czwartek, 8 stycznia 2009

Spawn/Batman

Dzisiaj komiks, po którym bardzo dużo sobie obiecywałem, a który strasznie mnie zawiódł. Bohaterowie, autorzy, nawet cena- na pierwszy rzut oka wszystko pierwsza klasa. A jak się rzecz przedstawiała w zbliżeniu? Tego dowiecie się czytając poniższy tekst, który, podobnie jak poprzedni, pochodzi z numeru 5/2006.

Wiedziałem, że nie zawsze będzie pięknie, że zaufanie, jakim człowiek darzy swoich ulubionych twórców zostanie w końcu wystawione na próbę. Nie wiedziałem tylko, że będzie to próba aż tak ciężka.


Nie będę kłamał, że Frank Miller i Todd McFarlane to moi ulubieni komiksiarze, bo tak nie jest. Na pewno jednak znajdują się w pierwszej dziesiątce (a może i piątce), tych których dzieła najchętniej czytam i podziwiam. Niestety tym razem nie miałem prawie nic do czytania, a tym bardziej do podziwiania. Jak już się drogi czytelniku domyślasz w niniejszej recenzji nie zamierzam na komiksie "Spawn/Batman" zostawić suchej nitki. Naprawdę chciałbym być łagodny, lecz nie potrafię. Może gdyby ta historia wyszła spod ręki innego duetu autorskiego, no ale Miller i McFarlane?! Zabierając się do lektury byłem z góry ukierunkowany negatywnie, gdyż trochę na temat "Spawn/Batman" się poczytało... ale niestety nic pochlebnego. Postanowiłem mimo wszystko szukać w tym dziele jak najwięcej plusów i czerpać radość z każdego kolejnego kadru. Niestety okazało się to niemożliwe...

Akcja "Spawn/Batman" zaczyna się od walki Batmana z wielkim cyborgiem. Oczywiście Mroczny Rycerz wygrywa i rusza tropem "producenta" owego cyborga, do Nowego Jorku. Tutaj, jak nietrudno się domyślić, spotyka Spawna. Spotyka jednakże w trochę niefortunnej sytuacji (kiedy ten wykonuje egzekucję na dwójce opryszków). Rozpoczyna się rzecz jasna nawalanka, która z krótkimi przerwami trwa przez prawie całą dalszą część komiksu. W końcu nasi ulubieńcy jakoś się dogadują i wspólnie niweczą plany wywołania globalnej wojny (sic!) przez niejaką Margaret Love. I to by było tyle w kwestii fabuły. Właściwie to każdy scenarzysta mógłby się jej wstydzić, ale jeśli mówimy o Franku Millerze, to po stworzeniu takiego potworka powinien się on zapaść pod ziemię i nie wychodzić na powierzchnię póki pamięć o "Spawn/Batman" całkowicie nie minie. O dialogach można powiedzieć tylko tyle, że są. No, ewentualnie można jeszcze dodać, że są zarazem niesamowicie głupie. Człowiek ma wrażenie, że to nie walczy dwóch wielkich, mrocznych bohaterów, lecz jakieś gnojki w podstawówce. "Już po tobie", "Rozerwę cię na kawałki", "Złamię cię w pół"- to najczęstsze kwestie, jakie padają z ust Batmana i Spawna. Właściwie to podobały mi się tylko hasła wypowiadane przez Alfreda w grocie nietoperza i podsumowanie własnej drogi życiowej przez jednego z bezdomnych. Reszta tekstu jest naprawdę niskiej jakości i mogę zapewnić, że nie jest to wina tłumaczenia. Nie wiem, co się stało z Frankiem Millerem, że stworzył coś takiego. Może to celowy pastisz, który sprawdza jednocześnie lojalność czytelników? A może ten komiks napisał ktoś inny, a na okładce umieszczono tylko nazwisko Millera, co by go lepiej sprzedać? A może po prostu chodziło o szybką i byle jaką, ale za to bardzo dobrze płatną, pracę. Jak znam życie, to pewnie to ostatnie. Szkoda tylko, że tak zasłużony i dobry twórca jak Frank Miller, tak beztrosko niszczy swoją legendę.

Co do rysunków to muszę przyznać, że jest z nimi lepiej niż ze scenariuszem, ale też nie tak jak można by się tego spodziewać. McFarlane to człowiek, którego kreskę uwielbiam. Mogę naprawdę długo wpatrywać się w jego niesamowite kadry. Tutaj było inaczej. Gdzie się podział ten mrok, który cechował pierwsze "Spawny"? Niesamowite kadrowanie gdzieś się zagubiło, a same rysunki zostały zrobione z mniejszą ilością cieszących oko szczegółów. Nie znam się zbyt dobrze na Spawnie, ale raziło mnie, że na jednym kadrze bohater ten ma maskę, by na drugim już ukazywać nam swą zgnitą facjatę. Czyżby strój tego bohatera miał taką właściwość? Najlepiej Toddowi wyszły całostronicowe, dynamiczne ilustracje. Na nich naprawdę można było z radością zawiesić oko na dłużej. Jakkolwiek można mieć do strony graficznej pewne "ale", to pozostaje ona najsilniejszym elementem tego komiksu. McFarlane (w przeciwieństwie do Millera) poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Steve Oliff wykonał swoją pracę rzetelnie i sprawnie pokolorował jego rysunku, dzięki czemu prezentują się one naprawdę całkiem nieźle. Podsumowując ten akapit: ilustracje to najmocniejsza strona tego komiksu i tylko ze względu na nie warto zastanowić się nad kupnem "Spawn/Batman".

Nie wiem, co napisać na zakończenie. Chyba tylko tyle, że się rozczarowałem. Miałem świadomość, że będzie źle, ale nie, że aż tak. Dodatkowym elementem, który razi niezwykle mocno w opisanym powyżej komiksie, jest przedstawienie osobowości głównych bohaterów. Batman jest tutaj aroganckim chamem, a Spawn istotą, która co prawda posiada niemal boską (a raczej diabelską) moc, ale nie ma za grosz poczucia własnej godności. Mroczny Rycerz traci przez to cały swój mrok, a Spawn całą swą ogromną, wypływającą z posiadanej mocy, potęgę. W komiksie tym doskonale widać, że scenariusz to naprawdę podstawa każdej opowieści obrazkowej i w żaden sposób nie uratują jej najlepsze nawet rysunki. Inna sprawa, że rysunki tutaj nie są jakieś wybitne i spokojnie można wskazać wiele lepszych prac McFarlane'a. Przeczytać, odłożyć i jak najszybciej zapomnieć- taki napis powinien widnieć na okładce "Spawn/Batman".

"Spawn/Batman"
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Todd McFarlane
Wydawca: Image Comics (1994)
Wydawca PL: Mandragora (2006)
Liczba stron: 56
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy

Brak komentarzy: