sobota, 10 stycznia 2009

Fantastic Four

Ciągle tylko komiksy i gry. Niestety, tak już będzie przez większość czasu, bowiem baza moich tekstów z R-F powoli się kończy. Znaczy, baza tekstów, które nadają się do opublikowania. Bowiem oprócz tego, co jeszcze jest jakoś znośne, spłodziłem też kilka opowiadań i wspominkowych felietonów- ogólnie rzeczy, które wrzucę tutaj jedynie w stanie mocnego upojenia alkoholowego (a przecież w takim stanie człowiek ma trudności z obsługą komputera). No i zostają jeszcze teksty rażące swoją nieaktualnością, czyli zapowiedzi gier komputerowych i cała komiksowa "Świeżynka". Kto wie, może kiedyś to wszystko tutaj wyląduje... Póki co, aby odpocząć nieco od gier i komiksów, tekst o pewnym filmie. Pochodzi on z numeru 10/2005 (tekst, nie film).


Od paru lat trwa nieustanny wysyp filmów bazujących na komiksach wydawnictwa Marvel Comics. Po X-menach, Spider-manie, Hulku, Punisherze i Daredevilu (na Elektrę spuśćmy zasłonę milczenia) przyszła w reszcie pora na najsłynniejszą rodzinkę tego wydawnictwa: Fantastyczną Czwórkę. Czy film ten dorównuje wymienionym wyżej tytułom? A może jest od nich lepszy? I przede wszystkim, czy jest godną adaptacją swojego papierowego pierwowzoru? Na te wszystkie pytania postaram się odpowiedzieć w niniejszym tekście.

Stan Lee i Jack Kirby to prawdziwe legendy komiksowego świata. Tej spółce autorskiej zawdzięczamy wiele znanych tytułów, które stały się fundamentami wydawnictwa Marvel. To dzięki ogromnej wyobraźni Stana Lee na świat przyszli tacy bohaterowie jak: Hulk, Spider-man, X-men, Avengers i wielu innych. Pomysły i scenariusze Stana ilustrował Jack Kirby. A od czego ten niezwykle płodny związek się zaczął? Od Fantastic Four- tytułu, który stał dla obu panów pierwszym krokiem ku nieśmiertelności, ku panteonowi największych komiksowych twórców XX-ego wieku. Teraz po ten tytuł upomniało się w końcu Hollywood. Nie wypada, więc nic innego jak rzec: lepiej późno niż wcale i poświęcić temu dziełku trochę czasu.

Spider-man wywołał furorę i na dobrą sprawę otwarł komiksom Marvela furtkę do świata filmu. Wcześniej był X-men, według mnie film ciekawszy niż celuloidowe przygody pajęczaka. Widzowie jednak sądzą inaczej, o czym świadczą wyniki sprzedaży biletów na obie części Spider-mana. Dlaczego o tym wspominam? Otóż gdybym miał jakoś określić Fantastic Four, to jako połączenie X-men i Spider-mana. Mamy tutaj, bowiem i super grupę i genezę bohatera na zasadzie nieudanego eksperymentu naukowego. Niestety do obu wspomnianych produkcji FF trochę brakuje. Ale nie uprzedzajmy faktów. Zanim zajmę się oceną, słów kilka o fabule. Ta nawiązuje do komiksu, ale wprowadza kilka istotnych zmian. Nasi ulubieńcy lecąc ku gwiazdom nie porywają już kosmicznego promu (jak to było w komiksie) tylko współpracują z Victorem von Doomem (sic!). Victor ma kasę, Reed Richards genialny umysł, Johny Storm fajną laseczkę za siostrę itd. A więc: Reed, Johny, Ben Grim i Sue Storm oraz Victor lecą sobie w kosmos, gdzie mają przeprowadzić jakieś niesłychanie ważne dla ludzkości doświadczenie. Oczywiście wszystko nie do końca idzie zgodnie z planem i nasi bohaterowie zostają napromieniowani. Przez co dokładnie- to nie istotne. Istotny za to jest fakt, że po powrocie na Ziemię Reed może rozciągać swe ciało niczym gumę, Johny płonąć lepiej niż zapałki czechowickie, Sue być niewidzialna, a Ben... no, cóż Ben może prawie wszystko, tylko, że wygląda przy tym jak jakiś nieudany golem. Victor też się zmienił- jego domeną jest teraz elektromagnetyzm (aha, no i jest teraz zły). Tyle tytułem wprowadzenia. Więcej nie ma sensu pisać, bo tylko zepsułbym wam przyjemność z poznawania tej fabułki. A do poznawania naprawdę wiele nie ma, więc po cóż zabierać wam i ten okruszek? Cały komiksowy szkielet pozostał niezmienny. Moce się zgadzają, bohaterowie też. Dokonano praktycznie kosmetycznych zmian (chociaż nie tylko), które miały ten film uwspółcześnić. No i uwspółcześniły, tylko, że po drodze lekko zagubił się duch komiksowego pierwowzoru.

Zdjęcia są poprawne, muzyka też, fabuła ujdzie. Wszystko wydaje się być na miejscu, lecz nie jest. Po pierwsze beznadziejne dialogi. Tego nie ma co cytować, to trzeba samemu usłyszeć. Owszem, trafiają się lepsze momenty, nieśmiało serwowane żarciki, szczypta głębszych (pseudo-głębszych) przemyśleń. Wszystkiego tego jest jednak stanowczo zbyt mało. Drugie "ale" można mieć do schematyczności całej opowieści. Wszystko tak jak w wielu podobnych filmach: powstanie bohatera, pierwsze próby zaakceptowania własnych mocy i w reszcie ostateczny triumf połączony z szacunkiem i podziwem społeczeństwa (nierzadko wcześniej sceptycznie podchodzącego do bohatera). No i jest oczywiście zostawienie tylnych drzwiczek na końcu filmu, czegoś, co pozwala na bezproblemowe nakręcenie sequelu. Co do aktorstwa to w zasadzie nie mam zastrzeżeń. Reed (Ioan Gruffudd) to typowy "mózg", Johny (Chris Evans) młody Playboy, Ben Grim (Michael Chiklis) dosyć prosty, ale posiadający gołębie serce twardziel, a Sue (Jessica Alba) seksowna kobieta, która wprost nie może opędzić się od adoratorów (zgadnijcie, o kim mowa?). Oczywiście Doom (Julian McMahon) to zimny i wyrachowany drań. Wiele pola do popisów aktorskich tutaj nie było, więc i spieprzyć konkretną rolę dosyć ciężko.

Skaczę między różnymi aspektami tego filmu, a jak to wszystko razem wygląda? Przyznam szczerze, że całkiem nieźle. Nie spodziewałem się dzieła wybitnego i go nie dostałem. Nastawiałem się wręcz na gniota, coś, co ciężko będzie przetrawić, film, który nie tylko odrzuci przeciętnego widza, lecz również fanatyka, który z prawdziwą nabożnością podchodzi do wszystkiego, co ma w nazwie Fantastic Four. A tutaj niespodzianka! Film, który obejrzałem był całkiem strawny. Pod żadnym pozorem nie wybitny, czy nawet bardzo dobry, ale i tak o niebo lepszy niż się spodziewałem. Kawał prostego, rozrywkowego kina dla młodszych nastolatków. Choć już młodszym nastolatkiem nie jestem (starszym zresztą też nie), to seans przebiegł mi szybko. Nie przysypiałem (ba, nawet nie ziewałem za często), a to już całkiem dobrze świadczy o filmie (oczywiście w mojej prywatnej ocenie). Może gdybym się bardziej optymistycznie nastawił do tego filmu przed jego obejrzeniem, to mógłbym się czuć zawiedziony. Tak się jednak nie nastawiłem i dlatego FF mogę uznać za całkiem przyjemny, rozrywkowy kawałek kina. Nie jest to, co prawda najlepsza z dotychczasowych ekranizacji marvelowskich komiksów, ale też nie najgorsza.

Na koniec pragnę jeszcze wspomnieć, że Fantastic Four oglądałem w oryginalnej wersji językowej (stąd tytuł tej recenzji to Fantastic Four, a nie Fantastyczna Czwórka). W naszych kinach film ten gości z dubbingiem. Szkoda, bo takie zabiegi zawsze psują przyjemność oglądania, ale jeśli weźmie się pod uwagę chęć przyciągnięcia do kin najmłodszych widzów, to takie posunięcie dystrybutora wydaje się jak najbardziej uzasadnione. Niemniej uważam, że nic tak nie psuje zagranicznego filmu jak marny dubbing (a o tym z FF krążą niezbyt pochlebne opinie). Kolejna sprawa to taka, że nigdy osobiście nie byłem fanem Fantastycznej Czwórki. Do tej pory uważam go za jeden z gorszych tytułów w ofercie Marvela. Wiadomo, że w ramach tej serii trafiają się historie lepsze i gorsze (a niekiedy i wybitne), ale ogólny pomysł na "rodzinnych bohaterów" jakoś nigdy nie budził mojego entuzjazmu. Film też go nie budzi. Dlatego mogę uznać Fantastic Four, za ekranizację udaną. Komiks dostał godny siebie film. Jeszcze jedno: jeśli uważacie Fantastic Four za kichę, to obejrzyjcie sobie ekranizację FF, pochodzącą z 1994 (tak, była takowa!). Wtedy dopiero zrozumiecie, co to znaczy kino klasy "Z" i nieco przychylniejszym okiem spojrzycie na film Tima Story'ego.

Tytuł: Fantastyczna czwórka
Tytuł oryginalny: Fantastic Four
Reżyseria: Tim Story
Zdjęcia: Oliver Wood
Scenariusz: Michael France, Mark Frost, Sam Hamm, Simon Kinberg, Philip Morton
Obsada: Ioan Gruffudd, Michael Chiklis, Chris Evans, Jessica Alba, Julian McMahon, Hamish Linklater, Kerry Washington, Laurie Holden, David Parker, Kevin McNulty, Mike Kopsa, Maria Menounos, Andrew Airlie, Douglas Weston, Stan Lee
Muzyka: Deane Ogden
Rok produkcji: 2005
Kraj produkcji: Niemcy, USA

Brak komentarzy: