poniedziałek, 19 stycznia 2009

Spider-man: Torment

Kolejny dzień i kolejny wpis. Tekst, podobnie jak poprzedni, pochodzi z numeru 10/2004. Recz traktuje o kultowym (dla każdego, kto wyrósł na TM-Semicach) komiksie "Spider-man: Torment". Cóż, tworząc tą recenzjo-laurkę nie popisałem się. Rzecz jest mocno infantylna, razi stylistyką, no i nieszczęsna interpunkcja daje o sobie znać... Ale i tak go tutaj wrzucam, bo przecież ten blog ma być rozliczeniem z przeszłością, a nie prezentacją tylko tych tekstów, z których mogę być w pełni zadowolony. Zatem, mimo wszystko, miłego czytania.


Spider-man to, ostatnimi czasy, temat niezwykle chwytliwy. Człowieka pająka spotykamy zarówno w (wydawanych z powrotem w naszym kraju) jego komiksowych przygodach (dzięki projektowi o nazwie Dobry Komiks), jak i w filmach kinowych, grach komputerowych oraz serialu animowanym (aktualnie emitowany na kanale Fox Kids). Z osoby znanej tylko komiksomaniakom Peter Parker, z dnia na dzień, stał się bohaterem tej miary co np.: Terminator, czy "starszy kolega po fachu"- Batman. Cała popkultura oplątana została delikatną, acz wytrzymałą, siecią i chyba w takim stanie już pozostanie. Przyczyny tego zjawiska należy upatrywać w tęsknocie ludzi (a konkretnie Amerykanów) do prawdziwego bohatera- dzielnego i potężnego, a przy tym niezwykle ludzkiego i popełniającego błędy, lecz ostatecznie i tak zawsze zwyciężającego. Takim właśnie bohaterem jest Spider-man.

Polacy mają to do siebie, że dosyć łatwo ulegają wszelkim światowym modom (zwłaszcza tym pochodzącym z kraju Coca-Coli, hamburgerów i prezydenta-debila). Prawdopodobne więc jest, że coraz więcej osób zainteresuje się postacią "pajęczaka", w tym również jego komiksowymi przygodami. Wydawnictwo Axel Springer Polska dobrze wyczuło moment i w swojej serii Dobry Komiks zaczęło wydawać przygody Spider-mana. W ostatnim czasie otrzymaliśmy więc "Spectacular Spider-man" (naprawdę niezła seria) i komiksową adaptację filmu "Spider-man 2" (podobnie jak obraz kinowy- raczej nie zachwyca), a przed nami jeszcze, zapowiedziane już, wznowienie serii "The Amazing Spider-man". Jak widać jest więc w czym wybierać. O "Spectacular Spider-man" napiszę coś więcej już po zakończeniu wydawania tej serii w naszym kraju (początkowo planowane po pięciu numerach, ale bardzo prawdopodobne, że jeszcze trochę ją "pociągną"). Teraz zaś chciałem przedstawić jeden z klasycznych, wręcz kultowych komiksów ze Spider-manem, jaki ukazał się również w Polsce. Miesiąc temu mogliście sobie poczytać o historii pt.: "Nikt nie zatrzyma Władcy Murów!". Opowieść owa zyskała miano klasyka tylko w USA, u nas większych emocji raczej nie wywołując. W tym miesiącu pragnę natomiast przedstawić historię, która zdobywała niezwykle pochlebne opinie, wszędzie gdzie się ukazała i była swoistą rewolucją wśród komiksów superbohaterskich. Ta historia to "Torment" Todda McFarlane'a.

Po tym dosyć przydługim wstępie przejdźmy wreszcie do istoty tego tekstu (lepiej późno niż wcale). Na początek może kilka słów o polskim wydaniu omawianego komisu. W USA "Torment" pierwotnie ukazał się jako pięć pierwszych zeszytów nowopowstałej wówczas (1990 rok) serii "Spider-man". Warto wspomnieć, że jej pierwszy numer ustanowił nowy rekord sprzedaży, rozchodząc się w nakładzie 3,7 mln egzemplarzy. U nas "Cierpienie" (polskie tłumaczenie tytułu) wyjątkowo wydano, nie w serii "The Amazing Spider-man" (tak naprawdę drukowano w niej zarówno historie z oryginalnego "TASM", jak i innych pajęczych serii, takich jak np.: "Web of Spider-man", czy właśnie omwiana, "Spider-man"), lecz w premierowym wydaniu "Mega Marvel" (w grubym paperbacku znalazła się cała, pięcioczęściowa opowieść). Był koniec roku 1993 i wydawca komiksu (nieodżałowane TM-Semic) znajdował się w szczytowej formie, tak pod względem wyników sprzedaży, jak i poziomu prezentowanych historii.

"Torment" to komiks autorski. Co to oznacza? Ni mniej, ni więcej tylko tyle, że zarówno scenariusz, jak i rysunki do niego stworzył jeden człowiek (rzecz raczej rzadko spotykana na amerykańskim rynku). człowiekiem tym był Todd McFarlane. Ten pochodzący z Kanady artysta swoimi dokonaniami w takich seriach jak "The Incredible Hulk" czy "The Amazing Spider-man" dowiódł, że posiada wielki talent i warto mu powierzyć samodzielne tworzenie nowej serii. Obejmując pieczę nad premierowym "Spider-manem" McFarlane dostał to o czym marzył (i o co walczył) od początku swojej przygody z komiksami, czyli możliwość tworzenia rysunków do takich historii do jakich chciał (nie mogło być inaczej skoro sam owe historie wymyślał). Obsadzenie go w tej podwójnej roli zaowocowało powstaniem dzieła przemyślanego i spójnego. Scenariusz nie jest tu tylko dodatkiem do wspaniałych rysunków artysty, lecz stanowi ich integralną część. Kadrowanie, układ dymków, rysy postaci- wszystko to doskonale współgra z fabułą opowieści i pasuje do niej jak ulał. Niemal cała akcja rozgrywa się nocą i to się naprawdę czuje. Wszędzie dominuje czerń i mrok, które wręcz wylewają się z kadrów, obejmując sobą całe stronice komiksu. McFarlane zastosował zupełnie nowatorskie, w tamtych czasach, kadrowanie. Postacie dosłownie przekraczają ramki obrazków, które z kolei rozmieszczone są na stronie w dosyć luźny sposób. Często zdarzają się rysunki całostronnicowe. W "Torment" nie ma mowy o klasycznym, przypominającym kratownicę, poziomym układzie kadrów. Dzisiaj to już standard, ale prawie piętnaście lat temu, takie podejście to rysowania komiksów było czymś zupełnie nowym i świeżym (oczywiście mam tu na myśli komiksy masowe, a nie niszowe "eksperymenty"). Nie tylko nietypowe kadrowanie stanowi o wizualnej niezwykłości omawianego dzieła. Tym co ostatecznie decyduje o graficznej doskonałości "Spider-man: Torment" jest niesamowita kreska mistrza Todda. Kanadyjczyk jest rysownikiem, którego nie sposób pomylić z innymi twórcami. Niezwykle szczegółowa i dopracowana kreska, która mimo to, z pewnością, nie zasługuje na miano ultra realistycznej (co w tym przypadku wcale nie jest zarzutem). Todd rysuje niezwykle dynamicznie, przez co sceny akcji w jego wykonaniu to prawdziwa uczta dla oczu. Zachowuje przy tym niespotykaną dbałość o szczegóły. Przedmioty, elementy kostiumów, rysy twarzy- wszystko jest tu dobrze widoczne. Naprawdę niewielu jest ilustratorów, którzy w swoich rysunkach umieszczają równie wiele "kresek" co autor "Cierpienia". Najbardziej charakterystyczny, w stylu McFarlane'a, jest jednak sposób w jaki rysuje on twarze postaci. Każdy bohater wygląda u niego inaczej i bez trudu jest rozpoznawalny. Inaczej niż w większości amerykańskich komiksów, gdzie poszczególne persony różnią się od siebie tylko fryzurami i kolorami ubrań. Ludzie w wykonaniu Mcfarlane'a mają zazwyczaj facjaty nieco karykaturalne, ale właśnie dzięki temu są one tak charakterystyczne i wyróżniają się z tłumu.

Było trochę o rysunkach, teraz czas na sam scenariusz. Tutaj jednak krótko, żeby nie psuć przyjemności z lektury. Należy bowiem wiedzieć, że "Torment", mimo swojej niezwykłości i klimatu, jest historią dosyć prostą, w której nie uświadczymy zbyt wielu zawiłości fabularnych. Oto w Nowym Jorku znowu pojawia się Lizard i zaczyna mordować mieszkańców miasta (co, jakby nie patrzeć, typowym zajęciem Jaszczura raczej nie jest). Do akcji musi więc wkroczyć Spider-man. I wkracza! Tylko, że owa akcja nie będzie dla niego tak rutynowa (jeśli w ogóle, w tym przypadku, można o czymś takim mówić), jak początkowo przypuszczał. Za wszystkim stoi bowiem pewna okrutna i zła (acz dosyć seksowna) kapłanka voo-doo. Za jej sprawą (i wspomnianego już Lizarda, który okazuje się być jej "pionkiem") nasz pająk otrze się o śmierć i zazna naprawdę dużo tytułowego cierpienia. Wypada wspomnieć, że w komiksie tym, echem przewija się również postać, nieżyjącego już wówczas, Kravena Łowcy. Co on ma z tym wszystkim wspólnego, musicie już jednak przekonać się sami. Mimo ponurego i ciężkiego klimatu opowieści "Spider-man" to jednak "Spider-man", nie mogło więc zabraknąć charakterystycznego poczucia humoru Petera Parkera, a także typowych, w jego przygodach, wstawek obyczajowych. Tym razem, oprócz wyczynów naszego bohatera, śledzimy perypetie jego żony- Mary Jane, która próbuje zabawić się na mieście. No tak, normalne: mężuś ciężko haruje po nocach, a żoneczka w tym samym czasie szlaja się po knajpach i baluje na całego...

Na zakończenie dodam jeszcze, że w premierowym wydaniu Mega Marvela, oprócz "Tormenta", znajdują się także krótkie, humorystyczne historie z superbohaterami w rolach głównych (w tym parodia samego "Cierpienia" pt.: "Zaplątany"). Te kilka stron lekkich, śmiesznych i dosyć głupawych opowiastek, stanowi dobrą przeciwwagę dla bardzo mrocznego "Cierpienia". To jednak właśnie ono jest główną (i w istocie jedyną) gwiazdą pierwszego MM, a owe historyjki należy traktować jako swoiste "pierdółki-ciekawostki". Podsumowując: Todd McFarlane "Tormentem" ugruntował swoją pozycję i potwierdził, że jest prawdziwym mistrzem historii obrazkowych. Ten komiks stał się jednym z jego najważniejszych dzieł i jednocześnie swego rodzaju zwiastunem "Spawna" (o tej serii może kiedy indziej). Do rąk czytelników trafiła opowieść nowatorska i ciekawa, a przy tym stosunkowo lekka w odbiorze i efektowna. "Spider-man: Torment" może nie zmusza do głębszych przemyśleń i nie wywołuje szoku psychicznego, ale (oprócz uczucia przyjemności wynikającej z lektury) coś w głowie czytelnika jednak pozostawia. To coś to dźwięk rytualnych bębnów, przewijający się przez cały komiks. Bębny te bez przerwy dudnią w głowie Spider-mana, Lizarda i naszej: DOOM, DOOM, DOOM...

Brak komentarzy: