozgrywka zapewniona. Akurat coś w sam raz dla tych, którzy potrzebują się wyładować, a nie dysponują zbyt dużą ilością wolnego czasu. Oczywiście, aby sobie omawianą grę odpalić na PC trzeba posiadać stosowny ROM oraz jakiś emulator systemu CPS1 (np.: Final Burn, Kawaks, MAME). I to tyle. Miłej walki z przestępczością!

Brak komentarzy: