czwartek, 15 stycznia 2009

Quake II

Quake II to jedna z moich ulubionych gier. Przede wszystkim przez świetny klimat, ale też z sentymentu. To pierwsza oryginalna giera na pieca, jaką sobie sprawiłem. A zadecydował o tym zupełny przypadek (no i niebywałe szczęście). PC miałem ledwie kilkanaście dni, szedłem sobie mroźnym rankiem do podstawówki, kiedy w przydrożnym rowie dostrzegłem pokryty szronem banknot stuzłotowy. Inni pewnie taki skarb spożytkowali by mniej nierozważnie (wszak wszystko można było mieć na piratach), ale ja postanowiłem sobie sprawić grę komputerową (wtedy wszystkie nowości kosztowały w okolicach 150 zeta). Wybór padł na MDK. Niestety w jedynym z nielicznych sklepów komputerowych w okolicy go nie mieli. Sprzedawca zaproponował super nowość- Quake II. Odpowiedziałem, że mam już na dysku podobną grę (Duke Nukem 3D). Ten odparł, że nowy Quake jest bez porównania lepszy etc. Cóż, bardzo chciałem mieć oryginalną grę, więc się zgodziłem. Jakiś tydzień musiałem na nią poczekać. Kiedy już do mnie dotarła, to kilka dni pograłem w zachwycie, lecz na ostateczne przejście drugi Quake musiał poczekać kilka lat. I kiedy już zabiłem ostatniego bossa, to poczułem żal, że to już koniec, że gra, która tak długo czekała na swoją kolej już się skończyła. Quake II naprawdę wciąga. Dlatego, mimo że ma 11 lat na karku, to planuję w przyszłości rozejrzeć się za dwoma dodatkami do tej gry. Aha, byłbym zapomniał, poniższa recenzja pochodzi z numeru 1/2005.


Niedawno swoje siódme urodziny obchodziła jedna z najsłynniejszych i najważniejszych gier z gatunku strzelanek FPP: Quake II. Myślę, że rocznica ta jest dobrym pretekstem aby przypomnieć sobie tę wspaniałą produkcję. A więc, już bez zbędnych ceregieli, wskakujemy do kapsuły lądownika i przyłączamy się do desantu na planetę Stroggos.


Grę otwiera intro, w którym ów desant możemy podziwiać. Przy akompaniamencie ostrej muzyki i kowbojskich okrzyków naszych towarzyszy broni, zostajemy „wystrzeleni” z wielkiego, kosmicznego krążownika. Szybko docieramy na powierzchnię planety (wręcz bardzo szybko) i spostrzegamy, że coś poszło nie do końca tak jak miało (jak zwykle...), gdyż jesteśmy jedynym, zdolnym do walki, wojakiem. Jedynym, czy nie jedynym, misję wypełnić trzeba- taki już los kosmicznego marine’a: ślepo wykonywać rozkazy i o nic nie pytać. Ruszamy więc do samotnej walki z cybernetyczną rasą Stroggów, aby po wielu trudach (i równie wielu trupach przeciwników) odnieść ostateczne zwycięstwo i ewakuować się z planety, na którą trafiliśmy. I to tyle wprowadzenia fabularnego do Quake II. Nie jest tego wiele, ale trzeba przyznać, że autorzy z Id Software i tak zrobili duży krok naprzód, w stosunku do części pierwszej Quake’a, który to fabuły, jako takiej, nie posiadał wcale.


Jak już wspomniałem na wstępie, Quake II to strzelanka, w której akcją obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby. Strzelanka, trzeba przyznać, klasyczna aż do bólu. Nie uświadczymy tutaj żadnych wymyślnych łamigłówek, czy nietypowych zadań zręcznościowych. Ot, biegniemy cały czas przed siebie, strzelamy (oczywiście) i od czasu do czasu naciskamy jakiś przełącznik, szukamy kodów dostępu itp. Cechą, łączącą drugiego kwaka z innymi produkcjami Id Software, są tzw. sekrety- czyli ukryte miejsca, w których znaleźć możemy rozmaite bonusy (broń, pancerze, apteczki etc.). Przyjemny to smaczek, który skutecznie zwiększa nie tylko długość gry, lecz również przyjemność płynącą z zabawy (ach, cóż za radość, gdy odkryjemy wszystko, co do odkrycia było). Wracając do rozgrywki: Quake II posiada wspaniały, dosyć długi i naprawdę niezwykle klimatyczny tryb dla jednego gracza, ale tym co naprawdę stanowi o potędze tej gry jest wzorcowy multiplayer (rzecz typowa dla każdego kolejnego kwaka). Detmatch, capture the flag etc.- wszystko to sprawia, że niejednemu graczowi szybciej bije serce i krew napływa do głowy. To właśnie zabawa wieloosobowa zapewnia długowieczność (nieśmiertelność?) każdej produkcji Id Software. Fenomen ten jest jednak tematem na osobny artykuł i nie ma co się nad nim teraz rozwodzić. Przyjemność płynąca z gry w Quake II jest ogromna (tak w single, jak i w multiplayerze), a składa się na to kilka czynników, takich jak m.in.: klimat, niezwykłe projekty poziomów (kolejna domena Id Software) i broń. No właśnie, broń- jedna z najważniejszych rzeczy w każdym FPS, tutaj też nie została zaniedbana. Do naszych rąk, bowiem, oddano takie oto zabaweczki: blaster- podstawowa giwera z niekończącą się amunicją, shotgun- chyba nie trzeba tłumaczyć, super shotgun- jak wyżej, tyle, że ma dwie „rurki”, machine gun- taki futurystyczny RKM, chain gun- gigantyczna maszynówa, grenade launcher- każdy wie co to jest, ale informuję, że granaty można też rzucać ręcznie, rocket launcher- kultowa broń wszystkich fanów kwaka jedynki, hyper blaster- hm... coś jakby połączenie maszynówy z shotgunem, rail gun- spluwa na uranowe pociski, BFG- jeden strzał rozwala kilku przeciwników naraz (Big, uh, freakin’ gun...- jak podaje instrukcja). I jak się podoba arsenał jakim przyjdzie nam siać zniszczenia w szeregach Stroggów? Niezbyt imponujący, skromny? Zapewniam jednak, że w pełni wystarczający i doskonale zrównoważony, a przy tym bardzo efektowny w działaniu. A jakie jest „mięso”, które przyjdzie nam przerobić na mielone? O, bardzo urozmaicone. Wśród Stroggów znajdziemy zarówno całkowitych cieniasów, jak i wielkich, ciężkich, napakowanych twardzieli (w tym oczywiście bossów). Po szczegóły zapraszam już jednak do instrukcji, lub najlepiej do samej gry (będziecie mieli niespodziankę). Podsumowując: lokacje, broń i przeciwnicy w Quake II idealnie ze sobą współgrają (można nawet rzec, że pasują do siebie jak ulał). To idealne dopasowanie (uhm, zwrot jak z reklamówki podpasek), sprawia, że cała gra stanowi spójną całość, która wciąga nas bez reszty i nie powoduje rozdrażnienia jakimiś nie pasującymi do siebie elementami.


Pod koniec 1997 grafika Quake II była czymś naprawdę rewolucyjnym. Rozległe lokacje, doskonałe efekty świetlne, dopracowane tekstury- wszystko to, dosłownie, powalało na ziemię z zachwytu. Nie bez znaczenia była tutaj obsługa akceleracji grafiki (dziś oczywistość, ale wówczas novum, które dopiero zaczynało zmieniać świat gier komputerowych). Silnik graficzny kwaka dwa był tak doskonały, że zakupili go inni producenci gier (po co się męczyć skoro można skorzystać z „gotowca”?). W wyniku tego engine stworzony na potrzeby Quake II możemy podziwiać też w takich produkcjach jak: Sin, Heretic II, Soldier of fortune, Daikatana, Kingpin, czy kultowy Half-Life. A co można po latach powiedzieć (napisać) o grafice Quake 2? No cóż, czas płynie nieubłaganie, technologie się zmieniają, powstają coraz piękniejsze (lecz rzadko przy tym lepsze) gry. Grafa omawianej gry już nikogo nie zachwyca, nikt nie pieje nad nią z zachwytu, nikt nie zbiera szczęki z podłogi... Warto jednak dokładniej przyjrzeć się grafice drugiego Quake’a, gdyż według mnie, jest ona po prostu przepiękna. Co z tego, że nie kopie po oczach masą wodotrysków? Przecież nie to jest najważniejsze (przynajmniej nie dla wszystkich). Grafika w Quake II to prawdziwe dzieło sztuki. Tylko spójrzcie na te surowe, ostre krawędzie, na te brudne, matowe kolory, na ten wszechobecny mrok i szarówę. Zaprawdę: prawdziwe dzieło sztuki industrialnej!


Skoro już napisałem słowo sztuka, to nie wypada nie wspomnieć o ścieżce dźwiękowej Quake II. Oj, a jest o czym wspominać. W pierwszym kwaku mogliśmy posłuchać doskonałej muzy słynnego Nine Inch Niles. W drugim zaś nasze uszy „pieszczą” dźwięki stworzone przez Sonic Mayhem, w których słychać wyraźną inspirację dokonaniami NIN. Sonic Mayhem (tak naprawdę to „jednoosobowa załoga”...) pokazuje, że potrafi tworzyć świetną, ostrą, klimatyczną muzykę. Lepszej ścieżki dźwiękowej dla swojego dzieła, panowie z Id, nie mogli sobie wymarzyć. Przyznam się, że nawet kiedy nie gram, lubię sobie posłuchać tych charakterystycznych, mocnych riffów.


Kończąc powoli moje wypociny, pragnę Quake II polecić wszystkim graczom, dla których najważniejsza jest nie wypasiona grafika, ultra wymagająca rozgrywka, czy wymyślna fabuła, lecz klimat, klimat i jeszcze raz klimat! Mam nadzieję, że narobiłem Wam dostatecznego smaku i nie muszę już nic więcej pisać. A nawet jeśli nie narobiłem Wam, to z pewnością sobie, więc czym prędzej kończę i wsiadam na statek lecący w kierunku Stroggos. Ech, niełatwe jest życie kosmicznego piechura...

Brak komentarzy: